Gabriel jako pierwszy ocknął się z nicości, w którą wpadł już któryś raz.
Tym razem jednak, wszystko było inaczej.
Nie był już w celi, nie słyszał przeszywających wrzasków zza krat naprzeciwko i nie czuł tego obrzydliwego smrodu rozkładającego się trupa.
Żeby jednak nie było zbyt wesoło, Archanioł, zanim jeszcze otworzył oczy, uświadomił sobie, że jest związany i nie ma żadnej, nawet najmniejszej, możliwości ruchu. Do tego wszystkiego, czuł się koszmarnie, nie pamiętał kiedy ostatnio jego samopoczucie było tak paskudne. Głowa bolała go niemiłosiernie, pulsując przy okazji tępym bólem, a gruby łańcuch boleśnie wpijał się w kostki i nadgarstki nieustannie przypominając o uwięzieniu.
Archanioł po krótkiej chwili, w której spróbował przyjąć do wiadomości, że zdecydowanie coś się zmieniło, postanowił dyskretnie otworzyć oczy i zbadać sytuację, nie udało mu się jednak zostać incognito, bo już chwilę później usłyszał znienawidzony głos.
- Oh, Gabryś, widzę, że w końcu wróciłeś do żywych. - Skrzydlaty gwałtownie zwrócił głowę w kierunku, z którego dobiegał dźwięk, szybko pożałował jednak swojej impulsywności, zakręciło mu się w głowie i potrzebował kolejnych paru minut, żeby uspokoić uporczywe bujanie obrazu.
Kiedy tylko udało mu się ustabilizować otoczenie, zwrócił nienawistny wzrok na Crowleya.
Gabrielowi praktycznie nigdy nie zdarzało się patrzyć na nikogo w ten sposób, zawsze starał się być jak najbardziej wyluzowany i pogodny, dochodząc do wniosku, że już i tak za dużo szarości istnieje na tym świecie. Teraz jednak, wszystkie maski opadły, cały optymizm, nawet ten udawany, wyparował, a nienawiść wypełniła całą postać Archanioła, który nagle wydał się dwa razy większy, a to, że wyglądał jak ósme dziecko stróża i był na granicy kolejnej utraty świadomości, to już zupełnie inna sprawa.***
Sam gwałtownie otworzył oczy i zaczął miotać się na swoim krześle w nieokreślonym spazmie. Gdyby Łowca nie był przywiązany do oparcia zapewne właśnie zaliczyłby bliskie spotkanie trzeciego stopnia z marmurową posadzką. Szczęście w nieszczęściu, czy jakoś tak.
Kiedy tylko młodszy z Winchesterów odzyskał kontrolę nad mięśniami obrzucił całą salę, w której się znajdowali, krótkim spojrzeniem.
Po jego lewej, na trzech takich samych krzesłach usadowieni byli nadal nieprzytomni Dean, Cas i Balthazar. Na widok nieprzytomnego brata w Samie aż się zagotowało, na tą chwilę jednak nie był w stanie zrobić nic, żeby pomóc Deanowi, dlatego postanowił tymczasowo kontynuować rekonesans. Następną rzeczą, na którą Łoś zwrócił uwagę, był Crowley na swoim czarnym, wielkim fotelu (słowo tron nie chciało przejść przez mentalne gardło Winchestera, wydając mu się aż nazbyt pretensjonalnym i śmiesznym), który z determinacją i widocznym poczuciem wyższości przyglądał się... Gabrielowi.
Na widok Archanioła serce Sama zabiło szybciej, a jemu samem wydało się, że echo jakie przy tym stworzyło rozniosło się po całej komnacie i wróciło do niego ze zwielokrotnioną siłą.
Pierwszym, co zauważył Łowca, był okropny wygląd Gabriela. Skrzydlaty miał przeraźliwie białą twarz, na której odcinały się wielkie i ciemne sińce pod oczami. Praktycznie na każdym możliwym skrawku skóry można było zobaczyć ślady po ranach, a niekiedy nawet siniaki przybierające różne odcienie zieleni i fioletu. Sam nigdy wcześniej nie widział u Anioła siniaków, co, jakby nie patrzeć, wzmocniło tylko uczucie niepokoju względem stanu Archanioła. Dla dopełnienia efektu, ubranie które miał na sobie Skrzydlaty, całe było brudne, pogniecione i w wielu miejscach poprzecierane, zupełnie tak, jakby spędził w Piekielnym Więzieniu co najmniej kilka miesięcy, a nie zaledwie kilka dni.
Najbardziej jednak uderzył go wyraz twarzy Gabriela. Zawsze uśmiechnięty, fakt faktem nierzadko sarkastycznie, Archanioł teraz wyglądał jak uosobienie bożego gniewu. Oczy miał niebezpiecznie przymknięte, a mimo to, wyzierał z nich nienaturalny blask.Sam nie wiedział co myśleć o tym, co widzi.
Z jednej strony Gabe, jego Gabe, wyglądał jak definicja beznadziei i rozpaczy, a Winchester miał ochotę zamknąć go w uścisku i nie puszczać.
Z drugiej jednak strony, Gabe nie był teraz jego Gabem, ale wściekłym wojownikiem, który wyglądał jak bomba atomowa na chwilę przed wybuchem.
- Crowley! - Przemyślenia Sama przerwał zdecydowany głos starszego brata, który najwidoczniej odzyskał przytomność w tak-zwanym-między-czasie - Co to ma być, do ciężkiej cholery? - Tutaj Dean ruchem podbródka wskazał na krępujące go liny.
Król Piekła niespiesznie przerwał pojedynek na spojrzenia toczony z Gabrielem i od niechcenia zwrócił uwagę na pozostałą czwórkę, z której jednak trzeba było tymczasowo wykluczyć Anioły, bo ani jeden, ani drugi nadal nie zaczął kontaktować.
- Witaj Wiewióro, ty, Łosiu, również - Crowleyowi nie spieszyło się do wyjaśnień, ani tym bardziej tracenia szansy na podręczenie braci - Wiecie, że mogliście po prostu zadzwonić jeśli chcieliście wpaść na herbatę? Nie? No cóż, tym gorzej dla was. Dajcie mi zgadnąć, wpadliście na przyjęcie tylko żeby odebrać mi Archanioła? Szczerze mówiąc, ranicie moje uczucia.
- Ty nie masz uczuć, Fergusie, nie zapominaj o tym. - Z kąta odezwał się nieznany, kobiecy głos, a zaraz potem ich oczom ukazała się płomiennowłosa wiedźma. Wyraz jej twarzy ukazywał jawną dezaprobatę.
- Dziękuję ci za przypomnienie, matko. - Prawie wypluł Król Piekła, po chwili jednak otrząsnął się ze zdenerwowania i kontynuował. - Tak jak już mówiłem, ranicie mnie. Po tym wszystkim, co dla was zrobiłem? Co jest tak wyjątkowego i ważnego w tym, tu, o Gabrielu, którego cała wasza delegacja przyszła odbić? Swoją drogą, nie uważacie że to trochę nierozsądne, przychodzić tutaj, nie mając na górze żadnego zabezpieczenia oprócz starego, poczciwego Bobbyego?
***
Gabriel już zaczynał tracić jakąkolwiek nadzieję na pozytywny rozwój zdarzeń, a monolog Crowleya doprowadzał go do szału, kiedy w powietrzu zaczął wyczuwać dziwne drgania i coś, jakby wielki przypływ mocy. Nie dane mu było jednak zbyt długo zastanawiać się nad przyczyną dziwnego zachowania otoczenia, bo wszystkie łańcuchy, które go więziły nagle opadły, jego bracia gwałtownie odzyskali przytomność i teraz razem z Winchesterami próbowali wyplątać się ze swoich więzów, a zaraz potem, całą Salę Tronową wypełniło przerażająco białe światło i ogłuszający pisk, który zniknął tak szybko jak się pojawił.
Kiedy Archanioł mrugnął, sceneria zmieniła się nie do poznania, a cała ich piątka znajdowała się teraz w jego własnym gabinecie, w Niebie.
Gabe nie mógł wydusić z siebie ani słowa, dlatego tylko patrzył na równie zaszokowanych Winchesterów, którzy razem z Balthazarem i Castielem chyba coś do niego mówili.
Słowa jednak nie docierały do jaźni Archanioła, któremu wycieńczenie dawało się we znaki i bezwiednie opadł na fotel. Ostatnim co pamiętał, była jasna koperta materializująca się w jego dłoni, a potem litery układające się w kilka następujących słów.
''Gabrielu,
Nie pakuj się więcej w kłopoty tego typu. Bądź ostrożny.
Ojciec. ''
Przez głowę Archanioła przeleciała jeszcze tylko myśl, że to albo chory sen, albo najszczęśliwszy dzień jego długowiecznego życia.
Bóg wrócił. Ojciec wrócił. Zainterweniował. Uratował go. Uratował ich.
Gabrielowi nie dane było jednak dłużej emocjonować się radosną nowiną, bo kolejny już raz, stracił przytomność, nie do końca wiedząc czy z wycieńczenia, czy radości.
___
P.S. Komentarze są super, serio.
Nie żeby to była jakakolwiek aluzja.
CZYTASZ
bloodflood || spn
FanfictionWinchesterowie... sami w sobie są jak magnes na wszelkiego rodzaju nadnaturalne problemy, a co jeśli dodać do tego poszukiwane anioły, króla piekła i całą zgraję potworów czekających tylko, aż któremuś z nich powinie się noga?