Otarła policzek z łez, które bez jej zgody zaczęły powoli płynąć z oczu. Co ona sobie wyobrażała, podejmując tę próbę? Była jeszcze o wiele za młoda, by dać się pogrążyć szaleństwu. Powinna była rozumieć zagrożenie i zrezygnować.
Florence czuła, jak drętwieją jej nogi, jednak nie była w stanie zmusić się do wstania ani puszczenia ręki matki. Tej samej ręki, która w dzieciństwie głaskała ją po głowie, zaplatała włosy w mocne warkocze i podnosiła po każdym upadku. Carmen nigdy nie była idealną matką. Chłodna i zdystansowana, nie potrafiła okazywać uczuć, przez co zdawała się ich nie mieć, jednak jej córka znała prawdę.
— Mamo... Dlaczego? — szepnęła do niej. — Odpowiedz mi chociaż na to jedno pytanie zanim odejdziesz. Nie pozostawiaj mnie bez odpowiedzi.
Carmen pozostała nieruchoma i obojętna. Mleczne tęczówki dalej były utkwione w tym samym punkcie, jakby znajdowało się tam coś ważnego, a nie pusta ściana.
Klamka powoli opadła i do pomieszczenia wślizgnęła się drobna kobieta o popielatych włosach, które jak zwykle były schludnie spięte w kucyk. Camille. Florence w milczeniu obserwowała jak zbliża się do posłania matki i kładzie dłoń na jej mostku.
— Jej serce co jakiś czas niebezpiecznie przyspiesza — powiedziała spokojnie. — Wtedy zawsze wysyłam tam odrobinę mocy i uspokajam jego rytm.
— Ona przeżyje? — Florence doskonale znała odpowiedź, jednak wydawała się jej ona nierzeczywista. Jej matka nie mogła tak po prostu umrzeć, zostawiając ja samą w tym bagnie. — Proszę, Camille. Powiedz, że jest nadzieja.
Smutek w złotych oczach był wystarczającą odpowiedzią.
— Przykro mi, księżniczko. Moc nie ma litości. Mogę jedynie dać tobie trochę czasu, spróbować przedłużyć jej życie o parę dni.
Florence dźwignęła się na kolana i odeszła o krok od łóżka. Czy jest sens przedłużania jej życia? Co, jeśli za tą maską spokoju kryje się cierpienie? Mimo to nie chciała jeszcze żegnać się z matką. Wiedziała, że to egoistyczne i dziecięce, ale nie czuła się jeszcze gotowa na pożegnanie, nawet jeśli to byłoby najlepsze dla umierającej.
— Tylko co nam to da? — zapytała cicho, szukając usprawiedliwienia dla swojego strachu przed samotnością. Jakiejś wymówki, która pozwoli jej zatrzymać matkę chociaż te parę dni dłużej.
Camille podeszła do niej i delikatnie położyła dłoń na jej ramieniu. Ich lekarka była niższa nawet od niej, przez co Flo musiała patrzeć w dół, by napotkać jej zatroskane spojrzenie, które znała tak dobrze.
— Da nam to czas, by się pogodzić z jej odejściem. — Spojrzała na nią złotymi oczami. — Powinnaś na chwilę stąd wyjść, coś zjeść... Nie pozwolę, żebyś siedziała tutaj przez te parę dni, dopóki...
— Dopóki moja matka nie umrze — dokończyła ostro Florence. — Przepraszam, Camille. Wiem, że to nie twoja wina, ja tylko... ja po prostu...
Z jej oczu znowu zaczęły kapać łzy. Lekarka objęła ją ramionami, pozwalając się wypłakać, tak jak zwykła to robić, kiedy Florence była jeszcze dzieckiem i zrobiła sobie krzywdę. W jej ramionach czuła się bezpiecznie, zupełnie jakby od kobiety biło ukojenie i spokój. Głaskała ją po głowie, pozwalając wyrzucić z siebie cały żal.
— Będzie dobrze, księżniczko. Zobaczysz. Otrzyj łzy i chodź ze mną do kuchni. Twoja obecność tutaj nie jest niezbędna. — Nie czekając na zgodę, pociągnęła ją za rękę w kierunku drzwi. — Wrócisz tu później.
CZYTASZ
Wyklęta
FantasyCo może się stać, kiedy córka przywódczyni sabatu zakocha się w zwykłym, irytującym chłopaku? Czarownicom nie wolno wiązać się ze śmiertelnikami, z resztą kto by w ogóle chciał? Na pewno nie Florence. Ludzie są przecież głupi i ulotni. Żyją z...