Rozdział dwudziesty drugi: Ocean eyes

150 9 20
                                    

#aooswatt

***

Raven

Dni po tym, jak bardzo zbliżyliśmy się do siebie z Meg na gali, upływały nam beztrosko. Z całą pewnością mogę stwierdzić, że czas z nią u boku jest najlepszym czasem w moim życiu.

Po zerwaniu z Kirą, która wykorzystała mnie i była ze mną dla rozgłosu, sądziłem, że nikt nie będzie w stanie mnie pokochać. Że jestem zepsuty. Zbyt skomplikowany na miłość. Przez nią przestałem wierzyć w to, że spotkam kogoś, kto będzie dla mnie równie ważny, co ona sama. Oddałem jej serce, a ona je zgniotła i wyrzuciła na bruk. Bałem się, że nie odnajdę kogoś, kto podniesie je z dna i się nim zaopiekuje. Zwątpiłem w siłę uczucia, które pozwala ludziom na spełnianie marzeń, i które sprawia, że codzienność przestaje być szara. Bo właściwa osoba wnosi do naszego życia kolory, jakby w ręku trzymała paletę barw. Będzie chciała zapełnić nasze życie najpiękniejszymi odcieniami ciepła, zamazując nimi zimne odcienie szarości. Z biegiem czasu zrozumiałem, że Margarett Morgan zmieniła moje życie. Pokolorowała je jasnym odcieniem błękitu, który nosiła w tęczówkach, jakby była malarką z paletą w ręku. Uratowała mi życie, gdy stałem na krawędzi klifu. Nad przepaścią stworzoną z poczucia winy i straty. Uratowała mnie, choć nie miała o tym pojęcia. Była moją siłą.

Uszczęśliwiała mnie samą obecnością, więc ja chciałam uszczęśliwić też ją. Pragnąłem robić to każdego dnia. Codziennie udowadniać jej, że mi zależy, aby wiedziała, jak wiele dla mnie znaczy. Mój ojciec mógł nazwać mnie głupcem, który brnie do przodu zaślepiony własnymi uczuciami. Dla niej mogłem być zaślepionym głupcem. Z tą różnicą, że jedynym co mnie oślepiało, był jej blask, energia jaka emanowała.

To dzięki niej pasja, z której zmuszony byłem zrezygnować za młodu, znów zaczęła mnie radować. Inspirowała mnie. Nikomu tego nie mówiłem, jednak w dzień, w którym po raz pierwszy spojrzałem w jej arktyczne oczy, usiadłem z gitarą w ręce, spisując słowa piosenki. Zrobiłem to pierwszy raz od lat. Dzięki niej wróciły mi chęci do życia. Dzieki niej żylem, a nie jedynie egzystowałem. Bo między przeżywaniem życia, a egzystowaniem, była spora różnica.

Z każdym dniem otwierała moje serce i moją doszczętnie zniszczoną duszę. Wkradała się do nich po cichu, niespostrzeżenie. Przy niej zacząłem żyć naprawdę. I każdemu życzę takiej osoby. Kogoś, kto sprawi, że serce wyrywa się z piersi, umysł pali mosty przeszłości, a dusza ponownie czuje i oddycha.

Bo ta dziewczyna o dwukolorowych włosach i błękitnych oczach uczyła mnie żyć na nowo. Uczyłem się brać oddechy pełną piersią i korzystać z tego, co los ma mi do zaoferowania. Dzięki niej nie żyłem życiem ofiary, nie żyłem przeszłością. Dla niej żyłem teraźniejszością, by razem z nią móc budować przyszłość naszych marzeń.

Tego dnia zechciałem ją uszczęśliwić. Do głowy wpadł mi pomysł, aby zabrać ją gdzieś daleko stąd, jednak na tyle blisko, by wrócić zanim nastanie wieczór. A to po to, by na koniec dnia pójść do cioci Melanie i dowiedzieć się prawdy. Zasługiwałem na nią, oboje na nią zasługiwaliśmy.

Korzystając z tego, że ojca nie było w akademii, zszedłem do podziemi, by pomóc osobom, które tam przebywały. Byłem im to winien. Bo to nie ja byłem złym człowiekiem i potworem bez serca. Ja byłem dobry. Chciałem taki być.

Zaniosłem im wodę i przekąski, które pomieściłem w kieszeniach. Wybrałem moment przerwy w dyżurach, więc nie było mowy o tym, by ktoś mnie przyłapał. Z resztą, robiłem to od lat, przez co nabrałem wprawy. Najgorsze po zejściu był widok wycieńczonych twarzy moich rówieśników albo i młodszych uczniów. Wiele z nich znałem osobiście. Dlatego nienawidziłam ojca jeszcze bardziej. Ból sprawiany własnemu synowi mu nie wystarczał, on musiał iść o krok dalej. Jego popierdolona głowa kazała mu zamykać niewinnych ludzi w celach dla spełnienia swoich chorych ambicji. Czuł się od nich lepszy. Czuł się lepszy od nas wszystkich, będąc najgorszym człowiekiem, jakiego było mi dane spotkać.

Art of our souls Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz