Lucyfer spokojnym krokiem przemierzał korytarz w części Nieba, która przed upadkiem należała do niego. Żaden Anioł nie miał tu wtedy prawa wstępu i jak widać przez milenia jego nieobecności wszyscy respektowali tą żelazną zasadę.
Wszystko było dokładnie tak jak to zostawił, dywany leżały na swoich miejscach, a fotele nadal miały charakterystyczne wgniecenia tam, gdzie siadał z czwórką swoich braci przy okazji licznych wielogodzinnych dyskusji. Do dziś pamiętał ostatnią z nich jakby odbyła się wczoraj a nie tysiąclecia wcześniej.
Cała czwórka siedziała wygodnie rozparta na identycznych, niemal szkarłatnych fotelach wykończonych złotem i nicią w tym samym kolorze.
Gabriel, jak to miał w zwyczaju jadł żelki, które przywlókł ze sobą po jednej z wypraw do XXIw.. Wtedy jeszcze nikt nie spodziewałby się, że za dosłownie kilka lat jedyny alias pod którym będzie można znaleźć Dżibrila przez kilka dobrych wieków będzie brzmieć ''Loki''.
Raphael ze swoją zwyczajową poważną miną obserwował wirujące w kieliszku wino i myślał na tylko sobie znany temat. Był tak samo tajemniczy i milczący jak zawsze, nikogo z pozostałych zebranych nie zrażała jednak jego szeroko pojęta introwersja.
Michael z kolei nerwowo wpatrywał się w Lucyfera, który wyraźnie chciał coś z siebie wydusić ale znalezienie odpowiednich słów kosztowało go zdecydowanie zbyt dużo wysiłku. Według Michała cała ta sytuacja nie mogła wróżyć nic dobrego, a cisza unosząca się w pokoju i gęstniejąca z każdą minutą tylko dodawała patosu całemu temu posiedzeniu.
Według Gabriela, do którego koniec końców chyba dotarła powaga sytuacji i z grymasem na twarzy oderwał się od żelek, powietrze można by z powodzeniem zacząć kroić nożem. W końcu cała ta absurdalna cisza zaczęła autentycznie drażnić Dżibrila, dlatego chcąc nie chcąc, postanowił przyczynić się do jej rychłego końca.
- Luci, zechciałbyś w końcu łaskawie nas wszystkich oświecić? - Zadziwiająco ostry głos Gabea przeszył powietrze i odbił się od każdej ze ścian.
- Wiecie, bracia, że zawsze trzymaliśmy się razem.. - Powoli zaczął wywołany, który poczuł się przyparty do muru. - Od Stworzenia i od kiedy tylko Ojciec powołał do życia wszystkie Zastępy. Powinno tak być aż do końca czasu. - Michael groźnie zmarszczył brwi, nie przerywał jednak coraz bardziej wczuwającemu się w przemówienie Lucyferowi. - Nie wiem jednak, czy potrafię. Nie wiem czy dalej jestem w stanie ślepo podążać za Słowem. Nie wiem czy mogę nie mieć wolnej woli. Wiem jednak na pewno, że nie mogę klęknąć przed Synem Adama, przed tą marną kreaturą pełną słabości, którą Ojciec tak uwielbia. Nie mogę dłużej tkwić w martwym punkcie, czekając na rozkazy i ślepo wypełniając polecenia. Ja.. muszę odejść, bracia.
Cała przemowa Gwiazdy Zarannej powoli docierała do zgromadzonych w pokoju Archaniołów i stopniowo wyżerała bolesne dziury w ich sercach. Od zawsze wiedzieli, że Lucyfer jest cholernym indywidualistą i sprawia problemy. Nigdy wcześniej jednak nie wyraził tak jawnej i oczywistej chęci buntu, a przy okazji totalnej dezaprobaty dla Ojca.
Skrzydlatym coś jakby grunt zdecydowanie zbyt gwałtownie osunęło się spod stóp.
Michael wyglądał jakby przy najbliższej okazji miał wysadzić w powietrze Saturna albo zniszczyć każdego kto stanie na jego drodze. Archanioł z żalem ostatni raz spojrzał na swojego bliźniaka, a potem z zaciętym wyrazem twarzy opuścił pokój przy okazji jak najgłośniej trzaskając ciężkimi drzwiami. Nikomu nie było dane dowiedzieć się, że Wódz Zastępów dosłowne kilka minut później w aż za bardzo ludzkim geście pierwszy i ostatni raz w życiu zalał się gorzkimi łzami, które miały wyrazić cały jego ból i poczucie zdrady.
CZYTASZ
bloodflood || spn
FanfictionWinchesterowie... sami w sobie są jak magnes na wszelkiego rodzaju nadnaturalne problemy, a co jeśli dodać do tego poszukiwane anioły, króla piekła i całą zgraję potworów czekających tylko, aż któremuś z nich powinie się noga?