Ubrana w wygodne jeansy i ciepły sweterek Florence obojętnie patrzyła na mokry świat zza okna w komnacie matki. Teraz, w jasnym świetle dnia włosy były całkowicie srebrne, a twarz głęboko przecięta zmarszczkami. Wyglądała na starszą od Marii, a szczupłe ciało sprawiało wrażenie zgruchotanego. Powoli podeszła do niej. Kiedy moc zwracała się przeciwko czarownikowi zabierała dar wiecznej młodości. Organizm pozbawiony tego zaczynał się starzeć bardzo szybko, nadrabiając minione lata. Królowa Carmen żyła już około czterystu lat, kiedy się urodziła nikt nie przejmował się datami, z resztą... nie lubiła gdy ktoś mówił o jej wieku.
Półotwarte oczy stale patrzyły w jeden punkt, ignorując wszystko, co działo się dookoła. Florence pogłaskała siwą głowę i skierowała się do wyjścia. Dwa, może trzy dni. Nie więcej. Co dziwne nie czuła już chęci płaczu. Była gotowa na tę śmierć, bo tak naprawdę matka umarła już parę dni temu, kiedy spróbowała zobaczyć przyszłość. Teraz powinna być silna, sprawić, by jej sabat pozostał najsilniejszym i dyktował reguły. Otworzyła drzwi niemalże wpadając na Iana. Odruchowo otoczyła się tarczą, a on odruchowo się cofnął, zapewne pamiętając nieprzyjemne potraktowanie prądem. Dziewczyna mimo woli lekko uśmiechnęła się na jego widok. Był irytujący jak nikt inny, ale powoli przyzwyczajała się do jego obecności.
— Co z nią?
To pytanie, powtarzane jak mantra, zaczynało wyprowadzać Florence z równowagi. Czyżby nikt nie wiedział, że umierała? Mimo to spokojnie wzruszyła ramionami. Nie pytał złośliwie, a raczej z troski o nią i o to jak sobie radzi z odejściem bliskiej osoby. Z podsłuchanej rozmowy wiedziała, że on stracił już więcej niż jedną osobę i, choć zabrzmi to gorzko, był doświadczony w godzeniu się ze śmiercią. Na tyle, na ile można się z nią pogodzić.
— Za parę dni jej czas dobiegnie końca. Ta odpowiedź nie ulegnie zmianie, Ianie.
— Zawsze sądziłem, że dzięki mocy możecie powstrzymać śmierć.
— To moc ją zabiła — odparła spokojnie. Gdyby zachorowała na jedną z chorób, które zabijają zwykłych ludzi, mogliby jej pomóc, jednak ta sytuacja była zupełnie inna.— Więc jak moglibyśmy się jej przeciwstawić?
— Mimo ,że towarzyszę wam już tyle lat, ciągle mnie czymś zaskakujecie...
— Tyle, to znaczy ile? — zapytała ciekawie.
Ian już otwierał usta by udzielić odpowiedzi, jednak przeszkodził mu głośny huk. Zaniepokojona Florence z przyzwyczajenie zamiast przenieść się na miejsce ruszyła biegiem w kierunku dźwięku, który jak jej się słusznie wydawało dochodził ze stryszku Flowa.
Szybkimi krokami pokonała stare drewniane schody i wpadła do pracowni przyjaciela, spodziewając się śladów po jakimś wybuchu. Ostatecznie wiele eksperymentów kończyło się w dość destrukcyjny sposób, by obawiała się o to co zastanie. Wbrew jej obawom czarownik, dzięki Księżycowi w jednym kawałku, stał zdezorientowany na środku rozległego pomieszczenia i w bezruchu wpatrywał się w przewrócony regał, a raczej na drzwi, które były za nim i teraz próbowały się otworzyć. Klamka metodycznie podnosiła się i opadała, a ktoś próbował pchnąć drzwi i wbrew ich oporowi otworzyć je.
— Flądro, od kiedy tutaj są drzwi?
Dziewczyna wzruszyła ramionami. Posiadłość sabat kupił jakieś dwieście lat temu, w pełni umeblowaną. Nowoodkryte drzwi musiały być po prostu kolejnym z żartów poprzednich lokatorów. Uśmiechnęła się do Flowa, który odruchowo znowu użył jej przezwiska, co przypomniało jej dobre czasy sprzed pojawienia się Maksymiliana. Razem wpatrywali się w drzwi, które w końcu otworzyły się na tyle, że stojący za nimi mężczyzna zdołał wyjść. Na jego twarzy malowało się zaskoczenie podobne do ich min.
CZYTASZ
Wyklęta
FantasyCo może się stać, kiedy córka przywódczyni sabatu zakocha się w zwykłym, irytującym chłopaku? Czarownicom nie wolno wiązać się ze śmiertelnikami, z resztą kto by w ogóle chciał? Na pewno nie Florence. Ludzie są przecież głupi i ulotni. Żyją z...