2. Yesterday Is Here

2.2K 197 12
                                    

- Wiem, Dean, dlatego wasza trójka tu zostanie i zajmie się tym.. no, tym co teraz robicie - Sam mógł przysiąc, że Castiel położył jakiś dziwny nacisk na imię jego brata, oraz, że to był pierwszy raz kiedy aniołowi zdarzyło się zająknąć.
 Nie minęła nawet dobra minuta, kiedy cała trójka usłyszała łopot skrzydeł i Casa już z nimi nie było. Wszyscy troje, z minami dzieci, którym powiedziano, że właśnie odwołano Wigilię, albo że jednak nie dostaną upragnionego szczeniaczka gapili się na siebie nawzajem z bezbrzeżnym zdziwieniem, a niesamowita wściekłość, która zawitała w całych organizmach obydwóch Winchesterów już chwilę później, z oczywistych przyczyn musiała zostać przelana na, bądź co bądź, niewinnego Balthazara, który w naturalnym geście rozpoczął samoobronę. 
- Dobra dzieciaki, wyjaśnijmy coś sobie, skoro wuja Cassie kazał siedzieć nam tu na tyłkach, to będziemy siedzieć tu na tyłkach, i tak nie mam nic ciekawszego do roboty, a wam coś nie idzie z tą sprawą, a poza tym, i tak pewnie Cas już wymyślił jakiś sigil albo inną cholerę żeby mnie tu udupić, a więc, słoneczka wy promieniste, co już wiecie?
Mimo wielkiej początkowej niechęci i paru nienawistnych spojrzeniach, po krótkiej naradzie bracia postanowili zdradzić Baltowi, jak uparcie mówił o aniele Dean, szczegóły, których, jak się okazało podczas opowieści Sama, mają żałośnie mało.  W tak zwanym międzyczasie młodszy z Winchesterów zapisał z swoim mentalnym notesie, żeby dowiedzieć się, albo chociaż spróbować, tego, co najwyraźniej zmieniło się z Boskich Szeregach, nie chciało mu się wierzyć, w to że Balthazar od tak zgodził się na to, co kazał mu zrobić Cas, tym bardziej, że z Baltem miał już wcześniej styczność i według jego opinii Skrzydlaty nie należał do tego rodzaju istot, które dawały sobą rządzić byle komu. Kiedy Sam skończył mówić, bracia spodziewali się bardziej ekspresyjnej reakcji, czegoś w rodzaju histerycznego śmiechu albo chociaż wrednego uśmiechu czy komentarza, tymczasem dostali tylko wzruszenia ramion i  zrezygnowane opadnięcia na wielki fotel, który pojawił się znikąd. Anioł popatrzył przez moment przed siebie, jakby nie widząc braci, a oni doszli do wniosku, że pewnie łapał fale z Anielskiego Radia, chwilę potem jednak wrócił do żywych i przywołał wielką, oprawioną w skórę księgę, którą od razu zaczął wertować, oraz kieliszek czegoś, co wyglądało jak wino, ale cholera go wiedziała czy to nie na przykład krew dziewicy.  

 Mijał czas, a cała trójka stłoczona w pokoju motelowym wyłożonym tapetą w zielone kwiaty usilnie próbowała znaleźć powiązania między pop-kulturalnymi postaciami a całkowicie realną zbrodnią.  
 Powiedzieć, że szło im słabo, to jak powiedzieć, że Kim Kardashian ma normalny tyłek. Szło im tragicznie, aż do momentu, w którym do ich uszu dotarł szum, a potem kolejny komunikat z policyjnego radia, który tym razem miał mówić o mężczyźnie w dziwnym stroju, który zabił dwanaście osób na obrzeżach miasta, wykrzykując przy tym ''Pokłońcie się przed Lordem Voldemortem, szlamy'', a z kijka, który komendant sarkastycznie nazwał różdżką, faktycznie udawało mu się strzelać autentycznymi zaklęciami i urokami. Mimo, że bracia widzieli i słyszeli w swoim życiu wiele dziwnych rzeczy, w najśmielszych snach nie mogliby oczekiwać, że cholerny antagonista Harryego Pottera pojawi się na ich drodze.
 Pomimo absurdalnego charakteru zaistniałej sytuacji bracia postanowili, że pojadą na miejsce zdarzenia, a Balthazar z widoczną dezaprobatą ogłosił, że nigdzie się nie rusza, bo i nie ma po co.
 Ku kolejnemu już tego dnia zawodowi Winchesterów, Skrzydlaty miał rację, akurat w momencie, w którym Dean próbował zawiązać krawat, a Sam buty, dobiegł ich kolejny szmer i usłyszeli, że napastnik po prostu się zdematerializował, zniknął, wcięło go czy jakkolwiek można by nazwać fakt, że najpierw zastrzelił magicznym patykiem dwóch policjantów, a potem już go nie widzieli.               Mimo wszystko Winchesterowie postanowili ruszyć tyłki i chociaż zobaczyć ciała w kostnicy, niestety, jak się okazało, na wyniki sekcji musieli poczekać co najmniej do następnego dnia. Speszeni i zawiedzeni, już drugi raz tego dnia wrócili do motelowego pokoju, a potem, nie mówiąc nic Balthazarowi, którego pozycja nie zmieniła się ani odrobinę, a jedyną zmianę stanowiło to, że miał w dłoni inną księgę, niż wtedy gdy wychodzili, zrezygnowani rzucili się spać.

