Las stawał się coraz gęstszy, a przesycone wilgocią powietrze nie dawało nadziei na brak kataru. Krople z potrącanych gałęzi co chwila lądowały za kołnierzem, potęgując nieprzyjemne dreszcze i uczucie zimna.
— Nie rozumiem co tu robimy — jęknął Ian. — Jest zimno, mokro...
— Nie kazałam ci ze mną iść... — wysyczała gniewnie Florence i gwałtownie puściła trzymaną gałąź, tak, że uderzyła idącego za nią mężczyznę w twarz.
Ian jęczał od samego początku i o ile godzinę temu Florence była w stanie to ignorować, teraz jej nerwy były napięte do granic możliwości. Nie namawiała go do wychodzenia z mieszkania, to on nie chciał, by wychodziła sama i plątała się po lesie. Traktował ją jak zwykłą śmiertelniczkę, która nie poradzi sobie z lisem lub spłoszonym wróblem. Przekręciła oczami kiedy ją dogonił.
— Daleko?
Florence z niemałą satysfakcją zauważyła, że iglasta gałąź pozostawiła mu na policzku zadrapania. Przymknęła oczy i nie odpowiedziała nic. Był gorszy od małego dziecka. Ile by dała, żeby się uśmiechnął zamiast jęczeć. Z dwojga złego wolała to pierwsze.
— Możesz mi w końcu powiedzieć czemu się uparłaś na wędrówkę tutaj?
Kobieta po raz kolejny zignorowała jego pytanie, poczym westchnęła z ulgą, kiedy drzewa w końcu ustąpiły miejsca okrągłej polanie. Prawie nic się tu nie zmieniło. Osiemdziesiąt lat. Przez chwilę poczuła ulotną magię tego miejsca, jak gdyby Księżyc objawił się pomimo dnia. Z czcią podeszła na środek i pochyliła głowę w dół, by po chwili wyrzucić ramiona w górę. Ciało odruchowo powtarzało ruchy z ceremonii Uwolnienia, jednak ciągle nie rozumiała, w którym momencie coś poszło nie tak. Wciąż pamiętała cień uczucia sprzed lat — tę potęgę, którą czuła jedynie przez ulotną chwile. Powiodła pustym wzrokiem po świerkach, marniejącej już po pierwszym przymrozku trawie i opuściła ręce. Odpowiedź nie nadeszła. Nigdy nie nadchodziła, więc czemu teraz miało by być inaczej?
— Długo tak będziesz stać?
— Nie rozumiem... — wyszeptała zagubiona, bardziej do siebie niż w odpowiedzi na pytanie.
Ian powoli do niej podszedł, zachowując bezpieczny dystans. Już dawno nauczył się, że lepiej nie próbować dotknąć czarownicy.
— Czego nie rozumiesz?
— To tutaj otrzymałam moc — powiedziała patrząc mu prosto w oczy. — Zawsze sądziłam, że przyczyna mojej słabości ma wyjaśnienie w tym miejscu. Powinnam przestać tu przychodzić — dodała z goryczą.
— W normalnych okolicznościach podszedłbym do ciebie i cię przytulił, jednak masz zbyt dużą skłonność do rażenia ludzi prądem.
Florence uniosła lekko kąciki ust. Tarcza była jej odruchem, wyuczonym tak dobrze, że chwilami podnosiła ją mimowolnie. Było to jedyne co opanowała do perfekcji. Dzięki temu pomimo swoich słabości czuła się bezpieczna i nieco pewniejsza. Było to złudne, o czym przekonała się, gdy Maksymilian bez problemu zablokował ją. Skrzywiła się na to wspomnienie. Czy nie potrafię przestać o nim myśleć?
W jej umyśle natychmiast pojawiła się wizja rudych, kręconych loków i drwiący uśmiech. Jak mogła nie spodziewać się tak wyrafinowanego ataku? Czy matka nie nauczyła jej, że wrogowie nigdy nie stają się sojusznikami? Najwyraźniej zignorowała to.
— Możemy wracać — oznajmiła beznamiętnie i ruszyła ponownie między drzewa. Tym razem zimne krople odwracały jej uwagę od ponownie odczuwanego zawodu.
CZYTASZ
Wyklęta
FantasyCo może się stać, kiedy córka przywódczyni sabatu zakocha się w zwykłym, irytującym chłopaku? Czarownicom nie wolno wiązać się ze śmiertelnikami, z resztą kto by w ogóle chciał? Na pewno nie Florence. Ludzie są przecież głupi i ulotni. Żyją z...