Sam wrócił do motelu bardzo późno w nocy.
Bardzo pijany.
Bardzo zły.
Bardzo smutny.
Bardzo rozbity.
Młodszy z Winchesterów był w lekkim dole, jeśli można nazwać tak stan, w którym aktualnie się znajdował. Łoś nie do końca wiedział czemu to wszystko aż tak nim wstrząsnęło, nie mógł na to jednak poradzić zupełnie nic, dlatego w akcie ostatecznej kapitulacji, jeszcze w ubraniach, śmierdząc wypitym alkoholem i zadymionym pubem, rzucił się twarzą w poduszkę i zasnął niespokojnym, urywanym snem.
Miał wrażenie, że nie minęła nawet godzina od kiedy padł na łóżko i zniknął ze świata żywych, musiał się jednak mylić, bo kiedy tylko uchylił powieki jego oczy zostały porażone śmiertelnie jasnym, słonecznym światłem. Sam nie obudził się jednak bez powodu, z objęć snu wyrwało go coś, co każdy normalny nazwałby kłótnią kochanków, jednak młodemu łowcy to określenie mimo wszystko nie chciało przejść przez gardło.
Nawet to mentalne.
***
Na ten moment Dean wiedział dwie rzeczy, a mianowicie: jego młodszy brat to kretyn, który wieczorem poprzedniego dnia poszedł cholera wie gdzie, wrócił o godzinie chorej nawet jak na ich standardy, a teraz spał jak przerośnięty dzieciak, a druga, to to, że Castiel chyba pierwszy raz od kiedy go poznał podniósł na niego dzisiaj głos. W sumie to pierwszy raz podniósł głos na kogokolwiek, a to, że tą osobą był właśnie on, Dean Winchester, to inna sprawa.
Jeśli dodać do siebie takie części składniowe takie jak to, że starszy z braci spał może trzy godziny, przez resztę czasu martwiąc się o Sama i myśląc jak znaleźć Gabriela, oraz to, że nie znalazł nic do jedzenia i skończyła im się kawa, z prostego rachunku można było dowiedzieć się, że dla Deana ten poranek jest stracony, a jego humor będzie poniżej normy.
Do tego wszystkiego Winchester postanowił przemeldować Balthazara do pokoju obok, bo nie mógł znieść jego nietypowego spokoju i tego, że nawet kartki w księgach przewracał bez używania rąk. Naprawdę był w stanie dużo znieść. Serio.
Jednak Skrzydlaty prawie że szczelnie zamknięty w swoim umyśle nie był tym, z czym chciał mieć do czynienia od razu po otworzeniu rano oczu.A teraz musiał się martwić, czy Anioł w przymusowej kozie nagle nie zechce jednak zmienić planów i od tak sobie zniknąć.
Cholera go wiedziała.
***
Castiel chyba za dużo czasu spędzał z Winchesterami.
Był zły i chyba zazdrosny. Tak zwyczajnie i po ludzku. Wcześniej nawet nie wiedział, że to możliwe.
A jednak.
Cholerny Dean Winchester wzmagał w Aniele sprzeczne uczucia, a jego naczynie dziwnie reagowało na obecność Łowcy.
Było źle.
Boży słudzy nie powinni nawet myśleć o takich rzeczach. To nie wypadało.
Nie mógł.
Nie miał na to czasu.
A z drugiej strony... te niesamowicie, wręcz toksycznie zielone oczy go pochłaniały, a on mógłby spędzić całą resztę wieczności na gapieniu się w nie.
Nie rozumiał tego. Nawet nie wiedział jak interpretować uczucia i myśli, które bezwiednie przepływały mu przez głowę, tylko po to, żeby potem stłoczyć się pod sklepieniem z czarnych włosów.
CZYTASZ
bloodflood || spn
FanfictionWinchesterowie... sami w sobie są jak magnes na wszelkiego rodzaju nadnaturalne problemy, a co jeśli dodać do tego poszukiwane anioły, króla piekła i całą zgraję potworów czekających tylko, aż któremuś z nich powinie się noga?