Valentina
Nienawidzę burz. Samotne życie w opustoszałym zamku przyzwyczaiło mnie do ciemności i głuchej ciszy, jednakże nie do nich. Odgłos piorunów na zawsze będzie kojarzył mi się z strachem i czymś najgorszym. Jedna burzowa noc zmieniła diametralnie moje życie. Szczęśliwe, pełne miłości dzieciństwo przepadło wraz z tragicznym wypadkiem. Wypadkiem, w którym nie uczestniczyłam, co można by rzec było Bożą łaską. Jednak dla mnie to był pech, koszmar gorszy od wizji śmierci wraz z mą rodziną.
Leżę skulona w kłębek pod kołdrą, zakrywając uszy dłońmi. Kolejne uderzenie pioruna sprawia, że na moim ciele pojawia się gęsia skórka. Zaciskam jeszcze mocniej powieki, by wygonić złe wspomnienia z głowy. Jedna klatka za drugą jakby w spowolnionym tempie przebiegają mi przed zamkniętymi oczami. Pisk w uszach miesza się z odgłosami za oknem, doprowadzając mnie na granicę wytrzymałości.
Przeraźliwy krzyk wydostaje się z mojego gardła, zagłuszając na chwilę wszystko dookoła. Zrzucam z siebie niczym poparzona kołdrę. Czuję jak piżamka przykleja się nieprzyjemnie do mojego spoconego ciała. Dyszę ciężko jakbym przebiegła maraton, wpatrując się w widok za oknem. Otaczające zamek drzewa zginają się prawie w pół od potężnego wiatru, a w okna uderzają miarowo krople deszczu.
Wzgórze znów otula gęsta mgła, która odstrasza każdego podróżnika przed wkroczeniem do pobliskiego lasu. Tylko przez niego można dostać się do zamku, dlatego od długich lat nikt go nie odwiedzał. Od lat nie widziałam żywego człowieka.
Staję bosymi stopami na podłogę pokrytą starym dywanem. Jego krótkie włoski delikatnie kłują moją skórę, a moje stają dęba na karku, gdy piorun znów uderza gdzieś niedaleko. Muszę napić się wody.
Znam na pamięć rozmieszczenie wszystkich pokoi w zamku, więc ciemność nie sprawia mi problemu w poruszaniu się po korytarzach w drodze do kuchni. Każdy błysk pioruna przez ułamek sekundy oświetla wnętrze, ukazując zakurzone, starodawne meble i obrazy. Większość z nich przedstawia członków naszej dynastii, począwszy od założyciela owego zamku. Jednakże tylko jeden jest wyjątkowy.
Docierając do pomieszczenia znajdującego się na parterze, zgarniam z blatu pudełeczko z zapałkami i odpalam jedną, by podpalić knot świecy. Trzymając w jednej dłoni zapaloną woskową świecę, drugą otwieram szafkę i wyciągam z niej szklankę. Nalewam do niej do połowy wodę z kranu, wpatrując się z przestrachem w burzową noc za oknem. Moje myśli zasnuwa mgła wspomnień, przez co nie zauważam pojawiającej się w pokoju postaci.
- Valentino, słyszałem twój krzyk... - Męski szept zza moich pleców sprawia, że podskakuję w miejscu, wyrwana ze swoich koszmarów. Odwracam się szybko w stronę właściciela owego głosu z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. - Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć.
Nic nie odpowiadam. Nie muszę, bo on zna mnie lepiej niż ja sama. W jego obecności odczuwam dziwną ulgę i spokój jakby jego aura wpływała na moje ciało i duszę. Jest to dość niepokojące zważając na jego nietypowy stan.
- Nie mogłaś zasnąć - stwierdza, powoli zbliżając się ku mnie - przez burzę. - Kiwam nieśmiało głową, spuszczając wzrok na swoje bose stopy. - Oddaj mi swoje koszmary, Valentino. Nie musisz sama dźwigać tego brzemienia.
Spoglądam w jego przeszywające błękitne oczy z srebrną obwódką, które są tak podobne do moich. Każdy członek naszego rodu posiada ten odcień, jest naszym symbolem, znakiem rozpoznawczym. Teraz jego oczy prześwietlają mnie na wylot nawet w tych ciemnościach, a moje serce mimowolnie zaczyna bić szybciej.
- Chodź do mnie, Valentino. - Stając metr ode mnie, rozkłada swoje ręce, zapraszając w swe szerokie ramiona, by uchronić mnie przed całym światem.
Nie sprzeciwiam się. Od lat chroni mnie i opiekuje się mną na tyle na ile pozwala mu rzucona na niego klątwa. Tylko dzięki niemu przetrwałam te wszystkie lata po stracie rodziny. Dlatego bez zastanowienia wpadam w jego otwarte ramiona, wtulając się w jego ciało. Przytula mnie do siebie, kładąc swój policzek na czubku mojej głowy.
- Dobra dziewczynka - szepce, głaskając miarowo moje plecy, aż całkowicie zapominam o szalejącej na dworze burzy. - Przy mnie nie grozi ci nic złego.
Delikatnie odsuwam twarz od jego piersi odzianej w białą koszulę, szukając wzrokiem jego oczu w ciemności. Wdzięczność i spokój wypełniają mnie całą, podczas gdy my wpatrujemy się w siebie w milczeniu. Jego spojrzenie zsuwa się po raz pierwszy na moje usta, a ja sztywnieję w jego uścisku jakoby oczekując na dalsze rozwinięcie tej sytuacji.
- Znam cię odkąd byłaś dzieckiem. Na moich oczach wyrosłaś na piękną kobietę, Valentino.
Rumienię się słysząc taki komplement z jego ust. Iskierki w jego oczach są mi obce, lecz wydają się takie właściwe w tej chwili. Czuję jak moje ciało się rozpala, a skurcz w podbrzuszu po raz pierwszy daje o sobie znać. Pragnienie skosztowania jego warg jest tak silne jak dla przemierzającego pustynię napicie się wody. Nigdy nie czułam się w ten sposób. Od zawsze byliśmy przyjaciółmi, więc co się zmieniło?
Przymykam leniwie powieki, gdy pochyla się w stronę moich ust, jednak nie łączy ich. Zatrzymuje się minimalnie przed nimi, a jego ciepły oddech owiewa moją twarz. Marszczę brwi z konsternacji. Kładę dłonie na jego klatce piersiowej i odchylając głowę w tył, otwieram oczy. Jestem zawiedziona, zła, zawstydzona i podniecona - co jest dla mnie najdziwniejszym uczuciem.
Blond włosy nieco dłuższe niż do ramion ma związane wstążką w luźną kitkę. W słabym blasku księżyca wydają się wręcz srebrne, a rysy jego szczęki wydają się ostrzejsze. Od ponad dekady nic się nie zmienił, w przeciwności do mnie. Urosłam, wyszczuplałam, moje biodra i piersi stały się krąglejsze, stałam się powabna, dojrzała.
- Czy mogę skosztować twoich warg, Valentino? - Jego głos jest lekko zachrypnięty, tak cichy, że gdyby nie stał tak blisko zostałby zagłuszony dźwiękami z zewnątrz.
Jeśli chcecie poznać ciąg dalszy historii Valentiny zapraszam do przeczytania Grim Wish!