Uwaga!
Poniższa historia może obrażać uczucia religijne (choć nie ma tego na celu), powodować dyskomfort. Zawiera drastyczne sceny, w tym seksualne z wykorzystaniem rzeczy świętych, wzywanie demonów, przemoc, wulgaryzmy.
Proszę mieć to na uwadze zanim zaczniecie czytać.
Noc w Halloween była moją ulubioną. Jako rasowa gotka nie musiałam przebierać się podczas tego dnia. To było jedyne święto, które celebrowałam w roku chodząc nocą na cmentarz. Czyż jest coś bardziej zachwycającego niż widok tysiąca zapalonych świec w środku nocy? Aż dreszczyk ekscytacji przechodził mi na samą myśl.
Jednakże nie tylko dla samego widoku tam przychodziłam. Parałam się czarną magią, okultyzmem, satanizmem, dlatego w tą jedną noc, co roku odprawiałam swój rytuał. Nigdy się nie udał, lecz co święto próbowałam wezwać demona i uczynić go moim. Wiedziałam, że to wymaga poświęcenia, umiejętności i odrobiny szczęścia (albo wręcz przeciwnie), ale nie poddawałam się.
Stojąc przed narysowanym kręgiem, w którym w środku leżało martwe zwierzę, czytałam z starej księgi (miała z kilka dekad jak nie więcej) łaciński cytat. Może źle te słowa wymawiałam? Lub za cicho bądź za szybko? Nie było konkretnej instrukcji, co do przywoływania demonów, i chyba nie ma co się dziwić, zważając na to, że nikt nie chciał tego robić (oprócz mnie), również tylko nielicznym się to udało. Rzadko kiedy przeżywali po udanym rytuale, ale nie zniechęcało mnie to. Przyszykowałam się na każdą ewentualność, więc (choć nie jestem wierząca) przyniosłam ze sobą krzyż, wodę święconą i inne rzeczy mające niby powstrzymać siły nieczyste.
Rozstawiłam nogi, stając na nich pewnie, a w dłoniach mocno ściskałam księgę, czytając werset za wersetem. Mój głos był głośny, a słowa wyraźne. Starałam się maksymalnie skoncentrować i nie popełnić żadnej gafy tym razem. Postanowiłam, że jeśli w tym roku się nie uda, to odpuszczam sobie te całe przedstawienie, bo: nie potrafię tego zrobić lub to bujda na resorach lub demony nie zwracają na mnie żadnej uwagi.
Skończywszy mówić, z oczekiwaniem rozglądałam się po starej kaplicy, która znajdowała się na cmentarzu, lecz z rozczarowaniem nie zauważyłam żadnych zmian w otoczeniu.
- KURWA!!!
Mój krzyk zagłuszył świętą ciszę tego miejsca, a ja upadłam na kolana, wplątując palce w czarne włosy i pociągając za nie. Sapałam ze złości, nie przejmując się zimnem bijącym od podłogi, ani bólem spowodowanym wyrwaniem kilku włosów z głowy. Napędzana złymi emocjami wstałam gwałtownie i sięgając do torebki po szklaną buteleczkę z święconą wodą rzuciłam nią z całej siły w ścianę na przeciwko. Trzask stłuczonego szkła rozniósł się po pomieszczeniu, a odłamki rozprysnęły się wokół.
Patrzyłam na ten bałagan stworzony przeze mnie dysząc ciężko, lecz nie dało mi to upragnionej satysfakcji. Chcąc uciec czym prędzej od tego bajzlu, rzuciłam się zamaszystym krokiem w kierunku wyjścia, lecz drzwi kaplicy zatrzasnęły mi się przed samym nosem. Podskoczyłam od głośnego huku, a po kręgosłupie przeszły mi ciarki. To tylko przeciąg, prawda? Szarpnęłam za klamkę, ale drzwi ani drgnęły. Siłowałam się z nimi coraz bardziej zaniepokojona, jednakże dalej nie ustępowały jakby były zaklęte. Nie chciałam umrzeć zamknięta w starej, zakurzonej kaplicy na środku cmentarza i to w noc Halloween, choć byłaby to iście upiorna i niezwykła śmierć.
- Dokąd to, śmiertelniczko? - zniekształcony, głęboki głos wydobywał się zewsząd - Wezwałaś mnie, a teraz próbujesz uciec?
Przełykając gulę w gardle, odwróciłam się powoli w stronę okręgu na środku pomieszczenia. W nim lewitowała nad ziemią czarna masa przypominająca dym. Jednak sam obłok nie był tak straszny jak dwa krwiste ślepia wlepione we mnie. Czarna chmura nieśpiesznie zagęszczała się, a kształt człowieka stawał się coraz bardziej widoczny.
- Jaki mam przybrać kształt, ludzka kobieto? - Ostre zęby błysnęły w złośliwym uśmiechu. - Może przybrać moją prawdziwą formę? Albo pozostać jako nieuchwytna mgła?
Chrapliwy śmiech rozniósł się po murach i dotarł aż do moich kości. Słyszałam go również wewnątrz głowy, przez co czaszka zaczęła mi niemiłosiernie pulsować. Osunęłam się na podłogę z zbolałym jękiem, zatykając uszy dłońmi w marnej próbie odseparowania się od tego przeraźliwego dźwięku.
- Oszalałabyś od samego widoku prawdziwego mnie. To byłoby nudne.. - Przybierając męską formę na moich oczach, nie krył rozbawienia i satysfakcji w swych czerwonych tęczówkach. Czuł mój strach. Pierwotny strach przed ciemnością i istotami z piekła. - ..a wiedz, że ja preferuję ostrą zabawę ze swoimi ofiarami.
Trzęsącymi się dłońmi przeszukiwałam torebkę próbując znaleźć coś, co mogłoby mi pomóc w tej sytuacji. Przeklinałam siebie za to, że rozbiłam jedyną buteleczkę z wodą święconą. Byłaby idealna, lecz namacawszy metalowy krzyż uznałam, że też będzie nadawał się do obrony. Przynajmniej ze źródeł mi znanych działał, więc wyciągnęłam go z torebki i wystawiłam przed siebie z mocno bijącym sercem, przodem do tego stworzenia z piekła rodem.
- Odejdź stąd! - krzyknęłam rozpaczliwie, zaciskając palce na chłodnym metalu.
Jednakże nie rozpłynął się w powietrzu, ani nawet nie drgnął. Rozżarzonymi z wściekłości ślepiami wpatrywał się w krzyż, a z jego wnętrza wydobywał się groźny warkot.
- Głupia śmiertelniczko, myślisz, że to na mnie podziała? - warknął, a potem roześmiał się okrutnie. Dźwięk odbijał się od zimnych wiekowych ścian powodując makabryczne echo. - Nie obrażaj mnie. Jestem za silnym demonem, by cokolwiek zrobiło mi krzywdę. Jedynie egzorcysta mógłby mnie stąd teraz wypędzić, ale tutaj go nie ma - na twoje nieszczęście.
Prawie całkowicie już uformowana postać znów zmieniła się w upiorny dym i powoli, tuż nad ziemią, przemieszczała się w moją stronę. Odwróciłam się czym prędzej z powrotem do drzwi, próbując je otworzyć, lecz bez powodzenia. Oglądając się przez ramię zapiszczałam, gdy dostrzegłam mgłę u swoich stóp, a która wpełzała po moich nogach wspinając się do góry, i z przerażenia upuściłam krzyż. Stuk metalu o podłogę zazgrzytał mi w uszach.
Darłam się, wierzgając nogami w celu odpędzenia owijających się wokół mojego ciała czarnych macek, ale jak na złość nie chciały się odczepić. Czułam przez materiał kabaretek każde liźnięcie parzącego powietrza, co było równie przerażające co podniecające - choć nie powinno być.
Jedna z macek tuż przy mojej szyi przybrała formę dłoni i bez uprzedzenia zacisnęła swoje paskudne szpony na niej. Niemy krzyk wydostał się z mojego gardła jako żałosne chrypienie. Płuca przeraźliwie paliły od braku tlenu. Chciałam złapać tę mackę, która mnie dusiła, lecz palce przechodziły na wylot przez nią jakby była z powietrza. Robiło mi się coraz słabiej, a przed oczami pojawiły się mroczki. Czy tak zginę? Po jaką cholerę go wezwałam?
Obok mojej twarzy wykształtowało się coś przypominające z wyglądu głowę z skumulowanej w jednym miejscu gęstej mgły. Ogniste ślepia paliły wzrokiem każdy skrawek skóry, na który spojrzały. Wtem poczułam na swojej małżowinie długie liźnięcie powietrza, a dreszcz przetoczył się przeze mnie jak sztorm.
Chwilę później do mojego ucha doszedł jego przeraźliwy szept, wyjątkowo niski i rodem wprost z koszmarów: - Podoba ci się? Bo mi cholernie, a to dopiero początek..
KONIEC CZĘŚCI I