Poczuła śmiech nabrzmiewający w jej gardle i bez namysłu pozwoliła mu rozbrzmieć w podziemiach, burząc napiętą atmosferę.
— Czy ty wiesz, komu próbujesz stawiać warunki?
Poczuła jak żyły zaczynają płonąć ogniem, wraz z każdym uderzeniem serca rozprowadzając z krwią nagromadzoną w niej wściekłość, która wyzwoliła w niej dodatkowy potencjał, niemalże powodując ekstazę. Powoli zacisnęła dłonie w pięści i wstała. Kątem oka zauważyła dwóch strażników rzucających się w jej kierunku. Niewielkim ruchem dłoni sprawiła, że zamarli w bezruchu.
— Porywasz mojego człowieka... Grozisz mi i próbujesz stawiać warunki... I liczysz, że się zgodzę grać na twoich zasadach?!
Cisza, która zapadła dała możliwość rozbrzmienia echu jej głosu. Frederic dalej siedział, lekceważąco popijając napój w filiżance, który, co dopiero teraz zauważyła Florence, musiał być krwią.
— Obawiam się, że nie dość jasno rozumiesz sytuację, Wyklęta.
Odruchowo obróciła się w kierunku Iana i wrzasnęła z furią widząc wampira raniącego kłami jego szyję, a ułamek sekundy później wbijającego się w nią. Ciało mężczyzny upadło bezwładnie na posadzkę.
— Stracił bardzo dużo krwi. W tym momencie uratuje go tylko nasz jad. Wybieraj, Wyklęta...
Pustka w głowie i chwilę później gonitwa myśli wraz z mocą, która kazała jej poświęcić wszystko by go ocalić. Sama nie da rady go uratować, nie potrafi leczyć tak dobrze, ryzyko jest zbyt duże, a czasu pozostało zbyt mało. Frederic wstał i wyciągnął dłoń w jej kierunku.
— Zgadzasz się?
Z wyrazem wstrętu na twarzy uścisnęła jego dłoń niczym jadowitego węża i wstrząsnęła się czując przepływ mocy wiążący obietnicę.
— Ratuj go — warknęła.
Niespokojnie obserwowała Frederica zmierzającego ku ciału człowieka. Dwóch strażników podniosło je do góry, niczym bezwładną kukłę. Usta wampira przywarły do uprzednio zrobionej rany, szczelnie ją obejmując. Florence wiedziała, że tym razem nie żywi się, lecz wpuszcza swój jad, co obrzydzało ją, chociaż wiedziała, że nie zamieni Iana w podobnego do siebie krwiopijcę. Aby do tego doszło musiałby najpierw go zabić, a Florence czuła nikłe impulsy człowieczego życia.
W napięciu obserwowała jak Frederic odsuwa się o krok, ocierając usta z niewielkiej ilości krwi, którą była umazana szyja człowieka. Twarz Iana powoli odzyskiwała kolor, a powieki odsłoniły błękit jego oczu, wywołując w niej ulgę, o jaką się nie podejrzewała. Żyje. Więc dość grania ofiary. Wściekłość ponownie wybuchła ogniem w jej ciele. Nie dbała o to jak wiele jest tu wrogów, ani o to, że może nie dać im rady.
Myślą odsunęła wampiry pod ściany, sprawiając, że zamarły w bezruchu. Tupiąc o kamienną posadzkę powoli podeszła do Frederica i spojrzała mu prosto w oczy. Na jego zastygniętej twarzy malowało się zaskoczenie, które dawało Florence pewną satysfakcję.
— Wymusiłeś moją przysięgę — powiedziała ściszając głos do szeptu, świadoma, że ją słyszy. — Mam być ci posłuszna, czy jednak będę mogła taka być — przejechała palcem po jego gardle — jeśli nie powiesz mi co mam zrobić? Zadam ci pytanie Fredericu. Brak odpowiedzi będzie odpowiedzią twierdzącą — uśmiechnęła się lekko.
Poczuła jak po jej czole spływa stróżka potu. Utrzymanie na uwięzi ponad setki wampirów nie było proste i wymagało wiele energii. Wzięła głęboki oddech. Nie może się poddać. Nie teraz. Poprawiła dłonią wpadający na czoło kosmyk włosów.
— Czy mam cię zabić? — Uśmiechnęła się z wysiłkiem. — Nie odpowiadasz Fredericu...
