Rozdział 25

624 121 217
                                    

Gabriel



- Nie cieszysz się, że mnie widzisz… mężu. -odpowiada. A mnie krew zalewa na to określenie.

- Były mężu. -prostuję. - Jak już.

- Oj, tam. Drobny szczegół.

- Bardzo istotny, jednak. -wtrącam.

- Gabryś. -mówi słodkim głosem i zbliża się do mnie, kładąc swoje dłonie na mojej piersi. - Zawsze, możemy pobrać się jeszcze raz.

- Oszalałaś?! -strzepuje jej dłonie i cofam się, kilka kroków. - Co ty tu w ogóle robisz do kurwy nędzy!

Patrzy na mnie, przez chwilę zszokowana, ale tylko parę sekund zajmuje jej, przebranie się w maskę, biednej, nieszczęśliwej sierotki.

- Jak ty się do mnie odzywasz? -mówi płaczliwym głosem, w który ani trochę, już nie wierzę… kiedyś na pewno dałbym się nabrać, ale te czasy minęły bezpowrotnie.

- Tak jak na to zasługujesz. -odpieram. - Więc? Co tu robisz i jak tu trafiłaś?

- Nie zmieniłeś skrytki na klucz, nadal zostawiasz go w tym samym miejscu.

- Nie o to pytałem. -wtrącam. - Skąd wiedziałaś, gdzie mieszkam?

- Wynajęłam detektywa. -wzrusza beztrosko ramionami.

- Po cholerę?! Dowiem się w końcu?! Muszę wszystko z ciebie wyciągać?! -krzyczę, nie panując, już nad sobą.


- Chciałabym, żebyśmy dali sobie, jeszcze jedną szansę. -stwierdza. A ja wybucham śmiechem.

Nie takiej reakcji się spodziewała, widzę to gdy, już trochę się opanowuję. Ale przyznam, że sam się tego, po sobie nie spodziewałem.
Myślałem, że jak jeszcze ją kiedyś spotkam, to ją uduszę… a teraz… jej widok nawet, już nie boli.
Pozostało mi, tylko ją wyśmiać.


- Wynoś się. -mówię, już całkowicie spokojnie i idę w kierunku drzwi.

- Gabriel! Proszę! -krzyczy za mną i doganiając, szarpie za ramie.

- Nie dotykaj mnie. -cedzę, przez zaciśnięte zęby. - Zabieraj swoją walizkę i się wynoś. Nie chcę cię tu więcej widzieć.

- Nie możesz mnie tak wyrzucić!

- Nie? -dziwie się. - No to patrz. -podnoszę jej bagaż, otwieram drzwi i nie zwracając uwagi na ulewę, która panuje na zewnątrz, wyrzucam go przed dom.

- Co ty wyprawiasz?! Wiesz ile kosztowały rzeczy, które mam w środku?! -wrzeszczy. Ale nie kwapi się, żeby biec im na ratunek.

 Bo przecież paniusia, nie będzie mokła… jeszcze by się jej, sylikon z cycków rozpuścił.


- Domyślam się, w końcu nie gustujesz w tanich rzeczach. -odpowiadam.

- Powinieneś się cieszyć, że masz żonę na poziomie. -unosi dumnie podbródek.

- Byłą, żonę! Powtarzam po raz kolejny. A poza tym, o jakim poziomie ty mówisz? Ty nie masz absolutnie, żądnego poziomu. Jesteś go kompletnie pozbawiona!

- Jak możesz w ten sposób się do mnie odnosić? Jestem matką twojego dziecka…

- Nie masz prawa nawet o nim mówić! -grzmię. - Powiedziałem, wynoś się, albo sam cię za chwilę wyrzucę!

Miłosna potyczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz