Gdyby nie to, że w liście, który jako ostatni dostał od Ojca, jasno i wyraźnie było zaznaczone, że ma w jakiś, chociaż najmniejszy sposób nawiązać przynajmniej nić porozumienia z Crowleyem, Gabriel zapewne już dawno zdzieliłby go między oczy.
Ich trój-osobowe spotkanie przeciągało się niemiłosiernie, a Królowi Otchłani jakby nie spieszyło się do domu. Archanioł zaczynał się martwić, że Demon może domyślać się swojej chwilowej roli w całym tym Bożym przedstawieniu, postanowił jednak nie dać po sobie poznać zdenerwowania i nadal kontynuować udawanie zajętego ich pasjonującą rozmową, w której Crowley streszczał mu swój życiorys i żalił się na matkę, aktualnie przewracającą tylko mętnymi, zielonymi oczami.
Jeśli miał być szczery, z jednej strony nagła potrzeba Crowleya do zwierzeń trochę go frapowała i raczej nie wróżyła nic dobrego. Wszystko wyglądało tak, jakby Król Piekieł celowo przedłużał ich rozmowę i specjalnie jak najdłużej unikał tematu, przez który znajdowali się w położeniu takim, a nie innym.
Gabrielowi kolejny raz zamarzył się drink z parasolką na Bahamach pośród ładnych pań. Albo chociaż sam drink z parasolką.
Kiedy Archanioł postanowił spełnić swoje tymczasowe marzenie i już miał wstawać od obecnie zajmowanego stolika w celu udania się do baru, poczuł mocne szarpnięcie, a po niezbyt długiej chwili, mroczki zaczęły tańczyć mu przed oczami, w wyobraźni Skrzydlaty już widział jak urywa mu się film.
Zanim totalnie go zamroczyło, zdążył jeszcze tylko zarejestrować szybki ruch nadgarstka Czarownicy i cwany uśmiech Crowleya.
Cholera, nie wiedzie ci się w tym życiu-po-życiu, Gabe.
Przemknęło mu jeszcze tylko przez myśl, a potem zrobiło się strasznie ciemno i Anioł Pański stracił świadomość.
***
Nie żeby Crowley żywił jakąś osobistą urazę do Gabriela, nie, wręcz przeciwnie, Pierzasty wydawał mu się całkiem w porządku, nie zmieniło to jednak faktu, że Król Piekła miał co do niego złe przeczucie.
Ot, tak, po prostu.
Dlatego właśnie postanowił zabrać na ich wcześniej ustalone spotkanie Rowenę. Miał w planach złapać Gabriela, a potem, już u siebie, odpytać Archanioła ze wszystkiego co mógł wiedzieć o obecnym bałaganie, który powoli zaczynał obijać mu się o uszy.
Crowley uznał też, że to doskonała okazja, żeby sprawdzić lojalność swojej ukochanej mamusi.
W końcu, przezorny zawsze ubezpieczony, czyż nie?
***
W starym domu przy bocznej drodze atmosfera z każdą chwilą coraz bardziej gęstniała. Bracia Winchester i stary, dobry Bobby Singer wymieniali nerwowe uwagi, a Castiel stał oparty o kominek i zastanawiał się, czy przynoszenie im złej nowiny bez wcześniejszego uprzedzenia było dobrym pomysłem.
O zniknięciu Gabriela w Niebie dowiedziano się dość szybko, Archanioła zawsze było wszędzie pełno i od swojego wielkiego powrotu starał się jak mógł, żeby Na Górze było możliwie jak najlepiej, Gabe łagodził nastroje i spokojnie odpowiadał na pytania.
Zachowywał się jak dobry starszy brat wszystkich i każdego z osobna, a nikt nie chciał kwestionować zmian w jego charakterze, bo postać Skrzydlatego dawała wszystkim chociaż tą odrobinę nadziei, że w Niebie jeszcze kiedyś będzie dobrze, że będzie po staremu i że może nawet Bóg w końcu wróci do domu.
Jako pierwsze, alarm podniosły Anioły z niższych kręgów, które Gabe regularnie odwiedzał i w których próbował budować wiarę w lepsze jutro. Potem, dowiedzieli się Ci, którzy nie dostali rozdzielonych zadań i planu działania parę dni z rzędu.
Potem, poszło lawinowo, bo od zniknięcia Archanioła nie mogło minąć więcej niż trzy dni, a Castiel i tak dowiedział się jako jeden z ostatnich.