Powinna była czuć przerażenie bijące od wampira, być może sama powinna się bać, jednak kiedy jej ręka wbiła się w jego ciało łamiąc napotykane żebra broniące dostępu do serca nie czuła nic. Nawet buzująca w niej do tej pory wściekłość wygasła. Była obojętna wobec spływającej po jej ręce krwi i wciąż ciepłego mięśnia, zupełnie jakby była jedynie świadkiem, a nie sprawcą wydarzenia. Obojętnie upuściła je na podłogę i chwiejnym krokiem wróciła do Iana. Położyła palce na jego tętnicy upewniając się, że żyje. W jednej chwili uwolniła moc utrzymującą wampiry w bezruchu, a w następnej przeniosła ich.
Nim ciemność zasłoniła jej obraz zdążyła zobaczyć chylące się ku upadkowi ciało Frederica.
***
Florence stęknęła z bólu, jednocześnie siłując się z ołowianymi powiekami. Podpierając się rękami, udało jej się podnieść do pozycji siedzącej. Ignorując ból mięśni wstała na nogi i rozejrzała się wokół. Przeniosła ich do starej górskiej chatki, którą matka wykorzystywała jako kryjówkę w czasie wojny, jednak niefortunnie wylądowała na zimnej podłodze.
Ian siedział na drewnianej ławie i trząsł się z zimna, chuchając na dłonie. Niebieskie oczy były otoczone fioletowym pierścieniem kontrastującym z przeraźliwie białą skórą.
— Ian — nawet jej głos brzmiał strasznie i opuszczał usta jedynie w postaci szeptu.
Odwrócił głowę w jej stronę. Twarz wykrzywiła się w lekkim uśmiechu, jakby właściciel nie miał siły dokończyć grymasu. Florence odwzajemniła się tym samym i oparła się o stół, gdy przed oczami ponownie przeleciały jej mroczki. Nie zdawała sobie sprawy jak bliska wycieńczenia była. Przypomniała sobie ciepło serca, leżącego na jej ręce, a jej spojrzenie odruchowo skierowało się w dół. Dłoń była uwalana krwią, pachniała nią powodując mdłości. Florence gwałtownie odepchnęła się od stołu i ciężarem ciała otworzyła drzwi w ostatniej chwili zdążając wyjść na zewnątrz.
Kolejne porcje pół strawionego jedzenia rozpryskujące się o trawę sprawiały, że czuła się lepiej. Wyrwałam mu serce.
Usłyszała kroki za sobą. Ian powoli odgarnął jej włosy do tyłu i nie pozwalał jej opaść na kolana. Słaniając się wrócili do środka i opadli na pokryte skórami łóżko. Trzęsąc się z zimna, leżeli obok siebie w bezruchu, zbyt wycieńczeni, by panować nad ciałami.
— Dlaczego po mnie poszłaś? — Jego głos zachrypnięty, jakby wcześniej zmuszano go do ciągłego wrzasku. Może tak właśnie było?
Florence z wysiłkiem odwróciła głowę w jego stronę.
— Gdybyś tego nie zrobiła, nie musiałabyś nic przysięgać Fredericowi, nie musiałabyś go zabijać. Oni będą na ciebie polować..
— Wiem — wypowiedziała to tak cicho, że zabrzmiało jak westchnięcie.
W chwili, gdy wyrywała serce wampira dokładnie wiedziała, jakie będą tego konsekwencje i wiedziała, że będą mniejsze niż w przypadku dożywotniej służby. Jednak czy zastanowiła się nim weszła w paszczę lwa?
— Dlaczego...?
Jego niebieskie oczy skierowane były prosto na nią i nawet, jeśli do połowy zasłaniały je powieki Florence wiedziała, że jest w pełni świadom tego, co się wokół niego dzieje. Może to dlatego tak trudno było jej odpowiedzieć, wiedząc, że będzie to pamiętał i rozumiał. Mimo to czy mogła zaprzeczyć? Nawet jeśli kierowała nią tylko igraszka mocy, to czy ludźmi nie kieruje w takim przypadku zwykła chemia?
— Poszłam tam, bo cię kocham, Ianie.
Trólaw. Wybaczcie. Moje wygłodniałe serduszko pożąda miłości.
Zapraszam was serdecznie na moje super-duper aŁtoreczkowe czytadełko marki fanfik - czyli "Klub Byłych" :)
Ta Dzika W Swej Dzikości,
Blanccca
CZYTASZ
Wyklęta
FantasyCo może się stać, kiedy córka przywódczyni sabatu zakocha się w zwykłym, irytującym chłopaku? Czarownicom nie wolno wiązać się ze śmiertelnikami, z resztą kto by w ogóle chciał? Na pewno nie Florence. Ludzie są przecież głupi i ulotni. Żyją z...