44.

35 12 7
                                    

— Brawo! Świetnie! Jeszcze raz! — dochodziło z salonu, którego część, razem z fragmentem korytarza, została przemianowana na coś w rodzaju sali gimnastycznej. Ostatnio wzbogaciła się o ciężarki różnych rozmiarów, ławkę do podnoszenia sztangi oraz różnego rodzaju gumy do ćwiczeń.

Julia stanęła pod ścianą i przyglądała się przez moment, jak fizjoterapeuta wyciska z Ariela siódme poty. Już któryś raz powinszowała sobie znalezienia Marcela. Szukała wtedy wszystkiego, co najlepsze dla człowieka przewlekle chorego. A ten chłopak, nawet jeśli nie był najlepszy, to pokazał wystarczające umiejętności. Zawodowe i komunikacyjne.

Była mu wdzięczna. Wiedziała, że fizjoterapeuta pracę z Arielem traktuje priorytetowo. Wykonuje ją bezkonkurencyjnie. I jest praktycznie na każde wezwanie.
Już dawno pomyślała, że zaproponuje Marcelowi pracę w klinice. Zaraz po tym, jak mężczyzna zakończy rehabilitację Ariela.

— Bawcie się dobrze. Jadę do kliniki.

Nie musiała tam być. Ale widziała, jak jej obecność ułatwia wiele spraw a ponadto przyjęła na siebie obowiązek kontrolowania przebiegu terapii Klary Zgierskiej. Więc co dwa tygodnie jeździła do kliniki na dwa — trzy dni.
A poza tym, teraz miała jeszcze inny powód...

— Poczekaj, księżniczko! — zawołał Ariel.
Szybko przemieścił się z materaca gimnastycznego na wózek i podjechał do niej. Ujął ją za rękę i przyciągnął do siebie.
Pocałował. Delikatnie, bo czuł jej lekki opór.

"Oddaliła się ode mnie. A może to ja ją oddaliłem?" — pomyślał.
Popatrzył jej w oczy i powiedział, starając się, żeby słowa wypadły najczulej, jak potrafił:
— Jedź bezpiecznie, skarbie. I wracaj tak szybko, jak będziesz mogła.

Wzruszona tym miłym pożegnaniem, pocałowała go w czubek głowy. I uśmiechnęła się do Marcela:
— Nie przeszkadzam. Bawcie się dalej. Opiekuj się nim — dodała już innym, bardziej troskliwym tonem.

— Jak zawsze — obiecał młody mężczyzna.

Wiedząc, że Marcel zostanie na te kilka dni w ich mieszkaniu i potowarzyszy Arielowi, mogła spokojnie ruszyć w drogę.

***

— I jak ci się podoba? — zapytała, dumna z arielowego, a także trochę swojego, osiągnięcia.

Irek przyjechał, jak się umówili, następnego dnia rano. Nie chciała rezygnować z jego obecności. Tak sobie poukładał obowiązki, żeby móc z nią być. Przynajmniej ten jeden dzień.

Pomysł z zatrudnieniem administratora kliniki posłużył jej za pretekst obecności mężczyzny.
Oprowadzała go po całym terenie, towarzyszyła przy obiedzie, a później kochali się namiętnie w jej apartamencie.

Oczy Irka zaświeciły się entuzjazmem:
— Rewelacja! Chciałbym tu pracować... Słyszałem, oczywiście, o tej klinice. I faktycznie jest super. Szkoda, że ten twój pomysł z administratorem to tylko wykręt — westchnął.

— Nie wykręt. Faktycznie szukam — przyznała.

Przytulił ją. Nie chciało mu się wstawać. Ale wiedział, że tu, na terenie oznaczonym przez innego mężczyznę, jest intruzem. A pretekst, pod którym przyjechał, ma określoną datę ważności. Należy więc zebrać się w sobie i wstać.

"Choć tak bardzo się nie chce" — pomyślał.
Z rozmarzonego wyrazu oczu Julii wyczytał, że ona też nie zamierza przerywać słodkiej sjesty.

— No to mnie zatrudnij — rzucił, tylko w połowie żartując. — Świetna robota, za dobre pieniądze, i ty w pakiecie... Co prawda jako szefowa, ale jakoś się dogadamy — uśmiechnął się. — Twój mąż tu nie przyjeżdża, więc będziemy mieli dla siebie czas i miejsce. Czego więcej żądać od życia?

Miłość po przejściach  / 18+ / w trakcieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz