37. Białowłosa

15 4 0
                                    



Marco odwiedzał ziemie Assos tak często, że w ciągu dwóch lat poznał je równie dobrze, jak swój własny kraj. Dzisiaj był tu ze zbrojnym oddziałem, a mimo to widok go zaskoczył. Był przyzwyczajona do czerwonego pyłu, niekończących się obszarów pustynnych i ciągłego zagrożenia ze strony dzikich plemion. Nie spodziewał się tego, że tu w centum tego bezludzia zobaczy tak wysokie góry, o wysokich ostrych szczytach, ginących w chmurach, których zbocza wiatr rzeźbił uderzając w nie niesionymi, ostrymi ziarnami piasku. Miał wrażenie, że otoczony jest przez setki czerwonych półksiężyców, wśród których wiły się doliny poprzetykane gęstymi i bujnymi lasami.

Przylecieli nad ten rejon wielkim statkiem powietrznym, ale musieli wylądować u podnórza gór i dwudniową drogę do celu odbyli konno. Razem z Marciem podróżowała prawie setka innych jeźdźców i książę zdawał sobie sprawę, że nie pozostają niezauważeni. Pewnie Assos znowu podniesie lament, że wjechali na ich ziemie, a jego ojciec będzie musiał ich udobruchać.

– Czy ktoś tu był przed nami? – zapytał Henryka, patrząc na piękno i niezwykły kształt okolicy.

– To to wie... – zasępił się Henryk. – Mam tylko nadzieję, że nie będzie to droga w jedną stronę.

Marco spojrzał na wuja. Byli naznaczonymi i nie tak łatwo było ich zabić. Przynajmniej Marco wierzył w to gorąco.

Musieli odwiedzić to miejsce, gdzie pośród Gór Sierpowatych była położona Świątynia Księżycowego Kamienia. Dlaczego tu byli? Nadal szukali Córki Księżyca. Była to misja pełna wyzwań, tajemnic i niebezpieczeństw, lecz i on i Henryk wiedzieli, że nie mogą się poddać. Ogólniki, podania i pieśni, wszystko to już znali i nie wystarczało, aby odnaleźć w tym wielkim świecie jedną kobietę. Szukali śladu istoty, którą musieli zabić, aby ocalić przed nią świat i zastany porządek. Przepowiednia jasno wskazywała, że los całego świata zależy od odkrycia, kim jest ta zagadkowa osoba. Nie mieli zamiaru jej pytać, jaka jest jej rola w zbliżających się wydarzeniach. Oni chcieli ją unicestwić. 

Ruszyli, a podróż przez góry okazała się bardziej wymagająca, niż Henryk i Marco początkowo zakładali. Musieli być czujni, bo biegająca od paru dni na wolności harypia, często przystawała, węszyła i warczała na coś, co znajdowało się poza zasięgiem ich wzroku. Jeżyła sierść i syczała, pilnowała ich. Zdawali sobie sprawę, że granic tego nieprzyjaznego terytorium, strzegą czający się w cieniach dolin strażnicy. Dlatego Marco cieszył się, że dał zwierzęciu wolność, a ono im się odwdzięczało swoim towarzystwem i czujnością. Może to dlatego nikt ich nie zaatakował, widząc bojowość ich niezwykłej obrończyni.

Gdy w końcu po dwóch dniach dotarli do wioski, okazało się, że mieszkańcy chodzą w strachu. Kilka dni wcześniej lasy otaczające osadę nawiedziło tajemnicze zjawisko – srebrzysta poświata rozświetlająca niebo, a później seria dziwnych wydarzeń: znikające zwierzęta, szepty słyszane w ciemności, a nawet jedna z kobiet twierdziła, że widziała "ducha o białych włosach". 

– Coś obudziło ta magiczną dziewczynę, może inne duchy – tłumaczył im starszy rady, człowiek o siwych włosach i rzadkiej siwej brodzie. 

Mieszkańcy tych okolic mieli skórę jaśniejsza niż Suntowie, czy ludzie z innych plemion i bardziej przypominali tych z Azalii niż swoich ziomków z kraju.  Oczy mieli ciemne i szeroką podstawę nosa, jakby wszyscy wywodzili się z tego samego pnia genealogicznego.

– Do tej pory pojawiała się raz w roku w okolicach najkrótszego dnia w roku i nigdy nikogo nie atakowała. Teraz jest agresywna... – tłumaczył staruszek. – Coś bardzo ją rozjuszyło.

Świat rozdarty na dwoje. Nieokiełznane złoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz