Rozdział 8

2.4K 253 5
                                    

Przez kolejne dni chodziłam jak w transie. Nie trafiało do mnie praktycznie nic. An z trudem wyciągała ze mnie informacje, a dla reszty otoczenia byłam niczym chodzące zombi.
Sprawa Alice w ogóle nie przycichła, stając się jeszcze bardziej uciążliwą. Każdy patrzył na mnie jak na samobójcę lub wariatkę, a ja miałam już naprawdę dość tych wszystkich dziwnych spojrzeń. Najgorzej i tak było chyba w sobotę.

Dzień ten zaczął się  jak każdy inny. Wstałam, zabrałam się za poranną toaletę,ubrałam się i już miałam budzić An, gdy do drzwi zapukała Liz.
- Dziewczyny ruszać się! Za godzinę kto chce ma szansę jechać do miasta! - Podskakiwała w uniesieniu, co zadziwiające wzmianką o mieście budząc An.
- I dopiero teraz przyszłaś nas obudzić! Co z ciebie za koleżanka! Dobrze wiesz, że w godzinę nie zrobię się na bóstwo!- Krzyczała spanikowana i zła An. Chyba było ze mną coś nie tak, bo fakt ten ani trochę mnie nie ruszył.
- I tak nic nie wyrwiesz. - Zaszczebiotałam jej radośnie, dolewając oliwy do ognia.
- Ja chociaż będę się starać! - Jak małe dziecko wytknęła mi język i zabierając swoje przyszykowane rzeczy zwiała do łazienki  dosadnie zamykając drzwi, aby uświadomić mi, że od tej chwili nie ma jej dla mnie i dla reszty świata.
- To co idziemy na śniadanie? Ta za drzwiami i tak pewnie nie przyjdzie bo będzie mieć za mało czasu na zrobienie się na bóstwo, a nie daj boże jeszcze przytyje od tej jednej kanapki. - Śmiałyśmy się z Liz wiedząc jak w wielką paranoje potrafi czasem wpaść.
- Słyszałam was! - Niósł się krzyk w łazience.
- Zostało ci jeszcze pięćdziesiąt pięć minut. Nie marnuj tak cennego czasu.- Rzuciłam przez ramię szybko zatrzaskując drzwi do pokoju ,aby nie słyszeć odpowiedzi.
Na stołówce, gdy przyszłyśmy znajdowało się parę osób. Chyba większość dziewczyn wybrała strategię An. Lepiej dla nas pomyślałam mając w końcu ulgę od krzywych spojrzeń. Oprócz nas w stołówce znajdowali się prawie sami pierwszoroczniaki albo chłopcy nie potrzebujący poświęcenia tyle czasu na poranną toaletę.
- To co? Gdzie siadamy? - Tok myślenia Liz czasem całkowicie mnie zaskakiwał. Dzięki niej stereotyp tępej blondynki nie miał szans, aby kiedykolwiek się zmienić.
- Raczej tam gdzie zawsze.
- No tak.- Odpowiedzi jej też czasami nie były zawiłe. Szkoda, że tylko czasami wydawała się być mądra.

