Florence syknęła, czując zimno na skroni, mimo to nie protestowała. Uderzenie Rafaela bolało jak diabli, jednak było niczym w porównaniu z poczuciem zdrady. Spojrzała spode łba na Iana, który trzymał przy jej głowie mokry ręcznik. Na twarzy plątał się lekko kpiący uśmiech, w którym widziała ślady wyrzutu. Stało się dokładnie to, przed czym ją ostrzegał, a co ona zignorowała.
— Jak długo tu siedzimy? — warknęła, licząc, że nie ośmieli się czynić jej wyrzutów.
— Nie wiem Florence. Jest ciemno jak diabli, a poza tym byłem zajęty tobą i nie zwracałem uwagi na czas. — W jego głosie brzmiała ironia.
— Doprawdy...
Kręciło jej się w głowie, mimo to wstała i od razu złapała się krat klatki. Kolana uginały się pod ciężarem jej ciała, a mięśnie nie były w stanie jej utrzymać. Oddech Florence stał się cięższy, gdy walczyła z własną bezsilnością, trzymając się drżącymi rękami metalu. Ian również się podniósł i spojrzał na nią badawczo. Kobieta próbowała wyczuć moc, która kłębiła się gdzieś na skrajach umysłu, jednak ta ciągle jej umykała. Zgięła się w połowie i opróżniła żołądek, niemalże krztusząc się treścią pokarmową. Chwilę później oparła głowę o zimne kraty, dysząc ciężko.
— Rafael wstrzyknął ci coś — powiedział cicho Ian. Poczuła jego dłoń na karku.
— Nie coś, tylko belladonnę — wychrypiała w odpowiedzi. Było to dla niej oczywiste, gdyż nic innego nie spowodowałoby takich efektów. Zwłaszcza, że krąży teraz z krwią zatruwając cały organizm, osłabiając go i czyniąc moc bezużyteczną. — Na jasny Księżyc...
Kolana ugięły się pod nią, ale ręce Iana powstrzymały ją przed upadkiem. Podprowadził ją do ławki, a ona była zbyt osłabiona by odsunąć się od jego ciepłego ciała i pozwalała, by głowa leżała oparta o kolana człowieka. Czuła jak gładzi ją po głowie, niczym małe dziecko w czasie choroby. Starała się oddychać głęboko. Powinnam wstać, ruszać się, by przyspieszyć serce i pozbyć się tego zielska... Bezwiedna myśl obojętnie przeszła jej przez głowę, nie powodując żadnej reakcji.
Jednocześnie powolny dotyk Iana wpływał na nią kojąco, odpychając ciemne myśli. Zdziwiło ją to odkrycie – przecież jest człowiekiem, powinna czuć obrzydzenie, a nie pozwalać na pieszczotę. Kolejna fala mdłości uwolniła ją od nieprzyjemnych przemyśleń.
— Miałeś rację, to był zły pomysł — wysepleniła w jego kolana. Czuła się pokonana. Co gorsza, obecną sytuację mogła zarzucać jedynie swojemu brakowi rozwagi.
— Nie mogłaś tego przewidzieć — odpowiedział spokojnie, nie przerywając zabawy jej włosami. — Nie oskarżaj się o to, Florence. To nie twoja wina.
— Dlaczego miałabym tego nie robić? Ostrzegałeś mnie. Nie posłuchałam i mam za swoje.
Odpowiedziała jej cisza a chwilę później zgrzyt drzwi i ciche kroki.
— Stanowicie uroczy widok.
Na dźwięk kpiącego głosu Rafaela Florence zebrała dość siły, by podnieść głowę i obdarzyć go wściekłym spojrzeniem. Sprowadził ich prosto w sidła obiecując pomoc, której tak bardzo potrzebowała. Jak uratuje swój sabat jeśli sama jest teraz ofiarą?
— Nie patrz tak na mnie, maleńka. Obiecałem wam pomoc wampirów i ją otrzymacie, jedynie odrobinę inną niż zakładaliście. Nie rzucam słów na wiatr.
— Ach tak... — mruknął z przekąsem Ian. – O tym właśnie mówiłem, Florence. Teraz rozumiesz?
— Uznajmy, że Florence jest moją kartą przetargową.
CZYTASZ
Wyklęta
FantasyCo może się stać, kiedy córka przywódczyni sabatu zakocha się w zwykłym, irytującym chłopaku? Czarownicom nie wolno wiązać się ze śmiertelnikami, z resztą kto by w ogóle chciał? Na pewno nie Florence. Ludzie są przecież głupi i ulotni. Żyją z...