Od razu po tym, jak jakiś niskiej rangi anioł zdał mu relację z tego, czego dali radę dowiedzieć się jak do tej pory, Cas bezwiednie i bez głębszego przemyślenia sprawy skierował się do domu Singera.
I tu sytuacja wracała do punktu wyjścia.
Castiel potrząsną głową, roztrzepując jeszcze bardziej już i tak zmierzwione włosy oraz pozbywając się przy okazji natłoku myśli o tym, co było.
Anioł postanowił skupić swoją uwagę na bezładnie miotającym się Samie, Deanie, który zamilkł z grobową miną i Bobbym, który uznał, że to dobra pora żeby złapać trochę tlenu i w międzyczasie wyszedł na ganek, teraz gapiąc się w powoli ukazujące się na niebie gwiazdy.
Skrzydlaty znowu był zagubiony i znowu nie wiedział co dalej. Miał za mało informacji, za mało danych, za mało wszystkiego i za dużo pytań.
A co jeśli Gabriel po prostu znowu ich opuścił?
Co jeśli zrobił dokładnie to, co wieki temu?
Co jeśli ich ostatnia nadzieja właśnie umiera powolną, jeszcze bardziej bolesną śmiercią?
Cas miał dość, dlatego oderwał się od kominka i opadł na kanapie zaraz obok Deana, a potem, po krótkim przemyśleniu wszystkich za i przeciw, położył łowcy głowę na ramieniu. Ciemnowłosy mógł przysiąc, że kątem oka widział jak brwi Winchestera nieznacznie wędrują ku górze, nie zdążył się jednak wycofać, bo Dean objął go ramieniem i mechanicznie zaczął gładzić po karku.
Castiel nie wiedział jak odebrać interakcje Winchestera, dlatego zastygł w pierwotnie obranej pozycji, uznając, że gdyby nie zniknięcie starszego brata, w tym momencie pewnie byłby szczęśliwy.
***
Kilkanaście pięter niżej, Gabriel właśnie zaczynał odzyskiwać przytomność.
Archanioł nie wiedział ile go nie było, ani gdzie był, ale kiedy do jego, nadal lekko zamroczonej mózgownicy zaczęły przedostawać się obrazy z chwili przez utratą świadomości, zaczął w myślach przeklinać siebie, za głupotę i Lucyfera, za to, że ten samolubny kretyn stworzył te zidiociałe, paskudne w każdy możliwy sposób, Demony, którym do jakiegokolwiek myślenia bywało bardzo daleko.
Nie żeby Crowley nie wyłamywał się z tego schematu.
Nie, on był przebiegłą szują, którą Gabe miał ochotę rozsadzić na atomy, a potem każdy z nich polać święconą wodą i podpalić.
Takie marzenie, albo raczej, wyrażając się dokładniej, cel do realizacji.
Najlepiej w jak najszybszej przyszłości.
Gdyby nie to, że Gabriel był koszmarnie wycieńczony i czuł się jak po Tough Mudderze, pewnie wstałby, a potem zaczął się miotać i krzyczeć.
Archanioł już dawno nie był tak bardzo zły, zrezygnowany i chyba załamany na raz.
Chwilę potem, Gabe uznał swoje położenie za 3Z i postanowił, że sytuacje tego typu od dzisiaj będą otrzymywać taki tytuł. Bezdyskusyjnie.
Według jego obliczeń, minęło sporo czasu, a skrzydlaty nadal siedział w kącie brudnej, okraszonej krwawą posoką na ścianach, celi i zastanawiał się czy lepiej od razu się zabić, czy może poczekać na cud i przemyśleć jakikolwiek sposób ucieczki, a w głowie kłębiła mu się tylko litania przekleństw i wyrzutów w kierunku swojej własnej osoby.
Jak mógł być takim kretynem i sam spotykać się z Crowleyem?
Jak mógł kiedykolwiek myśleć, że to dobry pomysł?
Jak mógł, z własnej, niczym nieprzymuszonej winy, wpakować się po uszy w takie gówno?
CZYTASZ
bloodflood || spn
FanfictionWinchesterowie... sami w sobie są jak magnes na wszelkiego rodzaju nadnaturalne problemy, a co jeśli dodać do tego poszukiwane anioły, króla piekła i całą zgraję potworów czekających tylko, aż któremuś z nich powinie się noga?