Kolejne dni mijały nad wyraz spokojnie, a żadnemu z zainteresowanych nawet przez myśl nie chciało przejść że ogólna flauta może być tylko cholerną ciszą przed sztormem.
Lucyfer starał się nadrobić stracony czas i zaufanie biorąc na siebie każdą istotną sprawę jaką tylko przydzielił mu Gabriel. Nie żeby Gwiazda Zaranna był z tego powodu jakoś bardzo szczęśliwy, doszedł jednak do wniosku, że równie dobrze mógł właśnie grać kolejną partię pokera w klatce z Michaelem, a dzięki temu wnioskowi cały żmudny proces naprawy i odbudowy relacji Niebo-Lucyfer wydawał się jakoś mnie bolesny.
Michael z kolei z ulgą stwierdził, że nikt nawet nie próbował zajmować jego pozycji wodza zastępów i aktualnie egzystował gdzieś między papierkową robotą, własnymi treningami i rekrutacją ochotników do regularnej armii, którą zajmował się od kiedy pamiętał, wyznając zasadę, że nawet w czasie pokoju warto mieć czym się bronić. Nigdy do tej pory nie wyszedł źle na tym rozumowaniu.
A Gabe, jak to Gabe. Archanioł właśnie wrócił do Nieba po całonocnej wycieczce na Ziemię i mimo, że powinien zabrać się do roboty bo czas naglił wolał rozpamiętywać jak miękkie są włosy Sama i jaki fajny Łowca ma tyłek. Oczywiście, Dżibril był odpowiedzialny i miał skończyć wszystko na czas. W końcu pozycja regenta zobowiązywała i nie mógł zawieść Ojca, nawet jeśli ten siedział za lustrem weneckim i był tylko biernym obserwatorem.
Kolejne minuty mijały i Gabriel właśnie miał sięgać po pióro, kiedy to w centralnej części jego już i tak zagraconego biurka pojawiła się jasna koperta, a Archanioł mógł tylko domyślać się od kogo jest korespondencja.
Pomimo konkretnych podejrzeń, drżącymi palcami rozrywał elegancką papeterię i odetchnął z ulgą kiedy nadawcą faktycznie okazał się Ojciec.
Tym razem wymagał tylko jednego.
Jednej jedynej rzeczy.
Rzeczy z gatunku tych, które mają termin do wczoraj.
Cholera.
Bóg chciał żeby jego synowie odbili Piekło z rąk Crowleya.
***
Dean już od rana siedział w salonie domu Bobbyego i nieustannie walcząc z przerywającym połączenie internetem zawzięcie szukał sobie i Samowi zajęcia.
To, że nagle i Cas i Gabriel mieli od cholery wolnego czasu zaczynało powoli niepokoić Winchestera przy okazji wywołując nerwicę spowodowaną wszechobecnymi papierkami po lizakach zostawianych przez Gabriela generalnie wszędzie. Pomimo, że Dean powoli zaczynał lubić Archanioła, niektóre z jego zachowań nadal przyprawiały go o białą gorączkę.
Wszystko to jednak sprowadzało ich dotychczas niespokojną, łowiecką egzystencję gdzieś do poziomu perfekcyjnych pań domu, a jemu zdecydowanie nie odpowiadał taki obrót spraw.
Mimo usilnych prób nie udało mu się nic wyciągnąć z Casa, a od pewnego czasu kiedy tylko zbliżał się do tematu Nieba Castiel zgrabnie zmieniał temat udając, że nie widzi wyraźnych aluzji i nie słyszy pytań. Ciekawość zdawała się wyżerać mu żołądek, Łowca postanowił jednak, że poczeka aż Anioł sam zechce podzielić się informacjami i wyjaśni co się do ciężkiej cholery dzieje u tych pierzastych kretynów.
Tymczasem jednak wrócił do przeglądania stron informacyjnych przy okazji popijając kawę z wielkiego kubka i nie zwracając większej uwagi nawet na Sama, który aktualnie wlókł się po schodach w szarym dresie i z koszmarnym rozgardiaszem w przydługich włosach. Artystyczny nieład artystycznym nieładem, ale Łoś chyba powinien zainwestować w szczotkę do włosów. Albo chociaż grzebień.
***
Gabriel z nieszczęśliwą miną skazańca wędrował przez olbrzymie Niebiańskie Ogrody na miejsce umówionego wcześniej spotkania, na które szczerze mówiąc, niespecjalnie miał ochotę.
Już z daleka w oczy rzuciła mu się szóstka Aniołów, w tym dwóch, których zupełnie się nie spodziewał.
Michael rozmawiał z Raphaelem, który nieszczególnie chętnie w ogóle opuścił swoją na nowo ukochaną Alaskę, a jedynym argumentem, który zdołał go przekonać było pokazanie dowodu rzeczowego w postaci listu Ojca.
Kawałek dalej Balthazar próbował zagadywać spiętego Castiela, którego oczy non stop przemykały po sylwetce stojącego parę metrów dalej postawnego Anioła.
Identyfikacja przybysza zajęła mu dłuższą chwilę, a kiedy w końcu się powiodła, Skrzydlaty okazał się być Belialem, jednym z najbliższych przyjaciół Lucyfera i pierwszych zbuntowanych Aniołów. Najwidoczniej zbuntowani Skrzydlaci postanowili mieć swoją cegiełkę w przywróceniu na tron swojego pierwotnego prowodyra.
Gabe miał tylko nadzieję, że zaufanie Lucyfera do dawnego przyjaciela go nie zawiedzie i wszyscy dobrze wyjdą na tej współpracy.
Archanioł tak zagapił się na Beliala i rozmawiającego z nim Gwiazdę Zaranną, że prawie pominął w swojej obserwacji już ostatniego z przybyłych.
Razjel.
Ich dawny przyjaciel i jeden z najświetniejszych Archaniołów. Razjel zawsze był raczej cichy i należał raczej do tych wycofanych, był przy tym chyba najinteligentniejszym Skrzydlatym jakiego kiedykolwiek Ojciec powołał do życia. Powszechnie znany jako Pan Tajemnic Archanioł mimo całej swojej mądrości kiedyś zbłądził i stracił głowę dla Ziemskiej kobiety. Po tym wydarzeniu, mimo, że nigdy nie wydano na nim wyroku sam z własnej woli zaczął się izolować stopniowo tracąc kontakt ze światem i swoimi najbliższymi przyjaciółmi. Gabriela nie było przy rozgrywaniu się tych wydarzeń, wiedział jednak o wszystkim z pierwszej ręki, bo zdarzało mu się kilkukrotnie kontaktować z Aniołem przez wieki.
Trickster nawet nie zauważył kiedy zrównał się ze zgromadzonymi, dlatego żeby zbytnio nie przedłużać od razu przeszedł do rzeczy.
***
Dokładnie dwadzieścia godzin, czterdzieści minut, jednego zmartwionego Sama i jednego złego Deana później, drużyna bojowa w składzie Lucyfer, Michael, Gabriel, Castiel i dwa najlepiej wyszkolone plutony Skrzydlatych armii Nieba nie bawiąc się w formalności ani zaproszenia, dumnym krokiem wkroczyły na teren Piekła, wyważając przy okazji z zawiasów główną bramę.
Tak o, dla podniesienia dramaturgii całej sytuacji. Gwiazda Zaranna zawsze lubił teatralność.
Lucyfer niemalże ze wzruszeniem przejechał wzrokiem po całym swoim niegdysiejszym królestwie i zdecydowanym krokiem ruszył przed siebie, zatrzymując się dopiero przed żelaznymi drzwiami prowadzącymi do wnętrza pałacu władcy Otchłani.
Archanioł wydawał się nie zauważać, że przy okazji jego ludzie pozbyli się już prawie stu fanatycznych demonów Crowleya. Nic nie warte śmieci. Lucyfer miał plan pozbyć się wszystkich tych kretynów zaraz po powrocie na tron.
Michael, z rozcięciem na policzku i wyraźnie nie swoją krwią na dłoniach, przystanął pół kroku za swoim bliźniakiem, tym samym broniąc go kiedy tamten miał rozpracować jak dostać się do środka cytadeli. Wszyscy spodziewali się zawiłych czarów, symboli czy chociaż inkantacji, tymczasem Lucyfer głęboko przeciął sobie dłoń i przyłożył ją do wrót, a tamte, ku zdziwieniu zgromadzonych, rozwarły się jakby tylko na to czekały.
- Jak to zrobiłeś, Luciu? - Zagadną aż nazbyt radosny Gabriel, wycierając przy okazji posokę z czoła.
- Magia krwi. Może i mieszkańcy nie chcą mnie pamiętać, to miejsce jednak pamięta. I zawsze będzie. - Paskudny uśmiech pojawił się na twarzy Lucyfera, kiedy w przerwach między słowami siekł demony swoim ostrzem, a potem zamknął wrota przed nosem ostatnich niedobitków.
Impreza właśnie się rozpoczęła.
___
No cóż, nie pozostaje mi nic innego jak tylko to tu zostawić z nadzieją, że się spodoba.
Cheers.
CZYTASZ
bloodflood || spn
FanfictionWinchesterowie... sami w sobie są jak magnes na wszelkiego rodzaju nadnaturalne problemy, a co jeśli dodać do tego poszukiwane anioły, króla piekła i całą zgraję potworów czekających tylko, aż któremuś z nich powinie się noga?