21. Definicja rodziny

8 1 0
                                    

Emily

Droga minęła nam całkiem przyjemnie. Dawno nie opuszczałam Nowego Jorku. Zdążyłam już zapomnieć, że świat jest taki piękny, kolorowy i żywy. Jechaliśmy na zmianę wśród zabudowań i leśnych ulic. Nie mogłam się nadziwić bezchmurnym niebem i od czasu do czasu majaczącymi na horyzoncie górami. Łapałam się na tym, że zbyt często spuszczam wzrok z drogi i przyglądam się mijanym domkom, które w porównaniu z miejskimi drapaczami chmur wydawały się śmiesznie małe. Nie mniej moją uwagę przyciągały także połacie zielonych pól. Z kolei, gdy przez pewien czas otaczał nas tylko las, pozwoliłam sobie uchylić lekko okno, by poczuć jego przyjemny świeży zapach. Czułam się jakbym właśnie odbywała podróż na sąsiednią planetę, a nie do sąsiedniego stanu.

W końcu Jacob zatrzymał się jak domniemałam przed swoim rodzinnym domem. Był to prosty, piętrowy, wyłożony białymi drewnianymi panelami, kontrastującymi z szarym spadzistym dachem budynek. Po lewej stronie znajdowały się dwie bramy garażowe, zaparkowaliśmy przed jedną z nich. Po prawej zaś weranda, do której prowadziły dwa kamienne schodki. Drzwi wejściowe były ciemnobrązowe przez co wyróżniały się na tym tle. Przy oknach zamontowano szare okiennice. Dom już z zewnątrz sprawiał wrażenie przytulnego. A uroku z pewnością dodawały wiszące na łańcuszkach donice, w których posadzono kwiatki o różowych pnączach. Przed domem rosła gęsta, trawa o nasyconej zielonej barwie. Rośliny były tu wszędzie. Można było doznać nie małego szoku, jeśli dotychczas widziało się tylko nowojorskie, zabetonowane ulice.

Mama Jacoba mimo późnej pory natychmiast wybiegła w naszą stronę.

- Synku! Nareszcie! – woła łamiącym się głosem. Była naprawdę wzruszona.

To średniego wzrostu, nieco przysadzista kobieta o ciemnych zapewne długich włosach teraz upiętych w nieładzie. Na jej pięknych, pełnych kształtnych ustach malował się uśmiech. Biło od niej ciepło, dobroć i życzliwość. Jest dokładnie taka jak ją sobie wyobrażałam. Nieco ciemniejsza karnacja to jedyne podobieństwo jakie dostrzegam między nią a jej synem. Poza tym Jacob nie ma w sobie nic z jej wyglądu, za to bije od niego to samo dobro co od jego mamy. Nie mogła mu przekazać nic lepszego. Z daleka widać, że całą resztę odziedziczył po ojcu. To wysoki, postawny, barczysty mężczyzna o ciemnych krótko strzyżonych włosach. Jacob wygląda jak jego kopia. Podłużne rysy twarzy, odrobinę haczykowaty nos i maleńki dołeczek w policzku, gdy się uśmiecha. Choć wygląda dużo poważniej również nie brak mu życzliwości.

- Dobrze Cię widzieć synu – wita syna męskim, mocnym uściskiem i poklepuje go po plecach.

Rodzice Jacoba dopiero po chwili zorientowali się, że za plecami ich syna czaję się ja. Wpatrujemy się w siebie przez ułamek sekundy.

- Przedstawisz nam swoją... – Thomas zawiesił głos, w oczekiwaniu aż któreś z nas dokończy za niego zdanie.

- Koleżankę – wtrącam.

- Em, pozwól. To są moi rodzice Iliana i Thomas Cox.

- Bardzo mi miło – uśmiecham się uprzejmie.

- To jest Emily... – teraz Jacob zawiesił głos.

Na szczęście szybko uświadamiam sobie, dlaczego. On po prostu nie zna mojego nazwiska. Co za farsa.

- Mmm... orris - dopowiadam szybko.

Jacob spojrzał na mnie spod przymrużonych powiek. Na jego czole pojawiła się prosta kreska. Na szczęście jego rodzice nie dopatrzyli się niczego podejrzanego w naszym zachowaniu.

- Witaj kochana. Bardzo się cieszymy, że towarzyszysz Jacobowi – Iliana ściska mnie równie mocno i serdecznie co swojego syna. Naruszając nieco moją bezpieczną przestrzeń.

W pogoni za szczęściemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz