Pov. Winter
- Winter, powinniśmy porozmawiać.
Przełykam powoli pogryzione ciasteczko, wpatrując się w jego poważny wyraz twarzy. Z jednej strony przechodzą mnie ciarki czując tą napiętą atmosferę, a z drugiej czuję gorąc na myśl w jaki sposób wymówił moje imię. Ten jego głęboki głos, pełen szacunku, a także nieskrywanych uczuć.
- Tak - przytakuję. Ciekawość mnie zżera od środka odkąd go zobaczyłam. Chcę się dowiedzieć wszystkiego o tym kosmicznym przystojnym przybyszu.
- To było nie uprzejme z mojej strony, że nie przedstawiłem się od razu. - Wstaje, a potem kłania się przede mną, nie odrywając kontaktu wzrokowego. - Książę Luxamin.
- Książę?! - piszczę, zaraz zakrywając usta. - Przepraszam - mamroczę, nie mogąc uwierzyć, że spotkałam samego kosmicznego księcia.
Jedynie się uśmiecha, znów siadając na swoje miejsce, lecz szybko jego twarz znów przybiera poważny wyraz. Jego wzrok staje się melancholijny, a pięści zaciskają się, gdy zaczyna swoją opowieść.
- Przybyłem na Ziemię z powodu wojny na mojej planecie. Choć tak naprawdę trafiłem tutaj przez przypadek. Podejrzewam, że portal stworzony przez moją matkę zniknął w połowie drogi do zamierzonego celu, wyrzucając mnie na tej planecie. Co z kolei oznacza, że została ranna albo... - Mięśnie jego szczęki napinają się, a oczy i skrzydła lekko przygasają. - ...umarła, choć nie chcę brać takiego scenariusza pod uwagę.
Słuchając jego, mi również udziela się jego nastrój i mimowolnie posępnieję. Choć nigdy nie poznałam jego matki, ani nie wiedziałam wcześniej o istnieniu jego królestwa, to czuję ból na myśl, że jego mieszkańcy cierpią, a królowa być może nie żyje. Wiem, jak bolesna jest strata rodziców, dlatego rozumiem, co teraz czuje. Jest cholernie przerażony na myśl, że już nigdy nie spotka swojej rodzicielki. Tak jak szesnastoletnia ja czekająca na swoich rodziców, którzy nigdy nie powrócili z wakacji.
- Ona żyje, Luxaminie - mówię, chcąc go choć trochę podnieść na duchu. - Zawsze będzie żyła w twoim sercu i pamięci.
Podnosi na mnie oczy, które na powrót rozbłyskują, co sprawia mi nie małą radość. Zdecydowanie wolę, gdy się uśmiecha niż smuci. Wtedy jego oblicze rozświetla się fioletowo-niebieską poświatą, emanując ciepłem i magią, a ja nie jestem w stanie oderwać od niego wzroku. Z niezrozumiałego dla mnie powodu ciągnie mnie do niego jakby był magnesem, a ja materiałem ferromagnetycznym.
- Masz rację, moja Przeznaczono.
Już drugi raz mnie tak nazwał. Brzmi słodko, lecz nie rozumiem dlaczego mnie tak nazywa. Rumienię się podczas gdy w głowie dźwięczy mi to jedno słowo "moja". Nigdy nie należałam do żadnego mężczyzny, ani nie miałam chłopaka. Dlatego ten zwrot wywołuje we mnie tyle emocji, jak również skurcz w podbrzuszu.
- Co to znaczy? Dlaczego nazywasz mnie swoją przeznaczoną? - pytam, pozwalając ciekawości przejąć nade mną władzę.
Chrząka, poprawiając swoją pozycję siedzenia. Przez chwilę milczy, przyglądając mi się w zamyśleniu. Wygląda jakby toczył wewnętrzną walkę, a ja czekam spięta na jego odpowiedź. Myślę, że to nie jest tylko taki pieszczotliwy zwrot i tyle. W tym musi tkwić coś więcej, coś czego jeszcze nie wiem. W końcu wzdycha, zwieszając ramiona.
- Pewnie zauważyłaś jak moje skrzydła i oczy rozbłysły na twój widok, prawda? - Kiwam głową, przypominając sobie ten moment. - To się dzieje jedynie wtedy, gdy spotyka się swojego przeznaczonego. Przy narodzinach każdy z mojej rasy ma w skrzydłach zapisane przeznaczenie. Właśnie dzięki temu, gdy spotyka się swoją drugą połówkę skrzydła dają o tym znać, lśniąc magicznie głęboką purpurą.
- Poczekaj... To znaczy, że ja... - Kręcę głową w niedowierzaniu, nie mogąc dokończyć zdania.
- Jesteś moją Przeznaczoną, Winter - mówi ze stoickim spokojem to, co bałam się powiedzieć na głos. Tymczasem we mnie szaleje burza emocji i myśli.
- Ale jak to możliwe? Przecież jesteśmy z dwóch różnych planet i w ogóle...
- Dla przeznaczenia to nie ma znaczenia czy jesteś luxytrianką czy ziemianką. Liczy się to, że jesteś kompatybilna ze mną.
Stara się wszystko mi łagodnie wytłumaczyć, ale mną dalej targają wątpliwości i strach. Widząc moje zmartwienie, przysuwa się do mnie i bierze mnie w swoje ramiona. Wtulam twarz w jego szyję, wdychając kwiatowy zapach jego skóry, co mnie uspokaja. Głaszcze mnie dłonią po plecach, a moje spięte mięśnie rozluźniają się. Nawet nie wiedziałam, że siedziałam wcześniej jak na szpilkach, będąc pochłonięta doszczętnie tymi rewelacjami.
- Co to dla mnie oznacza? - pytam cicho, opierając głowę na jego ramieniu.
- Będę się o ciebie troszczył, kochał, dbał o twoje samopoczucie i bezpieczeństwo, będę twoim obrońcą, kochankiem, partnerem i czym tylko zechcesz. - Szepcze do mojego ucha, nie przestając przesuwać dłonią w dół i w górę po moich plecach. - Nasza więź nie pozwala mi cię skrzywdzić, ani zranić w jakikolwiek sposób, zmuszając do opiekowania się tobą i stawiania cię na piedestale przed innymi i samym sobą.
Muska ustami płatek mojego ucha, a potem wsuwa nos w moje czarne włosy, zaciągając się ich zapachem. Wzdycha z rozkoszą, napawając się naszą bliskością. Drżę w jego ramionach. Wbrew mojej woli moje ciało reaguje na ten gest, rozpalając we mnie ogień.
- Czuję całym sobą każdą twoją emocję, która towarzyszy ci w danym momencie. - Dodaje ściszonym głosem, jakby nie chciał by ktokolwiek usłyszał, choć na polanie znajdowaliśmy się tylko my, nadając słowom intymności: - Teraz też je czuję, moja Winter. Czuję to samo, co ty, przysięgam, a może i nawet kilkakroć bardziej. Tak bardzo chciałbym...
Odsuwam się od niego gwałtownie, by za chwilę bez namysłu wpić się w jego usta. Zszokowany sztywnieje pod moim dotykiem, ale zawzięcie muskam jego wargi. Dopiero, gdy przesuwam językiem po nich, prosząc o dostęp, on rozchyla je, oddając pieszczotę. Całujemy się wolno, nieco nieumiejętnie z braku doświadczenia, ale to nie zmienia faktu, że sprawia nam to sporą przyjemność.
Układam płasko dłonie na jego piersi i popycham do tyłu, aż lędźwiami przylega do koca, podpierając się na łokciach. Siadam na nim okrakiem, stykając się kolanami z jego pokrytymi od zewnątrz łuskami ud, a kobiecością ocieram się o jego kosmicznych rozmiarów wzwód. Stęka, przymykając powieki z rozkoszy. Dzięki spódniczce, tylko bielizna dzieli nasze ciała, przez co każdy ruch czuję intensywnie. Jestem o krok od zrzucenia z siebie ciuchów, lecz to nie jest dobry pomysł, zważając na to, że jesteśmy na zewnątrz w dodatku o tej porze.
Pochylam się by ponownie złączyć nasze usta, prawie kładąc się na niego, lecz nie przeszkadza mu to, bo jego ramiona dzielnie utrzymują naszą wagę. Jego język muska się z moim w niemym tańcu, a jego struktura jest tak gładka i przyjemna, aż z mojego gardła wydostaje się pomruk.
- Chodźmy do mojego domu... - mamroczę między pocałunkami. - Będzie wygodniej i co ważniejsze cieplej.
- Nie przeszkadza mi niska temperatura, bo ty mnie rozgrzewasz bardzo dobrze - mruczy w moje usta, nie odrywając się od nich ani na chwilę. - Ale jeśli ci zimno to chodźmy. Nie chcę, żebyś się rozchorowała, moja Przeznaczono.
Rumienię się, wreszcie odrywając się od niego. Podnosimy się, próbując w tym czasie unormować nasze oddechy, a potem zabieramy się za spakowanie wszystkich moich rzeczy. Gdy wszystko już mamy, prowadzę go w kierunku swojego domu, który swoją drogą stoi pusty, więc będziemy mieli pełną prywatność i komfort w mojej sypialni.
Zawsze może zdarzyć się coś nieoczekiwanego, i choć na początku się tego boimy, może okazać się czymś wspaniałym. Czasami najlepszą rzeczą, jaką możemy zrobić, jest niewtrącanie się w sprawy przeznaczenia.
KONIEC CZĘŚCI IV (ostatnia)
Choć kto wie? Może będzie jakiś dodatek 18+ ;)
Podoba Wam się historia Winter i Luxamina? Chcielibyście poznać dalsze ich losy?