Rozdział 6

643 126 128
                                    


Gabriel


Podchodzę do niej wolnym krokiem -naprawdę wolnym... stary chłop, a boi się, takiego skrzata... ogarnij się Gabriel!

Jest odwrócona do mnie tyłem i pakuję, jakieś rzeczy do ogromnej torby. Staje kilka kroków od niej i nabierając jeden głęboki wdech, odzywam się. 

- Chciałem przeprosić.

Odwraca się przestraszona, dźwiękiem mojego głosu i wymachuję ręką, przez co cała zawartość kubka, który miała w ręce, ląduje na mojej jeszcze przed chwilą śnieżno-białej koszuli.

- Aa! -krzyczy. - Zwariowałeś człowieku! Chcesz, żebym dostała zawału!

- Kurwa! Co ty wyprawiasz?! -odskakuję od niej, patrząc na wielokolorową plamę na koszuli.

- Ja?! To ty mnie straszysz! -wrzeszczy, kompletnie nie przejmując się tym, co uczyniła z moim strojem.

- Chciałem tylko przeprosić, ale z tobą się nie da normalnie porozmawiać. -warczę, starając się wytrzeć jakoś tę plamę, ale to na nic. - Jesteś totalną katastrofą. Jak nie obijasz wszystko dookoła, to oblewasz. -stwierdzam, wskazując na swoją koszulę.

- Trzeba było się nie skradać. -odgryza się, zaplatając ręce na piersi. - Sam jesteś sobie winien.

No nie wierzę, co za pyskata dziewucha!

- Powinnaś, chociaż, przeprosić, albo powiedzieć, że ci przykro.

- Strasznie mi przykro. -wyszczerza się w ironicznym uśmieszku, a jej głos, aż ocieka sarkazmem.

Odwraca się ode mnie, jednym ruchem zgarniając resztę rzeczy ze stolika i zapina wielgaśną torbę. Po czym zarzucając ją na plecy, mija mnie, trącając jeszcze w ramie.

Ona naprawdę, ma nierówno pod sufitem. - stwierdzam, gapiąc się, jak odchodzi, ledwo taszcząc swój tobołek.

Dobra, może i mnie wkurzyła jak mało kto, ale niestety, matka wychowała mnie na dżentelmena, a ojciec zawsze uczył szacunku do kobiet. Tak więc, biegnę za nią, żeby pomóc z tą torbą, chociaż mój wewnętrzny diabełek podpowiada, żeby co najwyżej, podłożyć jej nogę.

- Daj to. -wyszarpuję jej torbę i przerzucam przez ramię. - Jezu, ale ciężkie. -sapie, poprawiając bagaż na ramieniu. 

- Oddawaj. -rzuca się, ale nawet nie jest w stanie do mnie dosięgnąć.

- Co ty tam, masz? Kamienie? -pytam, ignorując jej podrygi, przy moim ramieniu.

- Trupa. -rzuca kąśliwie. - Chcesz do niego dołączyć? -pyta, słodko.

Na tą uwagę, mimowolnie parskam śmiechem. A ona wkurza się jeszcze bardziej i już ma coś odpowiedzieć, kiedy podbiega do nas Kubuś.

- I co, tata? Przeprosiłeś?

- Aha! Wiedziałam, że sam byś na to nie wpadł. -informuję, zanim mam okazję odpowiedzieć synowi.

- Tak, to znaczy nie! -obruszam się. - Sam też bym przeprosił.

- Akurat. -mamrocze pod nosem.

Sapie ciężko i mam ochotę rzucić w nią tą torbą, ale obecność syna mnie przed tym powstrzymuję.

~~~~

Czekam na nią, przy samochodzie, bo zatrzymała ją jeszcze na chwilę mama Adasia. Po krótkiej rozmowie z synem dowiedziałem się przynajmniej, że to ona bawiła dzieci na tym przyjęciu, więc pewnie jest animatorką, albo czymś takim. 

Miłosna potyczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz