Cas wpadł w sam środek kanciastego pseudo kręgu, na który składali się Winchesterowie i dwaj z jego własnych braci.
Pierwszym, co rzuciło mu się w oczy był Dean, który siedząc na jednym z drewnianych krzeseł wydawał się być jakiś nieobecny i jakby skurczył się w sobie, miał zgarbione ramiona, a jego twarz miała kolor alabastru, tylko na policzkach odznaczały się piegi w niepoliczalnej nawet dla niego ilości. Anioł próbował nie patrzeć na Łowcę, nie chciał sam sobie dokładać bólu i bał się co może przypadkiem zobaczyć w tych toksycznie zielonych oczach, których nie umiał porównać do niczego innego.
Skupił się więc na tym co widział bezpośrednio przed sobą.
Gabriel. Co on tu robił do ciężkiej cholery? Przecież sam mówił, że będzie się trzymać z daleka.
Według Anioła zjawienie się tutaj jego starszego brata nie miało w sobie ani krzty sensu i nie trzymało się kupy. Z drugiej strony, może to i dobrze, że nie znał prawdziwej przyczyny obecności Archanioła w motelowym pokoju.
Balthazar z kolei przesunął się pod ścianę i wyciągną nogi przed siebie, tym samym brudząc czyjąś białą pościel.
Normalnie pewnie już dawno dostałby za to opieprz, jednak w zaistniałej sytuacji nikogo jakoś szczególnie nie obchodził fakt dodatkowego prania, więc Skrzydlaty korzystał ile mógł.
Castiel z kolei postanowił przeanalizować wszystkie składniowe, których doszukał się na przestrzeni tych paru sekund swojej obecności w pomieszczeniu. Prawdę mówiąc, nie rozumiał do końca czemu atmosfera jest aż tak grobowa i co się właściwie dzieje.
A potem uświadomił sobie, że chyba tylko ślepy nie zauważyłby wyraźnego napięcia pomiędzy Gabrielem a Samem, które coraz bardziej rosło i rosło, a Aniołowi wydawało się jakby widział nad głową Winchestera zbierające się burzowe chmury.
Dean po prostu miał zły dzień, a Balthazar jak to on, nie wtrącał się dopóki nikt nie zwrócił się bezpośrednio do niego.
***
Czas mijał, a żaden z zebranych nie miał nic sensownego do powiedzenia.
W pokoju znowu zaległa niezręczna cisza z gatunku tych, których nie wiadomo jak się pozbyć.
A potem do niego dotarło.
Powinien wyjść.
Wziąć Balthazara i jego brata, (imię Anioła tymczasowo nie chciało mu przejść przez gardło, albo nawet myśl) i się ulotnić.
Prawdę mówiąc, nie do końca wiedział wiedział po co wezwał wiadomego Skrzydlatego, ale było to jedyne sensowne rozwiązanie które na tamtą chwilę pojawiło się w jego chyba niezbyt sprawnej w dni dzisiejszym mózgownicy. Albo podświadomie potrzebował go zobaczyć. Taka opcja też była całkiem możliwa.
Wracając jednak do kwestii ulotnienia się z ich wspólnego pokoju, Dean myślał nad wymówką, a jego myśli były coraz głupsze.
Zawsze mogli poudawać, że potrzebują soli, a cały worek w bagażniku to za mało, w końcu, przezorny zawsze ubezpieczony, co nie.
Albo powiedzieć, że chciałby kupić kawę, to nic, że niedawno wypił wielkie, wzmocnione podwójnym espresso, latte.
O, albo mógł ich zapytać czy nie widzieli czegoś nowego ostatnio na Netflixie. Co z tego, że pewnie nawet nie wiedzieli, czym ten tajemniczy Netflix mógłby być.
No i nijak to się miało do opuszczenia motelu.
Wszystko jedno.
Cała trójka musiała opuścić pokój albo najlepiej cały budynek, (Dean chyba wolał nie wchodzić w paradę młodszemu bratu rozmawiającemu z Archaniołem) i dobrze by było, gdyby zrobili to w trybie natychmiastowym.
CZYTASZ
bloodflood || spn
FanfictionWinchesterowie... sami w sobie są jak magnes na wszelkiego rodzaju nadnaturalne problemy, a co jeśli dodać do tego poszukiwane anioły, króla piekła i całą zgraję potworów czekających tylko, aż któremuś z nich powinie się noga?