Nasz stolik stał samotnie pod ścianą zapraszając nas jak drugi dom. Każdy w tej szkole wiedział, że siadanie przy czyimś stoliku jest równoznaczne ze śmiercią. Nawet pierwszaki znały już swoje miejsce.
- Idę sobie coś przynieść. Chcesz też coś? - Spytałam się grzecznie dziewczyny już i tak pochłoniętej przez telefon.
- Kanapkę z tuńczykiem poproszę.- Ani razu nawet nie spojrzała z nad ekranu na mnie.
- O-kej.- Przy ladzie nie było zbytnio tłumów. Większość pewnie i tak zakładała, że zje na mieście. Swoją drogą też mogłam wybrać to rozwiązanie, ale nie chciałam bez potrzeby wydawać pieniędzy będących na moim koncie. Nawet nie wiedziałam  jaka konkretnie suma znajduje się na nim. Opiekunowie z domu dziecka przekazali mi, że będzie ona wstanie pokryć większość kosztów związanych z chodzeniem do tej szkoły, ale oni też nie byli wstanie powiedzieć mi skąd jest ta karta. Jedynym tropem, który miałam był notariusz, który potwierdził , że karta ta była dołączona do testamentu wraz z moim imieniem i nazwiskiem. Jednym słowem było to zagadka, gdyż rodzice nigdy nie mieli tyle pieniędzy, aby być jeszcze wstanie założyć mi konto.
- Słucham złotko? - Z zamyślenia wyrwał mnie głos starszej pani kucharki.
- Ah tak. Poproszę kanapkę z tuńczykiem oraz jedną z serem i pomidorem, a do tego dwie szklanki kakao. - uśmiechnęłam się do starszej pani, odbierając tacę z zamówieniem.
- Proszę kochanie. Smacznego. - Pożegnałam się i podziękowałam ruszając do stolika.
- Proszę. - Blondynka podniosła na mnie oczy i w milczeniu zaczęła pałaszować swoją kanapkę. Moja jak zwykle była przepyszna. Tak , więc nie trwało to długo, a już szłyśmy każda do swojego pokoju w celu wzięcia torebki z portfelem i innymi tego typu sprawy.
Wchodząc do pokoju zastałam An dopiero wychodzącą z łazienki. Dziewczyna ta mnie naprawdę czasami mocno zadziwiała.
- Co tak krótko? - Spytałam rozbawiona sama nie wiedząc dokładnie czemu.
- Ah, czasami piękna samego w sobie nie da się udoskonalić.
- Tak, tak. Mając ego tak duże jak galaktyka też nie da się go zmniejszyć.- Powiedziałam to ze stoickim spokojem, ale już po chwili obie nie mogłyśmy przestać się śmiać.
- Chodźmy może już, bo za chwilę będzie zbiórka, a następny wypad dopiero około za jakiś miesiąc. - An nie trzeba było więcej mówić. Pierwsza zbiegła po schodach na dół.

Na placu przed szkołą zebrał się już spory tłum. An nigdzie nie widziała Liz i reszty naszej paczki, ale może tamci byli przydzieleni już do innych grup. Ja chyba nadal miałam pecha, bo pani wyczytała mnie na liście u czwartoklasistów. An już też myślała, że będzie ze mną, ale ją akurat wyczytali w naszej grupie wiekowej. Chyba nie musiałam zaznaczać, że obydwie płci młodsze i równe mi patrzyły na mnie wrogo. Najgorsze i tak było to,że czwarto i piąto klasiści wracali o wiele później niż młodsze grupy. Co ja będę robić przez ten cały czas? Oto było pytanie.

W autobusie zajęłam miejsce prawie całkiem z tyłu wchodząc pierwsza. Kolejni wchodzący patrzyli na mnie krzyw , ale nic też nie mówili. Gdy już wszyscy prawie wsiedli czekaliśmy na ostatnią brakującą osobę. Czas dłużył mi się niemiłosiernie, więc wyciągnęłam z torebki słuchawki mp3. Chwilę później hałas rozmów został stłumiony przez jedną ze specjalnych składanek An. Ostatni raz rzuciłam okiem na ludzi w okół mnie. Ostatni rząd patrzył na mnie z czystą pogardą, utwierdzając mnie w przekonaniu, że nie jestem tu mile widziana. Ale helooł ludzie.Ja się tu nie pchałam! Odwróciłam się w stronę okna nie chcąc widzieć  już więcej ich zniesmaczonych twarzy.
Chwila ta trwała chyba wieczność, gdy autobus w końcu ruszył.

Nagle poczułam jak siedzenie obok mnie szybko się zapada, a czyjeś ramiona stykają się z moimi. Mogłoby się wydawać, że to śmieszne, ale w tamtej chwili czułam się jak w jednym z tych głupich filmów gdzie główny bohater powoli odwraca się, a koło niego stoi jego morderca. Dosłownie i w przenośni patrzyłam na osobę siedzącą obok  jak na mojego przyszłego zabójcę. Nawet ten uśmieszek pasował do rysopisu mordercy.
- Hej kotek

Boże, co ja ci zrobiłam, że mnie tak okrutnie karzesz.



ŻniwiarzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz