- Przepraszam bardzo, ale czy ja dobrze rozumiem, że Ojciec się z tobą kontaktował? - Pomimo upływającego czasu do Lucyfera nie chciało dotrzeć to, co od jakiegoś czasu próbował wyklarować im Gabe.
- No, to właśnie wam powiedziałem. - Archanioł cicho westchnął, zrobił to jednak jak najdyskretniej, tylko po to, żeby nie drażnić brata.
- Japierdole, Mike, czy ty to słyszysz czy ja mam omamy? - Gwiazda Zaranna z niedowierzaniem zwrócił się do brata.
- Co teraz zrobimy? - Michael odezwał się pierwszy raz od zakończenia opowieści Gabriela o tym, co ich ominęło dzięki uroczemu urlopowi w Klatce. - Skoro Ojciec chce żebyśmy działali razem, coś się stanie, coś dużego. - Zmartwienie wypłynęło na twarz Archanioła.
- Myślę, że powinniśmy zacząć od wyciągnięcia was z tego burdelu. Nie dzisiaj, ale w najbliższych dniach, bo szczerze mówiąc muszę jeszcze znaleźć Raphaela. Luci, myślisz, że dasz sobie radę z wróceniem na Piekielny tron? - Tamten w odpowiedzi tylko niebezpiecznie się uśmiechnął i potwierdzająco kiwnął głową. - Super. A ty, Mike, pomożesz mi z tym całym gównem, które zadziało się w Niebie pod naszą nieobecność? - Tamten również potakująco skinął. - To też super. Ale mam dla was jeszcze jedną kluczową informację, albowiem, Winchesterowie przestali być dla was wybranymi naczyniami na czas apokalipsy, więc z łaski swojej nie wywołujcie końca świata ani nie nękajcie tych dzieciaków, zabić ich też wam nie wolno, tak gwoli ścisłości.
Niewiele później Gabriel ze zmęczeniem rzucił się twarzą w poduszki i gdyby nie to, że jakby nie patrzeć nadal był Archaniołem, pewnie szybko by zasnął.
Nie było mu jednak dane używać tego typu przyjemności, a kiedy spojrzał na zegar i zobaczył, że wskazówki wyraźnie układają się w godzinę czwartą czterdzieści siedem, zrezygnował też z wizyty u Sama, uznając, że o takiej godzinie pewnie nawet Łoś śpi swoim zwyczajowym lekkim snem, a Gabe nie chciał zabierać mu chociaż tego minimum snu w postaci dobowych czterech godzin.
Mógłby pójść do Castiela albo Balthazara, powinien im opowiedzieć o stanie rzeczowym ustalonym z bliźniakami, pierwszy jednak aktualnie pisał jakieś bzdurne sprawozdanie z ostatniej działalności na Ziemi, a drugi nadzorował w Jerozolimie sprzed narodzin Jezusa pozyskiwanie świętego oleju. Gabe nigdy nie lubił tych czasowych podróży, a myśl o raportach przyprawiała go o mentalne mdłości.
Cholera.
Przed nim długie nocne, albo nawet i poranne godziny pełne przemyśleń i wątpliwości.
No bo skąd niby ma wiedzieć, czy Lucyfer i Michael właśnie nie knują jak wrócić do apokaliptycznej rzeczywistości?
Jak się okazało, znalezienie Raphaela nie było wcale takie proste, bo skurczybyk zaszył się na jakimś zadupiu w środku Alaski i ewidentnie bardzo nie chciał mieć nic wspólnego z Niebem i swoimi braćmi, a jedyne co go obchodziło to kiedy Gabriel sobie pójdzie i będzie mógł wrócić do obserwowania niedźwiedzi, tak więc Gabe musiał użyć wszystkich środków przekazu i całej swojej siły perswazji żeby przekonać Archanioła lubującego się w czarnoskórych naczyniach do ogólnie pojętej współpracy.
Raphael zgodził się, ale lista jego warunków była dłuższa niż włosy Sama, mimo wszystko, udało im się uzyskać w miarę sensowny konsensus, obejmujący pomoc Archanioła kiedy będzie potrzebny oraz obietnicę z jego strony, że Ojcowski Pierścień zawsze będzie gdzieś na podorędziu i kontakt z nim nie będzie w żaden sposób ograniczony.
Na pierwszy ogień wykorzystania obietnicy pomocy poszło odzyskanie bliźniaków z Klatki.
Dwóch Archaniołów po przejściach stało przez tajnym wejściem do Piekła, które za odpowiednią opłatą udostępnił im jeden z demonów. Dotarcie do samej w sobie Klatki nie zajęło im długo i wymagało pozbycia się tylko czterech podrzędnych sług, nieszczęśliwców, którym akurat przypadła feralny dzień i godzina warty.
Nie żeby Skrzydlatym w jakikolwiek sposób było szkoda tych czarnookich pasożytów.
Gabrielowi bardzo zależało, żeby cała ich misja pozostała incognito aż do momentu uwolnienia bliźniaków z klatki i, mimo że nigdy w życiu by się do tego nie przyznał, perspektywa jakiegokolwiek kontaktu z diabelną mamusią Crowleya budziła w nim najgorsze lęki, z rodzaju tych, których nie można w żaden sposób przezwyciężyć.
Ku jego ogólnemu zadowoleniu i przy pominięciu śmierci kilkorga demonów z nadwornej służby, wszystko szło jak najbardziej pomyślnie, a ani Crowleya ani Roweny nie było widać nigdzie na horyzoncie.
Pierwszym co rzuciło mu się w oczy byli bliźniacy, którzy z napięciem wymalowanym na ściągniętych twarzach stali w przeciwległych kątach Klatki czyli dokładnie tak jak ustalili wcześniej, każdy z Archaniołów miał zająć jeden róg. Dwóch miało zająć swoje miejsca od środka, a dwoje od zewnątrz i dla zoptymalizowania efektu poustawiali się naprzeciwko siebie.
Michael kiwnął do Gabriela głową na znak aprobaty, co oznaczało ni mniej ni więcej, że cała akcja miała się rozpocząć i zgodnie z planem, najpierw Raphael z Gabrielem mieli osłabić Klatkę z zewnątrz.
Kiedy tylko Gabe skupił się na zadaniu poczuł jak łaska wypełnia go od góry do dołu i przez całą powierzchnię przybranego przed wiekami ciała przemawia niesamowita siła. Nie musiał otwierać oczu, które mimochodem zamknął, żeby wiedzieć, że Raphael robi dokładnie to samo i cała przestrzeń wkoło nich zmienia się w iskrzącą na złoto biało materię.
Nie minęło dużo czasu, kiedy Gabriel poczuł zdecydowaną zmianę w oporze klatki, a kiedy jednak zdecydował się otworzyć oczy, zobaczył jak Michael i Lucyfer dołączają do zadania rozbrojenia wzmocnionego magią żelaza.
Wszystko wkoło nich wydawało się emanować siłą i energią, dokładnie tak jak wtedy, kiedy przed wiekami walczyli razem jako nierozłączny kwartet zdolny pokonać każdą, nawet najgorszą zarazę i największe zło. Gabe nigdy o tym nie mówił, ale brakowało mu tego, brakowało braci i brakowało świadomości, że kiedy coś się posypie, za jego plecami będzie stał ktoś, kto podciągnie go do góry i opanuje sytuację przywracając wszystko do pionu.
Dosłownie chwilę później ostatnie więzy puściły i mistyczna, owiana setkami legend Klatka została już tylko zwykłą kupą żelastwa, dokładnie takiego samego jakiego mogliby użyć ludzie na Ziemi do zatrzymania sklepowego złodzieja albo pomniejszego dilera trawy.
***
Crowley już którąś godzinę siedział w sali tortur, nazwaną elegancko ''salą przesłuchań'' i znęcał się nad kolejną udręczoną duszą żeby dać upust swojej wściekłości, kiedy poczuł nagłe uderzenie mocy, której nie znał, ale której konstrukcja mogła oznaczać tylko jedno.
Niebo.
Niebo i jego cholerny pierzaści synowie.
Kurwa mać.
Król Otchłani gwałtownie zerwał się z zajmowanego przez siebie stołka, rzucił długim nożem o podłogę, a jego oczy momentalnie zapłonęły żywym szkarłatem.
Niemal biegiem pognał w stronę Klatki.
Nie zastał w niej jednak nikogo, a jedyną pozostałością po obecności Skrzydlatych był wypalony na kratach szyderczy uśmiech, dający do zrozumienia, że znowu dał się wydymać.
___
Mam nadzieję, że zaczyna się coś dziać i nie zanudzam.
Ostatnio nawał wszystkiego demotywuje mnie na każdy możliwy sposób, ale postaram się żeby kolejny update dotarł do końca tygodnia. No i mam nadzieję, że będzie go miał kto przeczytać.
CZYTASZ
bloodflood || spn
FanfictionWinchesterowie... sami w sobie są jak magnes na wszelkiego rodzaju nadnaturalne problemy, a co jeśli dodać do tego poszukiwane anioły, króla piekła i całą zgraję potworów czekających tylko, aż któremuś z nich powinie się noga?