Alicent Hightower zwykła mawiać, że jej córka Maegelle została jej zesłana jako prawdziwy anioł przez samych Siedmiu. Z trochę pulchnymi, różanymi policzkami, delikatnymi rysami i malinowymi ustami, dziewczynka potrafiła oczarować każdego, kiedy tyl...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
•──•─•──•✦•──•─•──•
W Sepcie panowała cisza, która wydawała się odcinać Maegelle od reszty świata. Klęcząc przed okrągłym kamiennym piedestałem, była otoczona delikatnym światłem płonących świec, które tańczyły w półmroku, rzucając migotliwe cienie na ściany. Jej serce biło niespokojnie, szukając odpowiedzi na wszystkie pytania, które zadręczały jej duszę. W powietrzu unosił się zapach wosku i kadzidła, przesiąkając jej zmysły, ale nie przynoszący ulgi, której tak desperacko potrzebowała.
Chwyciła drewniany patyczek, od którego odpaliła ogień, by następnie zbliżyć go do nie zapalonego knota. Wpatrywała się, jak mały płomień przenosi się na świeczkę, którą ostrożnie umieściła pomiędzy innymi. W tej chwili, modliła się w duszy za tych, którzy odeszli, ale także za siebie. Czuła, że coś w niej umiera, a coś innego dopiero zaczyna się rodzić, choć nie była pewna, co to oznacza.
W Sepcie była niemalże sama, jednakże w oddali było słychać pojedyncze szepty modlących się sept. Zazwyczaj podczas wizyt w Wielkim Sepcie towarzyszyła jej matka, z którą dzieliła przestrzeń duchowej kontemplacji, lecz dziś zapragnęła być sama. Panująca cisza była jak balsam dla jej skołatanego umysłu, a jednak, nawet tutaj, nie mogła uwolnić się od myśli, które ją dręczyły. Zamknęła oczy, zaplatając dłonie, mając nadzieję znaleźć ukojenie w modlitwie. Modliła się do Staruchy o mądrość, której tak bardzo teraz potrzebowała. Pragnęła przewodnictwa, odpowiedzi na pytania, które kłębiły się w jej sercu. Modliła się do Dziewicy, błagając o przebaczenie za swoje czyny, których tak się lękała. Prosiła Ojca o sprawiedliwość, by jej osąd był łagodny, gdy nadejdzie czas rozrachunku.
Uniosła powieki, a jej wzrok spoczął na posągu Matki, składając cichą prośbę o miłosierdzie. Potrzebowała go teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Pragnęła oczyścić umysł ze wszystkich myśli, które ją nachodziły. Myśli, które jak natrętne cienie, wciąż powracały do jednego — do Aemonda. Wciąż broczyła pomiędzy nimi, niczym w mulistej wodzie bagna, które zasnute mgłą, zmuszało ją do błądzenie pomiędzy uczuciami a rozsądkiem. Do człowieka, który przestał być jedynie bratem czy przyjacielem, a stał się czymś więcej, choć Maegelle bała się to nazwać.
Wspomnienie jego przeszywającego, fioletowego spojrzenia sprawiało, że serce jej przyspieszało, a ciało wypełniało się nieznanym dotąd ciepłem. Dotyk jego dłoni na jej skórze pozostawił ślad, który płonął jak rozżarzone kamienie, a miękkość jego ust na jej własnych niosła ze sobą zarówno słodycz, jak i gorycz. W tamtej chwili nie mogła już odróżnić snu od rzeczywistości.
Wiedziała, że zdrowy rozsądek nakazuje jej dystans — ucieczkę, która miała być tylko chwilowym, lecz nadal pożądanym przez nią schronieniem. Gdy tylko jej stopy dotknęły kamiennej posadzki Czerwonej Twierdzy, zamknęła się w swojej komnacie, dopuszczając do siebie tylko Harrę. Chciała uciec, przepaść i znaleźć się jak najdalej od otaczającego ją świata. Nie chciała nikogo widzieć, a już na pewno nie jego, tego, który opanował jej myśli i nawiedzał jej sny co noc, zamieniając je w koszmary.