Samowi trochę zajęło, zanim do jego przemęczonej nadmiarem wydarzeń głowy dotarło, co się właściwie właśnie wydarzyło.
Nie żeby to był pierwszy raz, kiedy w jego życiu działo się coś, czego nie dało się pojąć ludzkim umysłem. Za każdym jednak razem szok i niedowierzanie tak samo mocno towarzyszyły jego odczuciom nie dając racjonalnie ocenić sytuacji.
Winchester czuł się dokładnie tak, jak wtedy, kiedy zaraz po zabiciu Ruby i Lilith zmaterializowali się z Deanem w samolocie, obserwując z góry miejsce w którym potencjalnie mogli zakończyć życie.
Cholera jasna, ale czy to znaczyło, że to Bóg ich uratował?
To byłby najbardziej spektakularny zwrot akcji jaki mógł zaistnieć od wieków, a dokładniej rzecz ujmując, od zniknięcia wyżej wymienionego.
Skoro Bóg wrócił, to co dalej? Co z Aniołami, buntem, Piekłem, klatką Lucyfera, Crowleyem i tym całym koszmarnym między światowym syfem, w którym, chcąc nie chcąc, siedzieli po uszy i jeszcze głębiej?
To chyba był ten moment, w którym Sam musiał się napić, tak po prostu i zwyczajnie, udając, że to zwykły piątek, a on nie jeździ po kraju z bratem w poszukiwaniu śmierci, tylko spotykają się w barze po kolejnym nudnym tygodniu za biurkiem w wielkiej korporacji żeby ponarzekać na szefa, kłopoty z kosiarką albo marudną narzeczoną w ciąży.
Jeśli jednak miał być szczery, po tym wszystkim co przeszli razem z bratem, Łoś nie był pewny czy druga opcja odpowiadałaby temu, czego oczekiwał od życia.
Niewiele myśląc, Łowca skierował się ku czemuś, co wydało mu się barkiem i z ulgą stwierdził, że początkowe założenie było słuszne. Na wielu półkach stało kilkadziesiąt różnych butelek, a sądząc po etykietach pochodziły z wielu zakątków Ziemi.
Sam był pod wrażeniem.
Czując się jak u siebie, Winchester odszukał na którejś z wyższych półek cztery szklanki z rżniętego szkła i po chwili namysłu nalał do każdej z do nich czegoś, co wyglądało na odpowiednie, nazwa alkoholu była jednak zapisana w niezrozumiałym dla niego języku, a on sam miał nadzieję, że nie uszczupla zbiorów Gabriela w coś naprawdę istotnego, o co tamten mógłby być na niego zły.
Z drugiej strony jednak, cholera, przecież to była wyjątkowa okazja, jakkolwiek by nie spojrzeć na sytuację w której cała ich piątka się znalazła.
Sam rozdał wszystkim przytomnym zebranym po szklance, a potem opadł na szezlong znajdujący się dokładnie naprzeciwko wciąż nieprzytomnego Archanioła.
Kiedy tylko spojrzał na nadal zmarnowanego i ewidentnie słabego Skrzydlatego, przed oczami stanęły mu sceny mniej więcej sprzed godziny kiedy to Gabe osunął się na wielki pikowany fotel i stracił przytomność. W tamtym momencie przez głowę Winchestera przebiegły wszystkie najczarniejsze scenariusze, momentalnie dopadł do nieprzytomnej postaci, a po zaróżowionych policzkach popłynęło kilka łez, do których miał w planach nigdy się nie przyznawać.
Zaraz potem Dean podciągnął go do góry i nie pytając o zgodę ani przyzwolenie zamknął w stalowym uścisku, dając przy okazji do zrozumienia, że musi pozwolić Aniołom sprawdzić stan starszego brata. Kiedy tylko Castiel obwieścił im, że Gabriel żyje, Samowi jakby zakręciło się w głowie i nie wiedział czy zacząć znowu płakać, czy może zacząć się histerycznie śmiać. A może zrobić jedno i drugie na raz?
Koniec końców, nie zastosował żadnej z opcji i zaczął nerwowo krążyć po pokoju czekając, sam do końca nie wiedział na co, bo Balthazar jasno dał im wszystkim do zrozumienia, że siły witalne Archanioła są na tak niskim poziomie, że dla ich pełnej regeneracji trzeba będzie sporo czasu i cierpliwości, jeśli miały wrócić do pierwotnego stanu.
Sam miał za złe Balthazarowi, że zniszczył całe pozytywne nastawienie zbudowane przez Castiela, faktem było jednak, że musieli to wiedzieć, a znajomość stanu Gabea mogła im tylko pomóc.
Dotarło do niego jednak, że Archanioł musiał coś przed nim ukrywać, a dowodem rzeczowym był obracany teraz przez niego w palcach ciężki sygnet, który wypadł z wewnętrznej kieszenie kurtki Gabriela, a który w żadnym wypadku nie mógł być jakąś tam zwykłą błyskotką.
Całość wykonana była z białego złota, a spory kamień wieńczący pierścień był sporych rozmiarów żółtym diamentem. Sam nigdy nie widział czegoś podobnego, jednak pierwszym skojarzeniem były pierścienie Jeźdźców Apokalipsy, co tylko utwierdziło Winchestera w przekonaniu, że ozdoba nie jest tylko zwykłym kawałkiem kruszcu i kamieniem szlachetnym i musi mieć swoje ukryte znaczenie.
Sam zapisał w mentalnym dzienniku przykazanie, żeby wypytać o wszystko Gabriela, a cała notatka została sporządzona na oczojebny czerwony kolor. Kiedy tylko skończył zapamiętywać swoje nowe zadanie, wrócił do gapienia się na spokojną twarz Archanioła przy okazji nadal obracając w palcach sygnet.
Jeszcze jedną sprawą, która według Sama przydawała temu wszystkiemu na dziwności i tajemniczości, był fakt, że młodszy Winchester byłby w stanie przysiąc, że chwilę przed ich cudownym ratunkiem gdzieś w oddali, mignęła mu dawno zapomniana twarz Chucka.
Postanowił jednak tymczasowo nie poruszać tego tematu, czekając na rozwój zdarzeń i usilnie przekonując samego siebie, że może jednak to były tylko halucynacje.
Przecież Chuck powinien być martwy, prawda?
***
Gdyby Crowley miał opisać swoją wściekłość w dziesięciopunktowej skali, zapewne dałby trzynaście.
Kurwa mać.
To miał być jego dzień, miało zacząć w końcu układać się po jego myśli i wszyscy mieli zacząć w końcu poważać go tak, jak powinni.
W końcu był cholernym Królem Piekła, a cała ta zgraja boskich przydupasów z Winchesterami na czele traktowała go jak znienawidzonego, ale dobrego wujka albo niegroźną małą dziewczynkę, wymachującą pięścią wprowadzając wszystkich w stan szczerego rozbawienia.
Cholera, cholera, cholera.
Fakt faktem, jeśli dobrze mu się wydawało, on sam nie miałby szans na pokonanie tego, co przyszło uratować Winchesterów, mimo wszystko jednak wiedział, że wszyscy szydzący z jego osoby właśnie dostali przysłowiowej wody na młyn i nie pozostawią na nim suchej nitki.
Gdyby nadal wołali do niego Fergus i był tą samą osobą, która sprzedała duszę za kilka cali w strategicznym miejscu, zapewne właśnie by się rozpłakał.
Dlaczego nigdy nic nie mogło pójść po jego myśli?
Teraz Rowena będzie mu wypominać tą porażkę do końca życia, z znając ten cholerny świat, po śmierci trafi do Piekła, gdzie będzie go dręczyć do końca świata i jeszcze dzień dłużej.
Co za beznadzieja.
Król Piekła głębiej zatopił się w obity ciemną skórą fotel ze szklanką mocnego bourbona w dłoni i aby chociaż trochę uspokoić nadszarpnięte nerwy próbował obmyślić jakąkolwiek innowację w Piekle, a pomimo usilnych starań, jego myśli ciągle uparcie wracały do bolesnej śmierci Winchesterów, zaraz po tym, jak przeszliby całą serię pieszczot w sali tortur.
___
Cześć, na wstępie chciałabym przeprosić, że tyle to wszystko trwa, ale wychodzę z założenia, że lepiej poczekać na wenę niż pisać na siłę.
Rozdział bardziej jako łącznik między wydarzeniami, ale mam nadzieję, że nie zanudził jakoś bardzo.
Cheers.
P.S. Przypominam, że komentarze są super, tak, jakby co.
CZYTASZ
bloodflood || spn
Fiksi PenggemarWinchesterowie... sami w sobie są jak magnes na wszelkiego rodzaju nadnaturalne problemy, a co jeśli dodać do tego poszukiwane anioły, króla piekła i całą zgraję potworów czekających tylko, aż któremuś z nich powinie się noga?