Kiedy trzy zmiany kierowcy, osiem godzin i dwa przystanki później Winchesterowie dotarli na ganek Singera, niemal synchronicznie dopadło ich potężne zmęczenie, które każdy z nich próbował tłumić we własnym zakresie poprzednie dni.
Nie dane było im jednak odpocząć na kanapie z piwem w garści i którymś z ulubionych filmów Deana na ekranie starego telewizora umiejscowionego w zapuszczonym salonie, w samym centrum domu uznanego przez nich podświadomie za bezpieczną przystań i ostatnią deskę ratunku.
Kiedy tylko przekroczyli próg tak dobrze znanej sobie kuchni, potem salonu a w następstwie jeszcze kilku innych pomieszczeń, z powoli rozlewającym się w trzewiach przerażeniem dotarło do nich, że Singera nie było w żadnym z nich.
Oraz, jeśli wysnuć wnioski na postawie niedopitej kawy stojącej na kuchennym blacie, porozrzucanych na podłodze kilku wielkich tomiszczach, z których kilka straciło po parę kartek, oraz przewróconego krzesła, Bobby opuszczał dom w pośpiechu, a jak powszechnie wiadomo, to nigdy nie wróżyło nic dobrego.
Singer uciekał.
Albo go porwano.
Opcje były dwie, a bracia mieli problem żeby zakwalifikować je jako tą lepszą i tą gorszą, bo obydwie były tak samo beznadziejne.
W przeciągu godziny Sam i Dean obeszli cały dom i okolicę chyba pięć razy, z nadzieją, że może jednak poprzednio przegapili coś, cokolwiek, co mogłoby posłużyć im jako chociaż najmniejsza wskazówka albo innego rodzaju pomoc w znalezieniu przybranego ojca.
Kiedy Dean zaczynał rozważać najgorsze opcje i z rezygnacją opadł na stary, powycierany fotel w czerwone pręgi, Sam nagle zatrzymał się na wysokości schodów do piwnicy i z głośnym plaśnięciem strzelił się w czoło otwartą dłonią.
Gest ten chyba miał pokazać jego zażenowanie ich niedomyślnością i to, za jak wielkich kretynów miał siebie i brata w tamtym momencie, ciężko jednak dokładnie stwierdzić co mógł myśleć sobie w tamtym momencie Łoś.
- Dean, cholera jasna, a bunkier? - Wrzasną młodszy z Winchesterów ignorując wcześniej ustalone środki ostrożności i razem z Deanem, który w tempie błyskawicy zerwał się z fotela, zaczęli niemal biec po stromych piwnicznych schodach, tylko po to, żeby po chwili ze zwątpieniem zatrzymać się przed żelaznymi drzwi prowadzące do schronu stworzonego własnoręcznie przez Singera.
Winchesterowie, jak to mieli w swoim starym zwyczaju, na szybko odegrali partię kamień-papier-nożyce, żeby zdecydować, który z nich powinien spróbować otworzyć drzwi jako pierwszy.
Dean przegrał.
Niepewnym ruchem skierował dłoń na klamkę, a kiedy tamta od razu ustąpiła, pomimo zdziwienia popchnął drzwi i razem z Samem władowali się do okrągłego pomieszczenia z wielką demoniczną pułapką rozciągającą się na całej betonowej podłodze.
Singer siedział na prowizorycznym łóżku i obwiązywał sobie nadgarstek bandażem.
Bracia poczuli się, jakby kilkutonowe głazy spadły z ich serc prosto do najgłębszego punktu wszechświata.
Żaden z nich nic nie powiedział, a kiedy Bobby oderwał wzrok od swojej rozharatanej ręki żeby zobaczyć czy faktycznie ktoś tu był, czy ma halucynacje, najpierw zrobił wielkie oczy, a potem powiedział tylko.
- Co wy tu robicie, matoły?
***
Gdyby nie fakt, że Crowley był Królem Piekła pewnie właśnie wołałby o pomstę do nieba.
Ta rozmowa nie tak miała się potoczyć.
Matka przez cały czas od kiedy łaskawie otworzyła oczy patrzyła na niego jak na największy odpad pozostały po ewentualnej Boskiej Kreacji, a on, pomimo całej swojej ignorancji, poczuł się autentycznie dotknięty.
Chyba miał nadzieję, że może chociaż teraz Rowena zacznie go szanować.
Przeliczył się.
Kobieta tak poprowadziła rozmowę, że pod koniec miał problem ze skleceniem poprawnych trzech zdań.
Z matką nie wygrasz.
Nawet jeśli jesteś pieprzonym królem piekielnej otchłani.
***
Od kiedy tylko Gabriel wezwał do siebie Balthazara i za jednym zamachem dostał w gratisie również Castiela, cała trójka zebrała się w dawnym pokoju Archanioła i próbowała dojść do jakichś konstruktywnych wniosków, pod roboczo ale za ogólną zgodą przyjętym hasłem ''Co teraz?".
Rozmowa nie szła im dobrze, bo jak na tą chwilę jedyne co ustalili to to, że któregoś pięknego dnia będą musieli odwiedzić Lucyfera i Michaela w ich prywatnym, pięciogwiazdkowym, luksusowym hotelu, powszechnie nazywanym Klatką.
Udało im się też znaleźć kilka pomysłów, które chyba stosowniej można było nazwać luźnymi sugestiami, odnośnie tego, jak przekonać Gwiazdę Zaranną i Pierwszego Wojownika Nieba do współpracy.
Kiedy cała trójka Skrzydlatych doszła do wniosku, że w dniu dzisiejszym nic mądrego już nie będzie z tej czczej konwersacji, Gabriel, jako gospodarz rodzinnego zjazdu, zaopatrzył swoich braci w mały arsenał butelek z wysokoprocentowymi płynami w środku i opadł między nimi na szerokiej kanapie, którą ktoś, zapewne on sam, kiedyś przezornie tam wstawił.
Minęła już dobra godzina od kiedy Pierzaści Boży Słudzy zabrali się za szeroko pojętą konsumpcję napojów alkoholowych, a jak dotychczas żaden z nich nie mógł powiedzieć, żeby odczuł jakiekolwiek wyraźny skutki działania wypitego płynu.
Ot, Anielska mocna głowa.
Nie żeby w większości sytuacji przeszkadzało to któremukolwiek z nich, zdarzały się jednak okazje takie jak teraz, w których jedyne wyjście brane pod uwagę to upić się i zapomnieć.
Przynajmniej na tą krótką chwilę otępienia.
Czas jednak płyną, a butelka za butelką były systematycznie osuszane.
- Jak myślicie, co u Winchesterów? - Zapytał braci Gabriel, bo od kiedy tak nagle musiał opuścić Łowców, a w szczególności Sama, myśl ta nie dawała im spokoju.
- Oby nic, poza to, z czym ich zostawiliśmy. - Odparł luźno Balthazar pomiędzy kolejnymi pociągnięciami brązowego płynu z prawie pustej już butelki.
- Tęsknię za Deanem. - Wypalił bez zastanowienia Castiel, Skrzydlaty nie minął się jednak z prawdą bo faktycznie strasznie tęsknił za starszym Winchesterem, nie dał jednak wcześniej przedrzeć się tej myśli przez barierę, którą samo postawił sobie po ich ostatniej kłótni.
- A właśnie, Cassie, o co wam ostatnio poszło? - Zapytał Gabriel, który przypomniał sobie, że miał być dobrym starszym bratem i porozmawiać z Castielem o tym co się wtedy wydarzyło.
- Nie wiem. - Odparł szczerze ciemnowłosy Anioł. - Dean chyba miał zły dzień, a mnie poniosło i chyba powiedziałem trochę za dużo. Co mam teraz zrobić? - Zapytał z autentyczną paniką budowaną stopniowo w głosie.
- No nie wiem, może go przeprosisz, kretynie jeden? - Niespodziewane do rozmowy wtrącił się Balthazar, który też nie mógł patrzeć na przybitego i nieobecnego Castiela. Durni Winchesterowie, same problemy z nimi, od kiedy tylko się pojawili, przemknęło jeszcze tylko przez głowę Anioła.
- Przeprosić? A myślisz, że to wystarczy? - Próbował dociec Cas.
- Nie sądzę, ale od czegoś trzeba zacząć. - Od niechcenia znowu odpowiedział mu Gabe, który chyba po tym uznał temat za zakończony, bo bez reszty oddał się butelce trzymanej w dłoni i myślom krążącym wokół drugiego połowy nierozerwalnego rodzeństwa Winchester.

CZYTASZ
bloodflood || spn
FanfictionWinchesterowie... sami w sobie są jak magnes na wszelkiego rodzaju nadnaturalne problemy, a co jeśli dodać do tego poszukiwane anioły, króla piekła i całą zgraję potworów czekających tylko, aż któremuś z nich powinie się noga?