***
Minęło kilka spokojnych dni, w których jedyne do czego doszli to to, że zabici rzekomym zaklęciem faktycznie nie mięli na sobie żadnych innych obrażeń, zmian chemicznych w organizmie czy innego cholerstwa. Po prostu umarli, od tak, bez żadnej przyczyny, jakby ich serca nagle stanęły w miejscu, a mózgi się wyłączyły.
Opis idealnie pasował do definicji klątwy uśmiercającej z serii J.K. Rowling, a to tylko jeszcze bardziej zaniepokoiło zarówno braci, tak jak i Balthazara, który chyba zaczynał autentycznie angażować się w rozwiązanie sprawy.   
Castiel z kolei zniknął, po tym jak zostawił pod ich opieką przyjaciela więcej go nie widzieli.
Sam był zły.
Dean się martwił.
Balthazar udawał, że go to nie obchodzi, ale bracia widzieli, jak wysłuchuje istotnych informacji na anielskim łączu, a zmarszczki na jego czole jeszcze bardziej się pogłębiają.

A potem nastąpił przełom, którego żaden z nich nie mógł się spodziewać, bo powód całego zamieszania teoretycznie zginął na ich oczach, chociaż...  Skrzydlaty, który siedział z nimi w jednym pokoju niby też powinien od dawna gryźć ziemię od dołu.                                                                                   

Posłańcem radosnej nowiny okazał się, nie kto inny jak Cas, który, jeszcze bardziej rozczochrany niż zwykle, ale za to jak zwykle niespodziewanie zmaterializował się na środku powycieranej wykładziny.

- To Gabriel. – Rzucił tylko, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

- Ale że co Gabriel? – Palnął głupio Dean, który znowu miał kłopot z zachowaniem spokoju w obecności anioła, na szczęście tamten nie miał problemów tego rodzaju i spokojnie mówił dalej.

- To on za tym stoi, za tymi atakami tutaj.

- Przepraszam bardzo, ale czy nasz ulubiony braciszek od zwiastowania i słodyczy nie powinien być martwy? – Dodał Balthazar, podnosząc wzrok znad truskawkowego szejka.

- Ta, tak samo jak i ty. – Odparował szybko Sam, dając tym samym znak Castielowi aby ten kontynuował swoje wyjaśnienia, młodszy Winchester czuł się jakby ktoś właśnie bardzo mocno uderzył go w splot słoneczny i pilnie potrzebował potwierdzenia, czy to, co właśnie usłyszał to jednak nie halucynacje.

- No więc, widziałem go. W sumie to widziałem się z nim. Nie wiem jak to możliwe, ale w jednej chwili próbowałem szukać jakiejś pomocy w Niebie odnośnie waszej sytuacji, a w drugiej siedziałem na jakimś dachu, a Gabriel naprzeciwko mnie, nawet miał takiego samego szejka jak ty, Balthazar. Nie wyglądał jak jeden z potężnych archaniołów. Był smutny, a kiedy zapytałem o co chodzi, powiedział, że to dlatego, że jeszcze nie doszliście do faktu, że to właśnie on zabawia się postaciami z popkultury, chyba uznał to za coś oczywistego i nawet zabawnego. Nie wierzę, że chodziło tylko o to. Powiedział też, że powinniśmy szykować się na zmiany i najlepiej go nie szukać. A potem zniknął, a ja zostałem sam na tym głupim dachu i dalej patrzyłem na to wielkie Detroit. - Kiedy Skrzydlaty skończył przemowę, Deana jako pierwsze uderzyło to, jak swobodnie wypowiadał się anioł, co, jak mu się zdało było zasługą tego ile czasu spędzał z nim i Sammym. Jako następną zobaczył niesamowicie bladą twarz młodszego brata i błyszczące oczy, zdradzające jego podekscytowanie, do którego nigdy normalnie by się nie przyznał. Jako ostatnie, być może najważniejsze, jego mózg zakodował, że cholerny Gabriel, ten, który pomógł im z Apokalipsą jest jak najbardziej żywy, realny i mimo jego wyraźnego zakazu, Winchester obiecał sobie, że znajdą go, jak najszybciej będzie się dało.






bloodflood || spnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz