Castel mocniej wcisnął twarz w zagłębienie między szyją a ramieniem Deana i w tej pozycji juz pozostał, przy okazji wdychając swój ulubiony zapach zmieszanego smaru, whisky i szamponu, o ile takie połączenie było w ogóle możliwe.
Od wielkiej bitwy z Chaosem minęło dokładnie sześć miesięcy i trzy dni, a Casowi mimo to zdawało się, jak gdyby traumatyczne wydarzenia miały miejsce wczoraj.
Aniołowie od tamtej pory zjednoczyli się jak nigdy od wieków, a Lucyfer okazał się być nadzwyczaj dobrym i słusznym władcą w Piekle, co zaowocowało ni mniej ni więcej tylko daleko idącą współpracą między Otchłanią, a Niebem.Wszystko wydawało się być idealne, a Świat zdawał się wrócić do równowagi. Każdy był na swoim miejscu i nic nie wskazywało na to, żeby zaistniała sytuacja miała się zmieniać. Nawet Winchesterowie wrócili do swoich zwykłych polowań, których teraz nie zakłócał kolejny koniec świata.
Fakt faktem, Skrzydlaci byli zawiedzeni, że pomimo tego wszystkiego, co się wydarzyło, Ojciec nadal nie raczył się pokazać, żeby ewentualnie pomóc w czymkolwiek albo chociaż pogratulować kolejnego udanego ocalenia własnej kreacji.
***
Od kiedy bracia znaleźli Gabriela na podłodze w tej przeklętej ich zdaniem Kaplicy Sykstyńskiej, Archanioł nie odzyskiwał przytomności. Raphael, jako Pan Uzdrowień, orzekł jednak, że jego łaska nadal jest gdzieś aktywna i nie spopieliła się do końca tak, jak wydawało się jego braciom. Gabe powoli odzyskiwał siły, jednak wszyscy wiedzieli, że przed nim długa droga do odzyskania dawnej świetności. Lucyfer nawet przyrównał to do ponownej nauki chodzenia i śmiał się, że będą potrzebowali rehabilitanta.
Dni jednak mijały, a stan Dżibrila wydawał się jakby zatrzymać w miejscu. Wtedy to właśnie Sam Winchester zrobił awanturę najwyższym Niebieskim Dostojnikom, niespecjalnie zważając ani na ich pozycję ani pochodzenie i zażądał oddania mu Gabriela pod opiekę.
Łoś stał się zatem kimś w rodzaju etatowej pielęgniarki zajmującej się Gabem upchniętym z powrotem do ulubionego przez niego naczynia. Kiedy jednak nawet on, mimo bycia człowiekiem wielkich nadziei zaczynał gdzieś gubić swoje pozytywne myślenie wydarzyło się coś, na co podświadomie czekał od kiedy tylko okazało się, co ci cholerni Skrzydlaci zrobili za plecami jego i Deana.
Kiedy któregoś dnia Sam siedział sobie spokojnie na kanapie gdzieś w jednej z wyższych Niebieskich sfer i w akcie rezygnacji popijał kolejnego drinka, nagle sprężyny obok się ugięły, a gdy Winchester podniósł wzrok zobaczył złote oczy, których nie dane było mu oglądać przez tak długi czas.
- Tęskniłeś, dzieciaku? - W pokoju rozległ się zachrypnięty od nieużywania głos i gdyby Sam nie siedział, pewnie właśnie ugięłyby się pod nim kolana.
Łoś tęsknił i to jak, a żeby tylko udowodnić swoje uczucia niewiele myśląc wpił się w te bezustannie kpiące ze wszystkiego wargi.
____
No, postanowiłam sobie, że epilog będzie miły, krótki i mam nadzieję przyjemny.
Tym samym przychodzi mi zakończyć całe bloodflood i tak jak przy poprzednim rozdziale cholernie dziękuję za całe wsparcie, które tutaj dostałam.
Pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że czytało się równie przyjemnie co pisało i że nikogo nie zawiodło to cukierkowe zakończenie.
Do następnego czy jakoś tak.
CZYTASZ
bloodflood || spn
FanfictionWinchesterowie... sami w sobie są jak magnes na wszelkiego rodzaju nadnaturalne problemy, a co jeśli dodać do tego poszukiwane anioły, króla piekła i całą zgraję potworów czekających tylko, aż któremuś z nich powinie się noga?