Rozdział dwudziesty pierwszy: Bogini

157 9 13
                                    

#aooswatt

***

Margarett

Dzień przed galą był mocno zabiegany. Od samego rana moim największym problemem było znalezienie odpowiedniej kreacji, bo jak zwykle zostawiłam to na ostatni moment. Całe szczęście nie byłam tym sama, bo Daphne zrobiła dosłownie to samo. Dlatego w samo południe wybrałyśmy się do największej galerii w mieście, by znaleźć coś co nas zadowoli. Strój miał być przede wszystkim elegancki. I na tym obe się skupiłyśmy.

Przemierzałyśmy galerie wzdłuż i wszerz, od sklepu do sklepu. Nigdzie nie bylo czegos, co w stu procentach by mi pasowało. Przy mojej sylwetce ciezko bylo wybrac coś, co podkreślałoby to, co ma podkreślać i ogólnie ładnie na mnie leżało. Daphne w trzecim sklepie odnalazła swoją perfekcyjną sukienkę, a ja... Zmuszona byłam szukać dalej, albo zrezygnować i ubrać coś ze swojej własnej kolekcji. A na moje nieszczęście w mojej szafie sukienki były najmniej liczną grupą ubrań.

Zostały mi dwa sklepy, a ja straciłam nadzieję.

- Dobra, wiesz co? Nie będziemy marnować tu więcej czasu. Wybiorę coś ze swojej szafy. Nie ma sensu dłużej się tutaj szlajać - wypowiedziałam, ściągając z siebie kolejna sukienkę, gdy Daphne stała za kotarą przymierzalni.

- Jesteś pewna? - dopytała.

- Tak, Dee. Chodźmy stąd.

Takim sposobem zostałam bez sukienki w przeddzień uroczystości. Cudownie.

Po powrocie do akademii nie miała siły przymierzać kolejnych propozycji, które White załatwiła mi od reszty dziewczyn w mieszkaniu. Zmęczona opadłam na łóżko, a na wyświetlaczu telefonu pojawiła się wiadomość.

Raven: Jak tam zakupy? Przyjdź się pochwalić kreacją na jutro.

Niemalże od razu mu odpisałam. Nie było się czym chwalić. Wręcz przeciwnie.

Margarettt: Nawet mnie nie wkurzaj. Mam dość.

Raven: Przyjdź, paskudo.

Paskudo...

Doskonale wiedziałam, że to przezwisko wymyślił sobie po seansie Czarownicy. Nie przeszkadzało mi to. Prawdę mówiąc, było cholernie słodkie. Bo doskonale wiedziałam ile w tym jednym wyrazie kryje się uczuć, jak bardzo Diabolina kochała Aurorę, a "paskuda" miała być jej sposobem na ich przekazanie. Przynajmniej ja tak to odbieram.

Czułam, że chłopak nie da mi spokoju i w końcu i tak będę musiała tam pójść.

Przemierzałam szerokie korytarze akademii, aż w końcu stałam pod właściwym numerem. Nawet nie zapukałam, przecież mnie zapraszał. Weszłam do środka i zobaczyłam Harrisa, który stal na swoim balkonie. No tak, palił.

Bez słowa podeszłam do drzwi balkonowych, a następnie stanęłam po drugiej stronie, naprzeciw niego.

Sama nie wiedziałam, czemu żadne z nas nie wypowiedziało jeszcze ani słowa Wkrótce zrozumiałam.

Raven zaciągnął się używką, a następnie ruszył w moją stronę, wypuszczając z płuc

obłoki dymu. Kilka kroków wystarczyło, żeby stał tuż nade mną. Z marszu wpił się w moje usta, chwytając mnie za podbródek.

- Hej, paskudo - jego słowa łaskotały moją skórę.

- Hej, przylepo - zaśmiałam się.

Chłopak cofnął się o krok, a później wyjął z kieszeni paczkę fajek., proponując mi jednego. Odmówiłam. Nie miałam ochoty. Wystarczyło, że mnie pocałował, zostawiając mi na języku drażniący, lekko gorzki posmak tytoniu.

Art of our souls Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz