Mijały dni, a Winchesterowie nie byli ani o krok bliżej rozwiązania sprawy niż na początku, od razu po przybyciu, zaraz po przesłuchaniu świadka.
Dean zaczynał się niecierpliwić, a Sam chyba popadał w mały obłęd, nienawidził zastojów takich jak ten. Za dużo wtedy myślał, o wszystkim, zarówno o pierdołach pokroju tego, ile pestycydów było w obiedzie ale też o rzeczach ciężkich, takich jak śmierć Jess albo te momenty kiedy jako kilkunastolatek zastanawiał się czy ojcu tym razem uda się wrócić, czy nie.
Nie było też tak, że nie mieli nic z własnej winy, o nie, zdążyli już przekopać kilka ksiąg, kupę stron w internecie, przejrzeć akta policyjne, zobaczyć ciało, a nawet w akcie desperacji zadzwonić do Bobbyego.
I nic. Nadal ich znajomość sprawy była bliska zeru, i byli bliscy załamania, kiedy półprzytomny Łoś wysłuchał w policyjnym radiu, że Taylor Lautner właśnie zagryzł jakąś dziewczynę i uciekł z jej sercem w dłoni.
Dłuższą chwilę zajęło młodszemu z braci wyłapanie powiązania, a potem dotarło do niego, że odgrywana przez Lautnera postać to kolejny bohater serii dla nastolatków, kiedy tylko połączył fakty natychmiast zerwał się do pozycji siedzącej i zdzielił Deana poduszką w głowę, tym samym dając mu do zrozumienia, że już czas skończyć drzemkę.
Tym samym, przerwał, toczącą się właśnie w głowie brata bitwę na dominację którą toczył z Castielem. A ten, z jednej strony cieszył się z zakończenia wizji, a z drugiej, nie chciał przyznać, nawet przed samym sobą, że odgrywające się w jego jaźni sceny coraz bardziej zaczynają mu się podobać.
Niespełna dziesięć minut zajęło im zjawienie się na miejscu wypadku, okazało się jednak, że było to o dziesięć minut za długo.
Po sprawcy nie było ani śladu, no, może oprócz rozszarpanego ciała, a Dean już widział oczami wyobraźni jak miejscowy komendant opisuje zdarzenie jako "niefortunny atak zwierzęcia" i odkłada akta na najwyższą półkę, zarezerwowaną dla spraw bez wyjaśnienia.
Póki co nie mięli czego tutaj szukać, dlatego po niezbyt owocnej próbie przesłuchania świadków zawiedzeni bracia wpakowali swoje tyłki na przednie siedzenia czarnego Chevroleta i zahaczając o bar z burgerami, które zjedli w ramach pocieszenia, ponownie udali się do motelu.
***
Sam, jak to miał w zwyczaju, jako pierwszy wparował do pomieszczenia, uprzednio otwierając drzwi łokciem i żywo gestykulując, jednocześnie dyskutując z Deanem odnośnie tego, czy lepszy jest Doctor House, czy Doctor Who.
Wchodził tyłem, dlatego nie zarejestrował dziwnego faktu, że pomieszczenie nie jest puste.
Na jednym z niewygodnych, przedpotopowych foteli siedział niesamowicie wyprostowany Castiel.
W jego wizycie może i nie byłoby nic dziwnego, gdyby nie to, że nie dawał braciom znaku życia już ponad miesiąc, a tuż za nim, stał Balthazar, który, jak było powszechnie wiadomo, powinien być martwy, a jego naczynie powinno znajdować się w znaczącym momencie procesu rozkładu tkanek. Wiadomo też było, że to właśnie Cas zabił swojego przyjaciela, a znajomość tego faktu tylko potęgowała niezręczność zaistniałej sytuacji.
Fakt faktem, jeżeli Sam mógł czuć się niekomfortowo, to Dean, któremu właśnie przeleciały przed oczami wszystkie sceny rodzajowe które ostatnimi czasy zaistniały w jego głowie i właśnie walczył z okropnym rumieńcem zawstydzenia, właśnie osiągał apogeum zawstydzenia i dezorientacji. Oczywiście, nikomu nie powiedział o swoich snach, jednak cholera wiedziała czy te skrzydlate skurczybyki nie umiały odczytywać myśli.
Albo chociaż emocji.
Albo tego i tego.
Niezależnie od wariantu, Dean miałby przesrane i chyba nigdy w życiu więcej odważyłby się na spojrzenie w te przerażająco błękitne oczy Jimmyego Novaka, aka Castiela.
W pokoju zaczynała zalegać nieprzyjemna cisza, a Deanowi wydawało się, że coś ciężkiego ściska mu płuca i blokuje dopływ tlenu.
Całą sytuację uratował Cas, który, pomimo całego swojego nieobycia, chyba już wiedział kiedy cisza jest zbyt niezręczna aby przeciągać ją dalej.
- Witajcie - Powiedział, tym swoim głosem starego alkoholika, który u każdego innego brzmiałby udawanie i śmiesznie.
- Znowu to robisz - Wypalił w odpowiedzi Sam, któremu nagle zapaliły się w oczach niebezpieczne ogniki.
- Robię....co? - Wyraźnie zawahał się ex-boży pachoł.
- Wpadasz tu, jak gdyby nigdy nic, mimo że wyraźnie zignorowałeś setki naszych wezwań, mówisz to swoje oklepane "Witajcie" i myślisz, że nie wiemy, że jesteś tu tylko dlatego, bo czegoś potrzebujesz, a ja mogę się założyć, że ma to związek z twoim zombie przyjacielem. - Warknął na jednym wydechu Łoś, młodszy z Winchesterów był ewidentnie zły i jeszcze bardziej raziła go bierność Deana, który tylko stał jak kretyn i gapił się na dwóch aniołów jak na objawienie Świętej Teresy.
- Hej, mały-wielki kolego, nie denerwuj się tak, pamiętaj, że złość piękności szkodzi, a ty i tak nie masz wiele do stracenia. Też jestem zdziwiony, okej? Jednego dnia jestem sobie w niebycie, a drugiego siedzę na tyłku, na zimnej ławce, w cholernej Karolinie Północnej, myślisz, że tylko ty jesteś tu zdezorientowany? - Odparł Balthazar, swoim na pozór spokojnym głosem, który jednak był doprawiony taką ilością jadu, że już jedna trzecia powaliłaby słonia. - I żeby była jasność, Cas nie jest waszym cholernym Hermesem, nie ważne jak bardzo zażyłe relacje towarzyszą waszym spotkaniom. - Dodał po chwili namysłu, a Dean czuł jak jego twarz powoli zamienia się w jedną, wielką, purpurową plamę.
W tej samej chwili, Sam zapisał sobie w swoim niewidzialnym notatniku we wnętrzu mózgu żeby dokładniej wybadać o co konkretnie chodzi w relacjach Destiela, jak to miał w zwyczaju nazywać starszego brata i anioła w ciemnowłosym naczyniu, które chyba można było śmiało z nim identyfikować.
Wiedział, że między nimi teoretycznie nic nie było i być nie powinno, miał jednak jakieś dziwne przeczucie (zagwarantowane przez swój szósty zmysł młodszego brata) odnośnie tego, że nie jest to zwykła przyjaźń, tym bardziej po tym jak kilkukrotnie przyłapał Deana na mamrotaniu jak mantrę ''Cas, Cas, Cas..'' do poduszki i usłyszał kilka tekstów Castiela o ''zażyłych więziach''.
- Wystarczy, Balthazar, wystarczy.. - Uspokoił przyjaciela Cas - Mają rację, to też moja wina, nie powinienem znikać na tak długi czas, przepraszam. - W tym momencie bracia Winchester mogli przysiąc, że usta Balthazara przybrały kształt wielkiego okrągłego ''O'' - Mieliście też rację, potrzebuję waszej pomocy, nie wiem kto jest w stanie przywrócić do życia anioła, ani w jakim celu to robi, mam jednak wrażenie, że nie zrobił tego tylko z tęsknoty do ciętych żartów Balthazara.
- No taaak... - Deanowi stopniowo wracała mowa - I co my mamy z tym zrobić? Nie znamy się na waszych sprawach... no wiesz, tam... na górze.
CZYTASZ
bloodflood || spn
FanfictionWinchesterowie... sami w sobie są jak magnes na wszelkiego rodzaju nadnaturalne problemy, a co jeśli dodać do tego poszukiwane anioły, króla piekła i całą zgraję potworów czekających tylko, aż któremuś z nich powinie się noga?