Florence tylko siłą woli utrzymała kamienny wyraz twarzy nie okazując zaskoczenia. Co sprawiło, że czarna Carmen zaszczyciła mnie swoją obecnością... Chcąc zapewnić sobie dodatkowy czas na zastanowienie się co zrobić z zaistniała sytuacją uśmiechnęła się lekko do wampira. Były z matką podobne jak dwie krople wody, jednak jeszcze nikt ich ze sobą nigdy nie pomylił, aż do teraz. Zastanawiała się czy wykorzystać błąd Frederica na swoją korzyść, czy też odsłonić wszystkie karty. Jeśli da radę poprowadzić tę rozmowę tak umiejętnie...
— Kto powiedział że zaszczyciła? — odparła, zwlekając z podjęciem ostatecznej decyzji. — Może wcale nie miała chęci?
Wampir uśmiechnął się szyderczo, mierząc ją spojrzeniem mającym znamiona wrogości. Poczuła zimno powoli wypełniające jej ciało, a ręka od razu dotknęła obojczyka. Przyszczypnęła lekko skórę, niepewna co zrobić dalej.
— Daj spokój, Carmen. Jedyny raz, gdy zrobiłaś coś wbrew swej woli miał miejsce ponad wiek temu, gdy byłaś zmuszona do ucieczki z Blasku.
— Zmuszona? — powtórzyła bezwiednie Florence.
Wampir roześmiał się cicho, lecz nie było w tych dźwiękach wesołości. Raczej szyderstwo z czegoś, o czym Florence nie miała pojęcia, a stanowiło kolejną część z okrytej tajemnicą przeszłości jej matki. Spojrzała na niego wściekle, czując jak wracają jej siły. Wystarczy odrobina mocy, bym mogła usunąć belladonnę z mego ciała. Odrobina!
— Już nie pamiętasz jak Blask karał za zabójstwo? — Błysk w karminowych oczach wampira zaskoczył ją.
Maksymialian... miał rację? Poczuła ogarniające ją bolesne zaskoczenie. Matka nie mogła być morderczynią, a wszystko było jedynie kłamstwem... Musiało nim być, przecież znała własną rodzicielkę i wiedziała do czego ta była zdolna. Tylko czy w tym wszystkim nie traktuje jej jak kochające dziecko, gotowe wybielić całe popełnione zło?
— Czyje zabójstwo? — wyrwało jej się nim zdążyła się powstrzymać. Na jej twarzy wymalował się niepokój, gdy Frederic ponownie utkwił w niej badawczy wzrok.
Jego zimna ręka przemknęła po jej policzku, jakby szukając znajomego kształtu, którego nie było. Florence odwróciła twarz, unikając jego dotyku. Zimne dłonie krwiopijców wzbudzały w niej odrazę. Spod przymkniętych oczu obserwowała jak robi krok w tył i omiata wzrokiem jej sylwetkę. Serce zaczęło wyrywać się z jej klatki piersiowej jak przerażony ptak, szaleńczo wypychając krew na organizm.
— Nie jesteś Carmen. — Jego głos był cichy, jednak niósł w sobie groźbę. — Rafaelu, kogo przyprowadziłeś?
Poczuła jak strach zmusza jej serce do szybszego tempa, podsycając wizję ataku, przed którym nie będzie mogła się obronić. Wzięła głębszy oddech i niemalże natychmiast pozwoliła mu ulecieć z płuc.
Po raz kolejny w tak krótkim czasie czuła się niemalże naga, nie mogąc korzystać ze swojej mocy. Najpierw, gdy zużyła jej zbyt dużo, chcąc odprowadzić Flowa, a teraz oddzielona od niej belladonną. Nawet nie próbowała się uspokoić, wiedząc, że tym razem stres gra na jej korzyść, pozwalając ciału szybciej uwolnić się od trucizny. Pozwoliła, by powietrze znowu wypełniło płuca.
Srebrna poświata pojawiła na krańcach umysłu. Florence błyskawicznie po nią sięgnęła i uchwyciła, nim ta ponownie zniknęła. Nawet ta odrobina wystarczy. Rozesłała ją wraz z krwią, czując jak wypełnia serce i buzując w żyłach omiata nawet najmniejszy skrawek jej ciała. Odetchnęła głęboko, czując w końcu pełną jasność umysłu i siłę.
CZYTASZ
Wyklęta
FantasiCo może się stać, kiedy córka przywódczyni sabatu zakocha się w zwykłym, irytującym chłopaku? Czarownicom nie wolno wiązać się ze śmiertelnikami, z resztą kto by w ogóle chciał? Na pewno nie Florence. Ludzie są przecież głupi i ulotni. Żyją z...