10

223 27 6
                                    


Nie należę do osób, które w razie kłopotów leżą na łóżku i wypłakują sobie oczy. Dlatego jak tylko Harry znika to opuszczam jego sypialnię i idę prosto do kuchni. Przez wczorajszy wstrząs anafilaktyczny nie miałam okazji zjeść. A wolę to zrobić póki nie ma mojego porywacza.

Po tym czasie spędzonym tu znam już doskonale rozkład domu. Bez problemu odnajduję, więc pomieszczenia gdzie mogę zrobić sobie coś do jedzenia.

Wchodzę do kuchni i dzieje się coś dziwnego. Jedna ze służących momentalnie odwraca się do mnie plecami. Wydaje mi się, że to jest ta, która wczoraj podawał nam jedzenie. Nie sądzę jednak by miała jakikolwiek powód do wstydu.

— Hej — witam się z nią. Ona odpowiada ciche dzień dobry, ale dalej stoi odwrócona do mnie. To niezbyt miłe zachowanie. — Jeśli się denerwujesz przez to co się wczoraj wydarzyło to nie masz powodu.

Łapię ją za ramię i odwracam tak by stanęła twarzą w twarz ze mną.

I już wiem czemu tak zareagowała na moje wejście. Jej twarz jest prawie w całości pokryta siniakami. Wygląda tak jakby ktoś zrobił sobie z niej worek treningowy. I chyba wiem, kto to był.

Chociaż mam nadzieję, że to nie okaże się prawdą.

— Co ci się stało? — pytam. Chociaż odpowiedź sama się nasuwa to chcę poznać jej wersje.

Nie mogę tak od razu oskarżać Harry'ego.

— Nic. Na co pani ma ochotę? — jej głos aż drży. Ona jest wręcz przerażona. A jest to już dla mnie wystarczające. Ona za nim nie powie na głos kto jej to zrobił.

Pierdolony damski bokser.

— Nie chce byś myślała, że cię przed nim obwiniałam, a co gorsza kazałam mu to zrobić. To co się wczoraj wydarzyło jest jedynie moją winą, bo nie powiedziałam nikomu o mojej alergii. Bardzo przepraszam, że przeze mnie miałaś aż takie nieprzyjemności — mówię łapiąc ją za dłoń. Bardzo bym chciała jakoś jej to wszystko wynagrodzić, ale niestety nie mogę ci tu zrobić.

Sama w tym miejscu jestem tylko więźniem.

Po minie szatynki widać, że jest zaskoczona moim zachowanie. Przecież usłyszała jak to zamordowałam z zimną krwią Spodziewa się pewnie, że jestem bezwzględną morderczynią. Po części tak jest, ale ja nie krzywdzę niewinnych. To mnie odróżnia od Harry'ego.

— Powinnam była być bardziej uważna.

— Wcale nie — szybko jej przerywam. Nie pozwolę żeby niepotrzebnie się zadręczała. Ona w ogóle nie zawiniła i tego zamierzam się trzymać.

Zabiera swoją rękę i robi krok do tyłu. Nadal się boi.

— Jak tylko uda odzyskać mi się wolność to proszę żebyś się stąd zwolniła. Zatrudnię cię u mnie w domu. Tam naprawdę jest miła atmosfera, a co najważniejsze to nikt nie podniesie na ciebie ręki — proponuje. Chociaż tak zamierzam jej pomóc.

— Mam już pracę — odpowiada i znów odwraca się do mnie plecami. Widać, że jest zastraszona i moje zapewniania na nic tu się zdadzą.

Chwytam za jednego z bananów leżących na blacie i opuszczam kuchnię. Nie chce jej dłużej dręczyć swoją obecnością, bo na pewno podświadomie wini mnie o to co się stało.

Siadam, więc w salonie i zaczynam jeść tego banana, aż nagle pojawia się ten cały winowajca tego zdarzenia. O ile wcześniej byłam na niego tylko zła to teraz nie mogę wręcz patrzeć na tego człowieka. Wzbudza on we mnie jedynie odrazę.

— Cieszę się, że już ci wrócił apetyt — mówi z uśmiechem na ustach i się do mnie zbliża. Pieprzony tchórz. — Pomyślałem, że dobrze by było powtórzyć dziś naszą kolację. Trzeba zatrzeć te negatywne wspomnienia.

Ledwo się powstrzymuje żeby nie rzucić w niego tą skórą od banana. On naprawdę sądzi, że może mnie tak oszukiwać.

— Nie mam ochoty na żadne kolacje, a tym bardziej w twoim towarzystwie — oznajmiam i wstaje. Dłużej na pewno z nim nie wytrzymam w jednym pomieszczeniu.

On jednak należy do tych upartych, bo podąża za mną. Jeśli ktoś nie chciałby być ze mną w pokoju to z całą pewnością bym za nim nie szła i nie dręczyła go swoją osobą.

— Nie mów, że dalej się gniewasz za to, że odwołałem spotkanie z twoim ojcem.

Oczywiście, że tak. Lecz to jak potraktował tą biedną dziewczynę jest dużo gorsze. Nie chce nawet sobie wyobrażać co ona czuła jak ją katował.

— Anno — dogania mnie i łapie za ramię. Od razu się wzdrygam. Nie chce by taki potwór mnie dotykał. — Coś się stało? Boli cię coś? — zadaje pytania udając zmartwionego.

Bo to jasne, że udaje, bo taki człowiek jak on na pewno nie posiada czegoś takiego jak uczucia.

— Mnie nie, ale tą biedną dziewczynę w kuchni na pewno tak — nie patrzy już wprost na mnie tylko ucieka wzrokiem.

Trudno jest się przyznać do swoich własnych grzechów.

— Ostatnio byłam na tyle głupia, że przez chwilę myślałam, że nie jesteś wcale aż takim potworem. Teraz jednak widzę jak bardzo się pomyliłam. Ty ją skatowałeś! — nie powinnam na niego krzyczeć. To się może okazać dla mnie niebezpieczne, ale takich słów nie umiem po prostu powiedzieć spokojnie. Wszystko we mnie aż chodzi ze złości.

— Mogłaś umrzeć — mówi to zupełnie tak jakby ona specjalnie podała mi tą pietruszkę. A przecież to był tylko nieszczęśliwy wypadek.

— Tak, ale wyłącznie przez to, że zapomniałam o tej alergii.

— Dobrze, nie wracajmy już do tego traumatycznego wydarzenia. Po prostu zapomnijmy o tym co się wczoraj wydarzyło.

Znów chce mnie dotknąć, ale robię krok do tyłu.

— Powiedź mi lepiej kiedy wrócę do domu.

— To jeszcze nie ustalone — parsknięcie wydobywa się z moich ust. Jak zwykle to samo.

Ile może trwać przekazanie zakładnika. Nie chce do cholery wierzyć, że mój ojciec ma mój los gdzieś.

— A kiedy będzie?

— Spotkanie z twoim ojcem odbędzie jutro. I wtedy poznasz ustalone warunki.

Nareszcie. Jeszcze tylko dzień i będę miała go z głowy.

Liczę na waszą opinię. Jak się postaracie to następny będzie jutro.

ZakładniczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz