Sam musiał się przejść.
Ewidentnie potrzebował tlenu, dlatego nie tłumacząc się przed pozostałymi chwycił kurtkę w swoją wielką dłoń i wyszedł na chłodne wieczorne powietrze. To co właśnie usłyszał było koszmarnie, boleśnie wręcz nierealne, a jednak miało być prawdą.
Mimo wszystko, Sam w każdy możliwy sposób odpychał, albo starał się odpychać, od siebie myśl, że mógłby mu się podobać facet. Albo anioł w ciele faceta. Albo anioł udający nordyckiego boga w ciele faceta. W zaistniałej sytuacji wszystkie te opcje zlewały się w jedno i można było opisać je w jednym słowie: Gabriel.
Tak naprawę to młodszy z Łowców nie miał pojęcia, czemu akurat on, czemu ten, który się z nim tak perfidnie zabawiał, uśmiercając na jego oczach Deana setki razy. Po prostu.
Tak było, a on nie wiedział co z tym zrobić. Tak samo jak nie wiedział co ma ze sobą zrobić, kiedy Archanioł zginął.
W jego mniemaniu na tamten moment stracił za dużo, żeby móc się jeszcze tym przejmować, okazało się jednak, że kiedy tylko wyruszyli w drogę odstawiając zdezorientowaną Kali do jakiegoś motelu, dopadła go straszliwa melancholia, prawie że depresja, zdarzyło mu się nawet kilkukrotnie rozpłakać.
Powiedzieć, że było mu wstyd to mało. Tak samo jak powiedzieć, że czuł się zażenowany swoimi uczuciami, dlatego mimo wszystko śmierć Gabriela dała mu możliwość odcięcia się od tego całego tematu.
A teraz ON wrócił.
Łoś nie wiedział czy skakać pod niebo czy usiąść na ławce, którą właśnie mijał i zacząć płakać jak mała dziewczynka.
***
W tym samym momencie Dean bezładnie padł na łóżko i próbował poukładać sobie w głowie fakty, które właśnie zaistniały.
Cholerny Gabriel żył, a on musiał go znaleźć, tego był pewien.
Nie wiedział jeszcze jak to zrobi. Ani kiedy.
Wiedział, że zrobi.
Żeby tego było mało, Sam niemalże wybiegł z pokoju i zostawił go z dwoma Skrzydlatymi, którzy teraz wymieniali informacje, które mogłyby okazać się chociaż w jakimś stopniu istotne i powiązane ze sprawą.
***
Gabriel nie był typem grzecznego synka, fakt, może nie dorównywał Lucyferowi, ale nie był też jak Michael czy Raphael.
Prawdę mówiąc, to jego bracia chyba czasami mieli go za pajacującego kretyna, który trzyma z Lucim kiedy dzielą się na drużyny.
Nie mieli racij.
Ani w jednej ani w drugiej kwestii.
Gabe był z nich chyba najsprytniejszy, ale był też tchórzem, ulotnił się kiedy tylko zaczęło się robić gorąco i zrobił z siebie nordyckiego Lokiego, odprawiając tym samym oryginalne bóstwo na bezterminowe wakacje.
A jeśli chodzi o trzymanie z Gwiazdą Zaranną... no cóż.
W tej sprawie Gabriel już vel Trickster wolał się nie udzielać. Co tu dużo mówić, przerosło go to. Nie był w stanie opowiedzieć się za którąś ze stron.
A potem? Potem Winchesterowie go do tego zmotywowali.
Umarł.
Raz postanowił, że się postawi, ten jeden jedyny raz tak wylewnie chciał bronić swoich przekonań i pokazać bratu, co jest sensem ich istnienia.
Lucyfer go zabił.
A potem wrócił. Do teraz nie wiedział jakim cudem, ale był tu, od kilku dni niespiesznie przemierzał ulice Detroit, kiedy nagle na chwilę stracił panowanie nad swoim naczyniem i znalazł się w biurze, które znał aż za dobrze.
Biurze Ojca.
Biurze Boga.
Nie było go tam jednak, na mahoniowym stole leżała tylko kartka, a na niej jeden z czterech pierścieni, każdy z archaniołów, on i jego bracia, wszyscy dostali takie same.
Swoją drogą, Gabriel był pewien, że zaginęły.
Nie myśląc jednak długo Skrzydlaty podniósł kartkę do oczu i zaczął zagłębiać się w pierwsze, od tysiącleci, skierowane do niego słowa płynące od ojca.
''Mój Synu, Gabrielu
Nadchodzą zmiany. Potrzebuję Was, Ciebie, Twoich braci,
Wszystkich Aniołów ze wszystkich chórów, które tylko uda Ci się zwerbować
Mianuję Cię moim namiestnikiem, od dzisiaj możesz się tak tytułować
Nie Michael, nie Raphael, tylko właśnie Ty,
Ufam, że mnie nie zawiedziesz.
Będę Cię obserwował, niedługo znowu się z Tobą skontaktuję.
PS. Koniecznie załóż pierścień, umożliwi Ci kontakt z braćmi.''
Gabriel poczuł jak uchodzi z niego całe pozytywne nastawienie. Tatuś nawet nie raczył wyjaśnić czegokolwiek. Nie powiedział o co mu chodzi. Nie przeprosił, za kilkunastowiekową nieobecność. Nic. Typowy On.
Gabe przynajmniej wiedział, że to Ojczulek wyciągnął go z nicości. Wiedział nawet, że w jakimś konkretnym celu, nie do końca dla niego jasnym, ale zawsze. Chociaż tego się dzisiaj dowiedział.
Z drugiej strony był ciekawy czemu to akurat jego Bóg wyróżnił.
Z kolejnej strony uświadomił sobie, że skoro wrócił on, zapewne wielkie wejście smoka zaliczył też Raphael i teraz totalnie zdezorientowany kręci się gdzieś po ziemi. Wątpił, żeby Ojciec fatygował się do tłumaczenia całej zaistniałej sprawy więcej niż raz.
Z jeszcze jednej, chyba już ostatniej strony, po chwilowym przemyśleniu sytuacji, okazało się, że całą tą zabawę musi zacząć od wyciągnięcia Lucyfera i Michaela z Klatki. Ciekawe czy już zwariowali? Chociaż nie, oni zawsze byli chociaż trochę szaleni.
W takim wypadku... co z Winchesterami? Oni i jego bracia wrócą do batalii o swoje ciała? Nie, to byłoby głupie i nieprzemyślane. Bracia, zarówno jedni jak i drudzy byli zbyt przydatni i istotni, żeby Bóg mógł odpuścić sobie udział którychś z nich na swojej wielkiej imprezie.
***
W tym samym czasie, kilka pięter niżej, Crowley siedział na swoim wielkim, czarnym tronie z nogą założoną na nogę i słuchał niesamowicie szczegółowej relacji agentów swojego wywiadu.
Spokojnie mieszał niesamowicie mocną kawę, a na jego usta wypływał grymas, który chyba można było uznać za parodię uśmiechu. Wyraz twarzy Króla Piekieł nie dotarł jednak do jego oczu.
W głowie demona rozpoczynała się chłodna kalkulacja. Co może z czego mieć.
Na tą chwilę, wydawało mu się, że albo zyska, albo straci wszystko co udało mu się do tej pory zbudować.
A myślał, że poszukiwania Roweny to najgorsze co mogło mu się zdarzyć w tym roku.
Bycie Władcą Piekła nie było aż takie fajne i wygodne jak mu się na początku zdawało.
Trudno. Jak to mówią, lepiej niech będzie ci źle kiedy jesteś królem niż żebrakiem.
Ex Fergus pocieszył się tą myślą, odprawił agentów i zatopił się w planach na najbliższy czas.

CZYTASZ
bloodflood || spn
FanfictionWinchesterowie... sami w sobie są jak magnes na wszelkiego rodzaju nadnaturalne problemy, a co jeśli dodać do tego poszukiwane anioły, króla piekła i całą zgraję potworów czekających tylko, aż któremuś z nich powinie się noga?