Zuza
Całą niedzielę chodziłam zła jak osa, przez tego palanta. Przystojnego. Ba, piekielnie przystojnego. Ale jednak palanta.
Demon w ciele anioła. Anioła… Anioł… pf… dobre sobie, jakoś nazwisko nie odzwierciedla charakteru.
Miałam ochotę, nawrzeszczeć na niego, ale obecność jego syna, przy nas skutecznie mi to uniemożliwiała, a jego wręcz cieszyła. Specjalnie mnie wkurzał, bo wiedział, że przy małym się na niego nie wydrę. W myślach za to przeklinałam go milion razy.
Tyle dobrego, że chociaż na jego koszuli się wyżyłam. Co prawda nie świadomie, bo naprawdę mnie przestraszył, ale jednak.
Lepszy rydz, niż nic.
Do tej pory, jak sobie o tym przypomnę, to mój wewnętrzny chochlik, skacze z radości.
Woda w kubku, z którego oberwał, była kolorowa. Ponieważ moczyłam w niej pędzelek od farb, którymi malowałam buźki dzieciom, więc plama na jego koszuli, utworzyła ciekawą paletę barw.
Powinnam przeprosić, wiem. Ale przy nim wychodzi ze mnie wszystko, co najgorsze. Sama nie wiem, czemu… może dlatego, że jest facetem… przystojnym w dodatku… tak, to wystarczający argument.
A jak później, jeszcze bardziej mnie rozzłościł, to już wcale nie miałam ochoty przepraszać.
Wręcz przeciwnie, chciałam zrobić mu jeszcze coś gorszego. Jak na przykład "przypadkowe" uderzenie drzwiami w krocze, bądź też delikatne przejechanie kołem samochodu, po palcach od stóp.
Ale niestety. Miał refleks, skubany, więc nici z moich planów.
Przez niego o mały włos, nie zawaliłam imprezy, na której byłam w niedzielę. Ponieważ dziewczynka, poprosiła o namalowanie na rączce aniołka. A ja, jak tylko usłyszałam, słowo anioł. To od razu pomyślałam o nim.
W konsekwencji czego, zamiast aniołka, powstał diabełek z widłami, a dziecko natychmiast zalało się łzami i poleciało na skargę do rodziców.
Ledwo uratowałam sytuację i reputację. Bo pal licho kasę, którą musiałabym im oddać, ale jedna zła opinia na mój temat, mogła mi naprawdę, zaszkodzić.
Wszystko przez tego gbura. Muszę wyrzucić go z umysłu. Zwłaszcza że ma dziecko, więc pewnie i jest, też jakaś żona albo dziewczyna. A mnie nie interesują zajęci faceci.
Ale może nie są razem?... - zresztą co mnie to obchodzi!
I tak już pewnie, więcej go nie spotkam i bardzo mnie to cieszy. Nie potrafi zrobić nic innego, oprócz podniesienia mi ciśnienia. Więc płakać, po nim nie będę.
~~~~
W poniedziałek, żeby troszkę poprawić sobie humor. Postanowiłam zajrzeć do mojego domu dziecka.
Dzieciaki mnie tam uwielbiają i z wzajemnością, więc taka wizyta, zawsze działa na mnie kojąco. Wystarczy, że widzę ich rozpromienione buźki na mój widok i od razu mój nastrój jest o niebo lepszy.
A dlaczego, użyłam sformułowania: mój dom dziecka?
No bo, to naprawdę, był mój dom i nim już pozostanie, zawsze.
Trafiłam do tej placówki, gdy miałam dziesięć lat. Zagubiona niby, już duża dziewczynka, ale w środku jeszcze małe dziecko, które potrzebowało miłości i bliskości.
Oczywiście, na początku, chowałam się za maską, zbuntowanej niby, nastolatki -niby, no bo miałam dopiero dziesięć lat, ale wtedy, uważałam się za nastolatkę. - nie pozwalając się nikomu do mnie zbliżyć, oraz buntowałam się na każdym kroku.
CZYTASZ
Miłosna potyczka
RomanceDwójka pokiereszowanych, przez los ludzi. Każde z nich radzi sobie z tym na swój własny sposób. On stroni od kobiet. Ona wyznaje zasadę-Kąsaj, zanim on ukąsi ciebie. Wzajemna antypatia od pierwszego wejrzenia, nie przeszkodzi jednak losowi w tym, ż...