Epilog

1.4K 186 80
                                    

— Florence?

Dźwięki dochodziły do niej jak przez mgłę, bardzo niewyraźne, jakby powtórzone echem. Otępiona pozwoliła porwać się na ręce wiwatujących wampirów i postawić tuż przed Rafaelem. Jego garnitur był miejscami podarty i, tak jak wszystko wokół, ubrudzony błotem. Uniósł lekko kąciki ust, co odbierało mu niebezpieczny wygląd — zdawał się być jedynie młodym, szczęśliwym człowiekiem, któremu właśnie dano wielką nadzieję.

— Witaj, maleńka. — Uśmiechnął się dobrotliwie. — Przyniosłaś nam dużo szczęścia, wiesz? Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, co zapoczątkowałaś, likwidując Frederica. Gdyby nie ty, pewnie dalej kulilibyśmy się ze strachu przed Podżegaczem, snując jedynie marzenia o zemście.

— Gdzie Ian? — Słyszała, jak pusto brzmi jej głos, zupełnie wyprany z emocji. Nie cieszyła się wygraną. Zastanawiała się, ilu ludzi straciła w czasie krótszym od jednego cyklu Księżyca, i czy zaraz nie będzie musiała dołączyć do nich człowieka, na którym zaczęło jej zależeć.

Rafael położył jej ręce na ramionach, co spowodowało u niej lekkie drżenie. Delikatnym ruchem odgarnął z twarzy potargany, jasny kosmyk włosów. Nie wyglądała jak zwycięzca. Jej ubranie było brudne i miejscami podarte, włosy roztargane, a twarz pozbawiona wyrazu satysfakcji. W przeciwieństwie do wampirów nie miała siły, by choćby poczuć radość.

— Razem ze wszystkimi.

— Genevieve go nie zabiła? — W jej głosie pojawiła się nikła nadzieja.

— Był blisko śmierci, ale w wyniku własnej głupoty. — Zacisnął usta w wąską linię, przez chwilę ignorując jej ponaglające spojrzenie. — Twój niezbyt inteligentny człowiek, chcąc zapewnić ci pomoc, zszedł samotnie pod miasto i natknął się na renegata. Został uratowany przez przypadkowego strażnika.

Ulga, która ją wypełniła, była niczym fala ciepła ogarniająca jej przemarznięte ciało. Uspokojony mózg poddał się ciału, które — wycieńczone walką i stresem — zaczęło bezwładnie opadać. Pomocne ręce złapały ją nim upadła i podniosły.

— Dziękuję, Florence...

W ustach poczuła smak krwi, którą posłusznie przełknęła. Nie miała ochoty kłócić się z Rafaelem, zresztą była mocno osłabiona. Walka i emocje wyczerpały ją niemalże do końca. Poczuła jak energia błyskawicznie przenika całe ciało i oddala od niej ból mięśni, leczy otarcia oraz siniaki. Jednak nie pomogło jej usunąć zniszczeń jakie walka wywołała w psychice ani pokonać panującego nad nią otępienia.

Westchnęła. W dźwięku mieszała się ulga, smutek, a także rezygnacja. Powinna czuć satysfakcję, jednak nie umiała zapomnieć ostatnich słów Maksymiliana ani wyrazu jego twarzy, gdy mocą zatrzymała jego serce. Nie miał już jak się obronić, a ona nie zawahała się nawet gdy wiedziała, że zaraz umrze. To już druga istota jaka zginęła z jej ręki. Zadrżała. Oplotła ramiona dłońmi, ale nie mogła pozbyć się wszechogarniającego ją uczucia zimna.

Spojrzała na wielki budynek, przytłaczający wszystko w okolicy. Jego posępna sylwetka była doskonale widoczna nawet w mroku.

- Ja... muszę coś zobaczyć – powiedziała cicho, nie spuszczając wzroku z gmachu. Spojrzała na Rafaela, jakby prosząc go o pomoc.

- Idź, będziemy cię osłaniać.

Pchnięta do przodu nie zastanawiała się długo i ruszyła wprost do drzwi. Musnęła dłonią drewno. To właśnie tu żyła jej matka. Młoda, ponoć kiedyś szczęśliwa Carmen, której ona nigdy nie dała rady poznać, nim świat uczynił z niej twardą Królową. Wślizgnęła się do ciemnego wnętrza i rozświetliła je mocą. Gdzie powinna iść? Czy rozpozna komnatę matki? A może Maksymilian zniszczył każdy dowód na to, że Carmen należała niegdyś do jego sabatu?

WyklętaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz