7. Broken Crown

1.5K 138 14
                                    

Crowley jak to miał w zwyczaju siedział na swoim wielkim, czarnym jak bezgwiezdna noc tronie i co chwila podnosił do ust niemalże tak samo wielką filiżankę wypełnioną równie czarną co tron kawą, a w następstwie, głośno siorbiąc pociągał z niej duży łyk. Nie był to jakoś specjalnie królewski gest, jednak niektórych nawyków nie udało mu się zmienić na przestrzeni wieków.

Prawdę mówiąc, odpowiedniej byłoby jednak stwierdzić, że po prostu i zwyczajnie mu się nie chciało, a skoro i tak nikt aktualnie nawet nie śmiał mu wytknąć tego, jak i wielu innych, braków w etykiecie, generalnie rzecz biorąc, nie miał czym zaprzątać swojej już i tak zajętej głowy.

I to wcale nie było tak, że tylko groźba śmierci albo wieków w lochach skutecznie zniechęcała wszystkich potencjalnych śmiałków.

Prawdą było, że aktualny władca piekieł momentami zachowywał się straszniej i jeszcze mniej przewidywalnie niż Lucyfer za swoich czasów świetności, kiedy jeszcze piastował urząd króla absolutnego.

W końcu, jakby nie patrzeć, Gwiazda Zaranna był Aniołem, Skrzydlatym rycerzem Boskich Szeregów i jednym z członków założycieli elitarnej jednostki Archaniołów, dlatego chcąc nie chcąc, pomimo całego swojego buntu i wszystkich strasznych rzeczy, których się dopuścił na przestrzeni stuleci, czasami zdawał się powracać myślami do Bożej nauki i to nią kierował się w swoich wyborach.

Crowley nie miał tego problemu, nie miewał też jakichkolwiek innych konfliktów moralnych, prawdę mówiąc, nie pamiętał nawet żeby jeszcze jako Fergus kiedykolwiek postawił stopę albo chociaż mały palec w kościele.

Jednak patrząc prawdzie w jej bezwzględne oczy, czego innego można by oczekiwać od pierworodnego i jedynego syna czarownicy.

Król wszystkiego od Limba po ostatnie piekielne kręgi miał nadzieję na spokojny wieczór, taki, w którym mógłby wygodnie rozsiąść się na swoim ukochanym fotelu w kolorze świeżej krwi i w cholernym spokoju pooglądać kolejną oryginalną taśmę z przemówieniem Hitlera do obywateli jego ukochanego kraju, których notabene powoli zebierał całkiem sporą kolekcję.

Wielki poetycki chuj strzelił jednak cały jego plan w tym samym momencie, w którym spanikowany demon niskiej rangi dosłownie wpadł do jego pięknej, wypielęgnowanej niczym ogrody królowej Anglii, sali tronowej po czym wszem i wobec ogłosił, że schwytali Rowenę, jego ukochaną mamusię od serca, której miał ochotę rozorać tętnice i zostawić samą sobie żeby umarła śmiercią powolną i niesamowicie bolesną. 

Los jednak nie był dla niego łaskawy i nie mógł w żaden istotny sposób uszkodzić znienawidzonej rodzicielki sprzed lat.

Była mu potrzebna.

A on, w przeciwieństwie do tych durnych Winchesterów wiedział jak zdobywać potrzebnych sojuszników.

A to co miał w planach odnośnie matki na dłuższy dystans i po odegraniu przez kobietę konkretnej, wyznaczonej przez niego z góry roli, to już zupełnie inna historia.

***
Kiedy Dean następnego dnia, o nieboskiej godzinie siódmej rano przekroczył próg ich wspólnego pokoju nie mógł powiedzieć, że to co zastał jakoś szczególnie go zaskoczyło, chyba podświadomie oczekiwał widoku. który zastał, a którego pomimo całego wcześniejszego przygotowania psychicznego chyba wolałby uniknąć.

Mimo, że jego młodszy brat aktualnie był w łóżku jak i całym pomieszczeniu zupełnie sam, pościel zmięta ponad miarę, porozrzucane rzeczy i coś, co Dean odebrał jako konstelację malinek na szyi brata, która nieśmiało wyzjerała spod rozczochranych włosów, dość wyraźnie nakreśliły mu obraz tego, co zdarzyło się podczas jego nieobecności.

Winchester przybił sobie mentalną piątkę za to, że wrócił tu dopiero teraz.

W ramach auto-pocieszenia Dean znalazł swego rodzaju pozytyw, jego żarty o teoretycznym gejostwie młodszego brata nie będą już tak bardzo bezpodstawne.

Nie żeby robił to bo sam miał sobie coś do zarzucenia na tym tle.

A gdzie tam.

Nigdy w życiu.

- Hej, Samantha, wstawaj! - Dean pochylił się i wydarł wprost do ucha młodszego brata, który momentalnie poderwał głowę do góry i zdezorientowanymi, zaspanymi oczami dziko spojrzał na starszego brata, po czym znowu padł twarzą w poduszkę, która już i tak odcisnęła się na jego policzku i nadal pachniała jak włosy Gabriela, który musiał się ulotnić kiedy Łoś spał.

- Czego chcesz? - Wymamrotał Sam w poduszkę i gdyby nie to, że starszy brat znał go chyba lepiej niż zawartość bagażnika swojej ukochanej Dziecinki, pewnie nie domyśliłby się co ww Łoś chciał mu przekazać swoim obrażonym tonem naburmuszonego sześciolatka.

- Jak było z twoim nowym-starym chłopakiem, Sammy? - Próbował dociekać Dean, a w efekcie dostał tylko niesamowicie mocnym ciosem poduszki centralnie w twarz, jego młodszy brat naprawdę przykładał się do ćwiczeń siłowych i zaczynał wyglądać lepiej niż on, co powoli zaczynało wjeżdżać mu na ogólnie pojętą ambicję.

***
Castiel nie wiedział co ma myśleć o całej zaistniałej sytuacji, dlatego w przypływie potrzeby ogólnego odmóżdżenia razem z Balthazarem oglądali już kolejny tego dnia sitcom, a tym konkretnym razem padło na już kultowe w pewnych kręgach Big Bang Theory.

Mijała już któraś z kolei godzina tego dziwnego rodzinnego seansu kiedy jego brat stwierdził, że chce popcorn i niewiele myśląc oraz mówiąc, narzucił na ramiona dżinsową kurtkę, a zaraz potem udał się na najbliższą stację benzynową aby takowy pozyskać.

Cas został sam, a myśli na tematy istotniejsze niż znikome romanse bohaterów serialu momentalnie zaczęły wypełniać przestrzeń pod wiecznie rozczochranymi, czarnymi włosami, które permanentnie żyły własnym życiem, a Skrzydlaty już dawno temu postanowił, że nie będzie im wchodził w drogę.
Jako pierwszy w jego umyśle pojawił się Dean, a on, mimo wyraźnego i głośnego skarcenia samego siebie nie mógł nic poradzić na obecność Łowcy w swojej głowie.

Szczerze mówiąc, Cas był na siebie zły, bo mimo że spędził z Deanem i Balthazarem w barze zdecydowaną większość nocy, nie potrafił zdobyć się na jakąkolwiek interakcję z piegowatym mężczyzną, który tak mieszał w jego życiu.

Z kolejną falą myśli w jego jaźni zawitał Gabriel, którego ogólną obecność w ich otoczeniu spowodował chyba Sam, Anioł nie miał jednak co do tego stuprocentowej pewności.
W sumie co do mało czego od milionów lat swojego życia, a raczej egzystencji, miał takową.

To też go złościło.

To wieczne niezdecydowanie było koszmarne, ale zdążył zauważyć na przestrzeni wieków, że kolosalna większość spontanicznie podejmowanycj przez niego decyzji nie kończyła się dobrze, a konsekwencje bywały prawdziwie opłakane.

***

Gabriel nie mógł powiedzieć, że jakoś szczególnie ucieszyło go kiedy jeszcze przed świtem poczuł wirowanie w głowie i dosłownie sekundę później, zamiast w ramionach Sama, znajdował się w przerażająco jasnym i białym biurze swojego ukochanego Tatulka. 

Właściciela pokoju tak samo jak ostatnio w nim nie było.

Wielki cholerny nieobecny, przemknęło przez myśl Archanioła, zaraz potem jednak opanował powoli wypełniającą go złość i powoli skierował swoje kroki w kierunku ciemnego mebla.

List znowu znajdował się w białej jak śnieg kopercie i był zamknięty woskową pieczęcią, której Gabe nie widział od setek lat.

Ciekawiło go, po co Ojcu takie środki ostrożności skoro bez jego wyraźnego pozwolenia nikomu i tak nie wolno było tutaj przebywać.

Niemal od razu w jego głowie pojawiła się obawa, że może istnieć coś równie potężnego jak Bóg.

Momentalnie odrzucił jednak tą nieodpowiednią myśl i przełamując wosk zagłębił się w treść słów zapisanych tak dobrze znanym mu pismem.


bloodflood || spnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz