47. Masz Szansę

1.2K 179 71
                                    

Dłonie gwałtownie wylądowały na ramionach Genevieve, po czym wstrząsnęły jej chudym ciałem, przestając dopiero, gdy otworzyła półprzytomne oczy. Ian wcisnął jej w rękę kubek z ciepłym napojem, który niezgrabnie chwyciła i po szybkim powąchaniu zbliżyła do ust. Jej oczy zatrzymały się na chłopaku, a chwilę później na ręce, uwolnionej od igły, sączącej truciznę do jej ciała.

Upiła odrobinę, krzywiąc się, gdy ciepły płyn podrażnił jej gardło. Oczy utkwiła w stojącym naprzeciwko Ianie, który ze skrzyżowanymi rękami wyglądał jak posąg.

— Gdzie Wyklęta? — rzuciła obojętnym tonem. — Ma już dosyć osobistego budzenia mnie? — zakpiła.

— Posłuchała cię.

Gniew w głosie człowieka był zaskakujący dla Genevieve. Brzmiał wręcz oskarżająco, co nie spodobało się jej. Człowiek, jako istota gorsza, z zasady nie miał prawa używać tego tonu w kierunku osób wypełnionych mocą. Powoli dopiła zupę warzywną i oddała mu kubek, który odstawił na parapet. Rozciągając całe ciało, zsunęła nogi na podłogę, po czym wstała.

— Nie boisz się mnie?

Prychnął z ironią, odchodząc o krok. W jego głowie szalało wiele myśli, ale wszystkie były zdominowane przez gniew i żal do Florence. Na Prastary Księżyc! To, co do niej czuł, śmiało mógł nazwać miłością — w końcu w tym wieku, a raczej po tylu życiach wiedział, co to słowo oznacza — powoli nabierał pewności, że czarownica to odwzajemnia. Decyzją o samotnym udaniu się do Maksymiliana zburzyła tę rosnącą pewność, jednak po godzinie z atakującymi go myślami był gotów zaryzykować.

Znał Maksymiliana od lat i był pewny, że nie pozwoli sobie na przegraną, niezależnie od rozwoju sytuacji. Nawet, jeśli zostanie pokonany, pociągnie za sobą wszystkich swoich wrogów, a wykończona walką Florence nie poradzi sobie z zemstą jego podwładnych.

— Skoro Florence ci zaufała, nie widzę powodu, dla którego ja miałbym tego nie zrobić. Poza tym, ktoś musi pilnować Ignita i pozostałych, a twoja moc nie wróci jeszcze przez jakiś czas.

— Dlaczego nie ty?

Pytanie Genevieve zawisło w powietrzu, gdy Ian wyszedł na korytarz, gdzie sięgnął po kurtkę, którą obojętnie narzucił sobie na plecy. Wrodzona ciekawość skierowała kroki czarownicy w ślad za odchodzącym człowiekiem. Oparła się o ramę drzwi, patrząc na niego w zamyśleniu.

— Dlaczego wychodzisz?

Ian z wściekłością uderzył pięścią w ścianę. Kiedy odwrócił się w stronę Genevieve, jego oczy błyszczały płonęły gniewem.

— Ponieważ muszę ratować Florence przed bagnem, w które ją wpakowałaś, podsuwając jej jakże genialny pomysł wyzwania Maksa! — Kąciki jego warg opadły, gdy twarz wykrzywiła się w grymasie. — Kroplówki do zmiany są naszykowane i leżą w kuchni na stole. Gardzę tobą, Genevieve, ale wierzę, że nienawidzisz Maksymiliana wystarczająco, by nie złamać obietnicy.

— Co, jeśli jednak złamię?

Ręka Iana wylądowała na klamce i nacisnęła ją. Zanim wykonał krok na zewnątrz, odwrócił się jeszcze na chwilę, rzucając przeciągłe spojrzenie.

— Wtedy nie będzie nory, w której mogłabyś się schować.

Drzwi trzasnęły z hukiem, gdy uznał rozmowę za zakończoną. Słuszność pozostawienia wszystkiego w rękach Genevieve była wątpliwa, jednak przyparty do ściany czuł, że nie ma innego wyjścia. Nie wiedział, ile dokładnie ma czasu, choć znając skłonność Maksymiliana do dramatyzmu, walka rozpocznie się najwcześniej wieczorem.

