Florence spojrzała obojętnie na jego dłoń i sięgnęła po kubek z kawą o cudownym zapachu wanilii. Ian. Nazwa własna kolejnego człowieka. Nie pojmowała tylko dlaczego Maksymilian, biorąc ze sobą tak niewielu, zdecydował się wziąć człowieka. Nie miał pewności, jak zostanie przyjęty, powinien otoczyć się silnymi ludźmi, którzy w razie niebezpieczeństwa zapewniliby mu ochronę. W końcu jego sabat nie był słaby. Jeśli wierzyć temu co mówią, mocą dorównywał jej własnemu. Westchnęła cicho. Jakby od ostatniego wieczora cokolwiek było logiczne i proste do zrozumienia. Zlustrowała chłopaka wzrokiem. Uśmiech w końcu znikł z jego twarzy, a ręka powoli się cofnęła. Wyglądał na zawiedzionego? Kobieta odchrząknęła by pokryć ciszę, która zaczęła jej ciążyć. Dłoń całkiem zniknęła znad stołu.
— Rozumiem, że jesteś poirytowana decyzją Maksa, ale nie musisz tego wyładowywać na mnie.
Czarownica uśmiechnęła się, słysząc irytację w jego głosie. Chłopak nic nie rozumiał, najwyższy czas, by ktoś go uświadomił w jakim świecie egzystuje, zajmując nienależnie mu miejsce.
— To nie jest personalne. — Upiła kolejny łyk kawy. Dali prawdziwą wanilię, co było pozytywnym zaskoczeniem. — Zwyczajnie nie przepadam za ludźmi.
Jak łagodnie można określić pogardę dla czegoś. Kawa rozlała się po jej języku, wzniecając miliony doznań smakowych, które tak uwielbiała, na chwilę oddzielając ją od irytującego mężczyzny siedzącego naprzeciw niej.
— Maks uprzedzał, że wasz sabat jest zacofany, ale nie sądziłem, że aż tak.
Czyżby skrzywił się z niechęcią?
— Zacofany? — powtórzyła bezwiednie Florence. Zaledwie wczorajszego wieczoru to samo przeszło jej przez myśl, jednak na pewno nie ujmowała tego w tym samym znaczeniu.
— Nie inaczej. To, że przez pomyłkę urodziłaś się z innym pakietem umiejętności, nie czyni cię lepszą w żadnym calu. Dostałaś to za darmo.
Słowa były jak pstryknięcie palcami w ucho. Bardziej zapiekły niż zabolały, jednak uczucie w dalszym ciągu było niekomfortowe. Bezwiednie wróciła wspomnieniami do czasów, kiedy okazało się, że jej moc jest śmiesznie niska w porównaniu z oczekiwaniami oraz bezsennych nocy spędzonych na próbie opanowania jej. Musiała się wykazywać niemałą finezją. Gdy ktoś z sabatu chciał wyrwać potężne drzewo po prostu to robił, podczas gdy ona starannie luzowała ziemię między jego korzeniami, by uniesienie go stało się osiągalne. Nie raz i nie dwa mdlała z wycieńczenia i płakała z frustracji.
— Zamknij się — powiedziała znacznie ostrzej, niż planowała. — Nie wiesz, ile pracy wymaga opanowanie tego "pakietu umiejętności".
Roześmiał się szczerze.
— Mimo to profity są chyba znaczne? Możesz zrobić co tylko zechcesz. Są dla ciebie jakieś granice?
Cierpliwości chociażby, głupcze! Florence cudem nie powiedziała tego na głos. Rozmowa trwała już stanowczo zbyt długo. Możliwe, że zamieniła z nim więcej słów niż z resztą znanych jej zwykłych ludzi w ciągu ostatniego roku. Odetchnęła, chcąc się uspokoić, jednak zwykłe spojrzenie na Iana z powrotem podniosło jej ciśnienie.
— Granice są poza twoją zdolnością pojmowania — odwarknęła dając do zrozumienia, że nie chce ciągnąć dłużej tej rozmowy. Czemu ten człowiek tak mocno działał jej na nerwy i co gorsza, dlaczego dawała się wciągać w dyskusję? — I tak nie zrozumiałbyś niczego.
— Ty rozumiesz wszystko? — Krzywy uśmiech doprowadzał ją do furii. Ian traktował ją jak małe, upierdliwe dziecko.
— Po przeżytym wieku znacznie więcej niż ty.
CZYTASZ
Wyklęta
FantasyCo może się stać, kiedy córka przywódczyni sabatu zakocha się w zwykłym, irytującym chłopaku? Czarownicom nie wolno wiązać się ze śmiertelnikami, z resztą kto by w ogóle chciał? Na pewno nie Florence. Ludzie są przecież głupi i ulotni. Żyją z...