Rozdział 5

606 120 120
                                    

Gabriel


Całe ubiegłe dwa tygodnie, zleciały mi w okamgnieniu. Podzielone na ogarnianie domu po przeprowadzce i na rozprawy, których z czasem, zamiast ubywać, tylko przybywało. 

Z jednej strony, bardzo mnie, to cieszyło. Kancelaria, którą otworzyłem, dwa lata temu rozwijała się coraz prężniej, a ja mogłem pozwolić sobie wreszcie na zatrudnienie, kilku adwokatów. 

Ale z drugiej strony miałem wyrzuty sumienia w stosunku do synka. Przez natłok spraw, nie mogłem poświęcać mu, już tak wiele czasu co przedtem.

Twierdził, co prawda, że mu to nie przeszkadza, bo bardzo lubi spędzać czas w towarzystwie babci. - I w to akurat nie wątpiłem, bo mama pozwalała mu na jeszcze więcej niż ja. A przez ostatni tydzień, miałem wrażenie, że przez nasz dom, przetoczyło się całe przedszkole, a nie tylko kilku nowych kolegów Kubusia. - Ale i tak, miałem wewnętrzne rozterki. Chociaż paradoksalnie wreszcie czułem, że żyje.

Trochę to niespójne wiem, ale nic na to nie poradzę. Kocham swojego syna, jest dla mnie całym światem, ale moja praca, jest dla mnie równie ważna.

Oczywiście gdybym miał wybierać, to nawet nie musiałbym się zastanawiać. Kuba jest na pierwszym miejscu… ale na szczęście nie muszę, bo mam mamę, która jest dla mnie ogromnym wsparciem.


Wracając do pracy… uwielbiam to co robię i przez ten rok przerwy, który miałem z czasem zaczęło mi jej bardzo brakować.

Już od małego, wiedziałem, że chce pomagać ludziom, tak jak robił to mój tata. To on, mnie tym zaraził, sadzając mnie co wieczór na swoich kolanach i opowiadając w jaki sposób, udało mu się, komuś pomóc.

Mój ojciec był sędzią rodzinnym. To na nim spoczywał ciężar decyzji, które stanowiły o czyimś losie. Dlatego na czytanie akt i dokładne przyjrzenie się sprawie, poświęcał, długie godziny. 

Czasami nawet i osobiście sprawdzał, jak radzi sobie dana rodzina, oraz pomagał, jak tylko umiał. Na przykład, załatwiając lepszą pracę ludziom, którym nie zbyt dobrze się wiodło.  

Miał też, kilku podopiecznych, którym ufundował stypendium, żeby mieli lepszy start. Oczywiście wszystko zawsze odbywało się, przez jego znajomego kuratora, sam pozostawał w cieniu.

Nie chciał, żeby ludzie za coś mu byli wdzięczni. Albo, żeby ktoś posądził go o jakieś machloje i w konsekwencji czego mógłby stracić stanowisko. To nie było mu do niczego potrzebne.

Liczyło się dla niego tylko to, że może pomóc, a później obserwować, jak dzięki temu kilkoro dzieciaków, trafia na dobrą drogę.

Jednocześnie, każdą wolną chwilę, spędzał ze mną i z mamą. Był bardzo dobrym człowiekiem, a przede wszystkim ojcem i strasznie mi go brakuje.

Zmarł sześć lat temu, po długiej walce z rakiem. Wiele mu zawdzięczam, także swoją pierwszą kancelarię, którą mogłem dzięki niemu otworzyć. 

Bo jak się okazało, odkąd tylko zakomunikowałem mu, że chce studiować prawo, odkładał każdy, wolny grosz na ten właśnie cel. 

I tak, po skończonej aplikacji, mogłem razem z ówczesnym przyjacielem, otworzyć sobie, swoją własną kancelarię. 

Bardzo mnie to cieszyło, a jeszcze bardziej renoma, jaką zyskało, to miejsce w krótkim czasie. 

Niestety wszystko przepadło, a ja byłem zmuszony, zaczynać od nowa.

~~~~

Wracałem właśnie prosto z pracy. Niby weekend, a i tak, przez to, że nie zdążyłem jeszcze nikogo zatrudnić, miałem sporo zaległej roboty i kilka rozmów z klientami. 

Miłosna potyczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz