Oddech Iana delikatnie załaskotał Florence w ramię, kiedy pochylił się nad nią. Spojrzała na niego i posłała lekki uśmiech. Od godziny czekała aż Genevieve się wybudzi, co dwadzieścia minut zmniejszając dawkę belladonny, która kropla po kropli zatruwała ciało kobiety, by mieć pewność, że trucizna ciągle uniemożliwia jej korzystanie z mocy.
— Jesteś pewna, że nie podałaś jej za dużo belladony? — zapytał, patrząc na nią z lekkim niepokojem. Radość widoczna na twarzy Flo wydawała się mu chorobliwa.
— Prędzej za mocno ją uderzyłam — mówiąc to, potrząsnęła prawą ręką, która wciąż lekko bolała po zadanym ciosie. Posłała już tam odrobinę mocy, jednak twarz Genevieve musiała być twardsza niż zakładała pierwotnie. — Jeśli za kolejne dwadzieścia minut się nie obudzi zmniejszę dawkę. Lepiej jest być zbyt ostrożnym, bo gdyby zdołała się przenieść Maksymilian mógłby pojawić się tu z połową sabatu.
Ian bez słowa odwrócił się i odszedł, a oczy Florence znowu skupiły się na kroplach, powoli skapujących do cienkiej rurki, która kończyła się igłą wbitą w rękę Genvieve. Pozostali czarownicy również leżeli na leżankach, jednak ich gładkie twarze sugerowały głęboki sen. Belladona potrafiła być bardzo pożyteczna, choć niewiele czarowników z niej korzystało. Jej podanie wymagało fizycznego starcia, co rzadko się zdarzało podczas walki dwóch osób obdarzonych mocą.
Podłoga zaskrzypiała, a chwilę później poczuła na twarzy kropelki wody. Błyskawicznie zerwała się na nogi i spojrzała wściekle na mężczyznę, który stał tuż za nią, trzymając w ręce pustą szklankę. Prawie całość z tego co ja ledwie ochlapało, wylądowało na twarzy Genevieve.
— Ian!
— No co? — Wzruszył lekko ramionami, jak dziecko, które wie, że nabroiło, ale z jakiegoś powodu jest z tego dumne. — Liczy się efekt.
Florence dopiero teraz zwróciła uwagę na parsknięcia zza niej. Genevieve mrugała powiekami, obserwując pomieszczenie nieprzytomnym wzrokiem. Chwilę później jej twarz zrobiła się trupio blada.
— O cholera! Miska, Ian, miska!
Obydwoje skrzywili się z niesmakiem, kiedy zawartość żołądka Genevieve z chlupotem wylądowała w naprędce podstawionym naczyniu, a w powietrzu rozszedł się kwaśny zapach. Chwilę później ponownie pochyliła się nad miską. Florence nie mogła powstrzymać wyrazu obrzydzenia, które osiadło na jej twarzy.
— Nie przedstawiałam zbyt ciekawego widoku, wtedy, u wampirów?
— Ty byłaś rozkoszna. — Ian posłał jej ironiczne spojrzenie, jednak w jego oczach błysnęły ogniki rozbawienia. — Tylko śmierdziało od ciebie cebulą...
Uderzyła go lekko w ramię i podeszła do Genevieve, gdy ta zaczęła kaszleć. Poklepała ją delikatnie po plecach. Nie zależało jej na śmierci jeńca. Jeszcze nie w tym momencie. Z obrzydzeniem na twarzy wyrwała jej miskę z rąk i odstawiła na bok, jednocześnie pokazując ją Ianowi.
— Chyba już skończyła, mógłbyś..?
— Jasne... — Wesołość nagle zniknęła z jego głosu, jednak posłusznie schylił się po naczynie i wyniósł je z pokoju.
Florence odgarnęła z wychudzonej twarzy Gen złotobrązowe włosy, jednocześnie zauważając jak pergaminowa i blada stała się jej skóra. W niczym nie przypominała uwodzicielskiej czarownicy, którą była zanim Maksymilian przejął władzę nad sabatem. Tylko co się z nią stało? Została żoną władcy sabatu, powinna być bardziej...
Przerwała rozmyślania, gdy zielone oczy Genevieve utkwiły w jej twarzy niczym dwie strzały. Odsunęła się odrobinę i wstała, patrząc na nią z góry.
CZYTASZ
Wyklęta
FantasyCo może się stać, kiedy córka przywódczyni sabatu zakocha się w zwykłym, irytującym chłopaku? Czarownicom nie wolno wiązać się ze śmiertelnikami, z resztą kto by w ogóle chciał? Na pewno nie Florence. Ludzie są przecież głupi i ulotni. Żyją z...