Szybkie tempo marszu, jakie sobie narzucił nie było w stanie go uspokoić. Plan, który opracował, gdy zrozumiał, że Florence rzeczywiście rzuciła się w paszczę lwa, miał wiele luk, jednak dawał niewielką, ale zawsze jakąś, szansę powodzenia, co przeważyło nad jego wykonaniem.

Rozglądając się wokół znalazł pustą, boczną uliczkę. Jego oczy szybko namierzyły zejście pod ziemię, do kanalizacji. Nie miał problemu z podniesieniem metalowego przykrycia, a zejście na dół, chociaż było szaleństwem, wydawało mu się jedyną nadzieją.

Nie czekając na przypadkowego przechodnia, który mógłby zawiadomić służby, zniknął w ciemnej dziurze. Zapach, który błyskawicznie doszedł do jego nozdrzy z pewnością nie należał do pięknych, jednak nie było to najgorszym problemem Iana. Nie wiedział gdzie iść, ponieważ Rafael nie ufał mu na tyle, by wskazać drogę do leża, co nie było niczym dziwnym. Według wampirów czas, kiedy ludzie prześladowali sami siebie w poszukiwaniu wampirów i czasami przypadkowo rzeczywiście je zabijali, nie był tak odległy jak w mniemaniu człowieka.

Zapalił latarkę, by widzieć cokolwiek w mroku i wyjął z kieszeni niewielki scyzoryk, którym przejechał sobie po ręce. Był pewny, że zapach tych kilku kropli krwi, które uciekły z ciała dojdzie do któregoś z krwiopijców. Nad przeżyciem zastanowi się gdy już ich znajdzie.

Ruszył w głąb, w kierunku starego miasta, gdzie w przeszłości mogły być piwnice, które wampiry przekształciły w swój dom. Wystarczy, że znajdzie się w odległości dziesięciu kilometrów, by mogły wyczuć jego zapach i namierzyć go.

Narzucił sobie szybkie tempo, zastanawiając się, co może dziać się z Florence. Był pewny, że Maksymilian nie zaatakuje jej przed oficjalną walką, podobnie jak żaden z jego podwładnych. Prawdziwa rzeź rozpocznie się po pojedynku. Skrzywił się, gdy jedna z jego nóg wpadła w kałużę, która uformowała się w krzywym betonie. Śmierdząca woda błyskawicznie dostała się do buta, a Ian wolał się nie zastanawiać, który z jej składników jest odpowiedzialny za fetor. Z obrzydzeniem wstrząsnął nogą, chcąc się pozbyć chociaż odrobiny cieczy.

— Czego szuka tutaj samotny człowiek?

Ian drgnął podnosząc oczy. Wampir stał wyprostowany jak struna, z lekki uśmiechem odsłaniającym wysunięte kły. Ludzkie serce reagując na strach wyrzuciło krew szybciej niż zwykle, jednak Ian szybko je uspokoił.

— Szukam Rafaela lub jego przyjaciela — powiedział odsłaniając ledwie widoczny tatuaż na nadgarstku. — Zależy mi na czasie.

Wampir przejechał językiem po zębach, a w jego oczach czaił się głód.

— Masz znak, ale nikt się o tym nie musi dowiedzieć. Od dawna nie miałem nic w ustach.

***

Florence stała nieruchomo ze wzrokiem utkwionym w złotej tarczy, która majestatycznie opadała ku dołowi. Delikatny wiatr smagał jej szyję i rozwiewał drobne kosmyczki. Stała nieruchomo niczym posąg, zupełnie obojętna. Strach, gniew – to wszystko ją opuściło. Czuła, że jest we właściwym miejscu.

— Jeszcze masz szansę się wycofać, Florence — powiedział cicho Maksymilian.

Bez słowa okryła się tarczą, czekając na atak. Słońce powoli chowało się za horyzontem, sprawiając, że jedynym źródłem światła stały się kule mocy, trzymane przez podwładnych Maksa oraz blask jego aury. Które z nich dzisiaj polegnie?

Nie zauważyła pierwszego ataku. Dopiero kiedy jej tarcza została prawie zniszczona otrząsnęła się z zamyślenia i uskoczyła przed kolejnym ciosem, sama nie atakując.

Niech straci siły na bezsensownych próbach trafienia we mnie.

Prawdziwa walka zaczniesię później, w blasku Księżyca.




Patrząca Na Merdający Ogon Chihuahua,

Blanccca



WyklętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz