Rozdział 18

654 130 308
                                    

Gabriel





Sielanka w moim życiu, trwa już tydzień. Po przyjeździe do domu z pracy, czeka na mnie posiłek. A żmijka, ewidentnie się powstrzymuję przed kąsaniem, chociaż staram się, jak mogę, żeby ją wkurzyć. 

Nie sądziłem, że to powiem, ale brakuje mi jej ciętego języka i naszych przekomarzanek.

Ewidentnie, jest coś ze mną nie tak.

Właśnie wracam wcześniej do domu, bo odwołali mi ostatnią rozprawę. Sądząc po godzinie, to Skrzat, aktualnie jest w drodze po Kubusia, więc nie będę, już do niej dzwonił i jej odwoływał, bez sensu.
Przynajmniej będę mógł, sobie na spokojnie, jeszcze trochę popracować, jeśli zajmie się Kubusiem. 

Gdy otwiera się, przede mną brama, z rozrzewnieniem spoglądam w stronę rabaty, na której panuje obecnie ugór, po tym jak wyrwałem stamtąd, finezyjnie zasadzone przez tego wrednego Liliputa, kwiaty. 

Muszę pamiętać, żeby jutro po drodze z pracy, wstąpić do ogrodniczego i kupić nowe, bo jak matka to zobaczy, to mi się oberwie, że nawet tych kilku sadzonek nie miałem czasu zasadzić. 

Tego, że nie tylko,  zostały przeze mnie posadzone, ale i dwukrotnie wyrwane, nawet nie mam zamiaru jej tłumaczyć. I tak by mi nie uwierzyła, albo stwierdziłaby, że to na pewno nie było celowe działanie, bo przecież na "Zuzankę" nie można złego słowa powiedzieć! 

Została, przez nią całkowicie omotana. Częściej rozmawia na Skypie z nią, niż z własnym synem.
No dobra może troszkę przesadzam, ale jak do mnie dzwoni, to tylko muszę wysłuchiwać: Zuzanka to, Zuzanka tamto, a Zuzanka, takie pyszne obiadki wam podobno robi. Taka kobieta to skarb.

Ta. Tym, że mi gotuje, to się pochwaliła. Ale tym, że zdemolowała rabatę, kuchnie i ogólnie szarga moje i tak, już słabe nerwy, to już nie!  

A jak opowiedziałem, że przez trzy dni testowała wytrzymałość mojej baterii w telefonie, wysyłając tonę smsów. To oczywiście jeszcze na mnie nakrzyczała, że wiecznie marudzę, a ona przecież chciała, tylko żebym wiedział, co się dzieje z moim dzieckiem. 

I powinienem być, jej wdzięczny, że tak pilnuję, żebym się niepotrzebnie nie zamartwiał. 

Taaak, na pewno właśnie takie miała intencje. Bo przecież tak się o mnie troszczy.

Pf… dobre sobie.

Nawet jakbym przy niej wyzionął ducha, to by to, jej nie obeszło.
No może ewentualnie, by się nade mną pomodliła, ale tylko po to, żebym na pewno już się nie obudził, albo żebym nie nawiedzał jej z zaświatów.


~~~~


Dwadzieścia minut później, gdy rozsiadłem się, już na dobre w wygodnym ratanowym fotelu na tarasie i zawaliłem połowę stołu papierami. Słyszę dźwięk, ostrego hamowania, a po dłuższej chwili drzwi wejściowe, na które mam doskonały widok, zostają otwarte. 

- Tatuś! -wykrzykuję mój syn i pędzi się przywitać.

Uwielbiam ten moment, kiedy cieszy się na mój widok. Niemal mnie wtedy sobą taranuje, ale nie narzekam. 

Wiem, że powinienem już powoli kolekcjonować te chwile, bo jeszcze rok, czy dwa i mogę od niego usłyszeć - Tato, weź. Jestem, już za duży na przytulasy. - Wiem, bo sam taki byłem. Dlatego nie narzekam i korzystam.

- Cześć, synku. -odwzajemniam uścisk, który mi ofiarował. - Co tam się stało na podwórku? Słyszałem dźwięk hamowania. 

- A to nic. -macha na to ręką. - Zuza, o mało nie rozjechała, kota. -tłumaczy, a w tym czasie, powód moich pierwszych, pojawiających się siwych włosów, przekracza próg domu.

Miłosna potyczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz