Rozdział 8

622 120 154
                                    

Gabriel




Jak dobrze, usiąść sobie w wygodnym fotelu na świeżym powietrzu i odpocząć po ciężkim dniu.
Praca sprawia mi dużo przyjemności, ale to, co się dzisiaj działo, to jakiś istny Armagedon.
Dobrze, że chociaż, udało mi się zatrudnić dwóch nowych prawników, bo nadmiar spraw i ciągle rosnące zainteresowanie kancelarią, powoli mnie przerastało.

Oby tylko, okazali się tak dobrzy, jak to mają w papierach. Bo nie mam, ani czasu, ani ochoty nikogo niańczyć. Oczywiście na początku i tak to jest niezbędne. Muszę, pojawić się, przynajmniej na kilku ich, pierwszych rozprawach, żeby na własne oczy, przekonać się z kim mi przyszło współpracować i czy dobrze reprezentują, mają kancelarię.

Ale po góra dwóch, no może trzech tygodniach, jak wszystko będzie w porządku, to już nie będę wnikał w ich pracę.

Po raz kolejny, w myślach doceniam to, że mam przy sobie mamę, która mi pomaga, przy Kubusiu, bo samemu, muszę przyznać, że byłoby ciężko pogodzić te dwa światy.
Wiadomo, nie jest, to niemożliwe, ale wtedy rozwój kancelarii, na pewno nie byłby, tak prężny, jak jest teraz. 


- Co tu tak siedzisz, po ciemku? -spytała mama, stając w drzwiach od tarasu.

- Odpoczywam sobie. Myślałem, że poszłaś się, już położyć? Nie możesz zasnąć w nowym miejscu.

- Nie. Nawet się jeszcze nie kładłam. -informuje. - Byłam w kuchni, ale może rzeczywiście, powinnam wrócić do siebie. Tutaj może być mi ciężko zasnąć, a dobrze się, już czuje.

- Proszę cię. Usiądź sobie i już nie marudź. Miałaś dzisiaj, bardzo wysokie ciśnienie. To nie są żarty. -strofuję ją. - Wole cię mieć, na oku. Poza tym w ogóle mogłabyś się do nas, przenieś. Miejsca jest dość.

- Oo. Nie. -zaprzecza szybko. - Już o tym rozmawialiśmy. Starych drzew się nie przesadza. 

- Już nie przesadzaj. -wtrącam. - Nie jesteś, jeszcze taka stara. Co więcej, po śmierci taty, jakoś sama, chciałaś sprzedać dom i wyprowadziłaś się do bloku.

- Wtedy to była inna sytuacja. Nie chciałam zostawać sama w wielkim domu. Wy mieliście życie w Warszawie, a ja za bardzo kocham Sandomierz, żeby się stąd przenosić do wielkiego miasta.

- Sandomierz, to też, jest miasto. -poprawiam ją.

- Ale moje. Poza tym, przynajmniej, miałeś dokąd wracać.

- Ta. -przytakuję smutno i dodaję szybko, żeby nie pogrążyć się znów w przeszłości. - Zrobić ci herbaty?

- Nie dziękuję. Położę się dziś wcześniej. -odparła, wstając z fotela i pocałowała mnie w czoło, jak to zawsze robiła, przed snem. - Dobranoc synku.

- Dobranoc, mamuś.

- A! -zatrzymała się jeszcze, odwracając w moją stronę. - Zapomniałabym. Znajdziesz dla mnie jutro czas, żeby podjechać ze mną na zakupy? Zrobiłam, już sobie listę rzeczy, które muszę dokupić, przed wyjazdem do sanatorium.

- A nie moglibyśmy, podjechać w czwartek? Jutro i w środę, mam kupę roboty i dwie rozprawy pod rząd, do których muszę się przygotować.

- Wiesz, że nie lubię załatwiać, niczego na ostatnią chwilę. A wyjazd mam w piątek.

- Ale w piątek za tydzień. Więc chyba zdążymy.

- Jaki tydzień! Przecież jadę, już w ten piątek. -przerywa mi.

- Co?! -dziwie się. - Nie, niemożliwe. Przecież pamiętam. Sam ci rezerwowałem turnus. -przekonuję, wyciągając telefon z kieszeni. - Wyjazd ma być… -patrzę na kalendarz. - kurwa.

Miłosna potyczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz