Gabriel, nie zmieniając nawet pozycji, mruczał pod nosem dawno zakopane w podświadomości modlitwy, kiedy drzwi jego celi rozwarły się z hukiem i w progu stanął ten pucułowaty prosiak, jak w myśli nazywał go Archanioł, demon powszechnie znany jako Crowley.
Skrzydlaty czuł w nosie irytujący zapach siarki przez cały pobyt w tym przybytku szczęścia, teraz jednak, kiedy Król Otchłani był tak blisko, wydawało mu się, że obrzydliwy zapach przeżera się aż do zatok, albo wypala mu mózg.
Chyba chciało mu się rzygać, nie był jednak tego pewien, bo jako jeden z najwyższych bytów, zazwyczaj nie doświadczał cielesnych atrakcji tego typu. Teraz jednak, będąc w ciemnej i obskurnej celi, dręczony magią Roweny i słabnący z każdym dniem, chyba zaczynał odczuwać niektóre rzeczy, tak zwyczajnie i po ludzku, aż sam dziwił się, że jest do tego zdolny.
- No więc, mój pierzasty przyjacielu, może dzisiaj porozmawiamy? - Demon zainicjował konwersację z cwanym uśmiechem na ustach.
- Nie, raczej nie. - Odparł tylko Gabriel, udając stuprocentowo wyluzowanego i spokojnego, co z tego, że siedział na podłodze w brudnej klitce przy okazji wyglądając jak uosobienie nędzy i rozpaczy, a Crowley miał nad nim w tym momencie prawie absolutną kontrolę.
Co z tego.
Przecież było zajebiście.
Demon chyba oczekiwał kontynuacji wypowiedzi Skrzydlatego, kiedy jednak nie otrzymał tego, na co liczył, ze złością postąpił dwa kroki do przodu i kopnął Gabriela pod żebra, wyduszając przy okazji resztę tlenu znajdującą się w jego płucach za sprawą zaczerpniętego przed chwilą płytkiego i urywanego oddechu.
Crowley, patrząc na niego spod groźnie zmrużonych powiek, powoli, bez odwracania się do Skrzydlatego plecami, wycofał się, a chwilę później do uszu Bożego Sługi doszedł dźwięk przekręcanego klucza i ciężkiej zasuwy, zmieniającej położenie.
Kiedy Archanioł miał nadzieję, że może tym razem dadzą mu spokój, po jego trzewiach zaczął się rozchodzić palący ból z rodzaju tych, przez które ma się ochotę wydrapać sobie wszystkie flaki i jak najszybciej umrzeć.
Gabriel pomyślał jeszcze tylko, że chyba umrzeć byłoby lepiej.
Śmierć jednak nie była mu pisana, nie teraz ani nie tutaj, ani nigdzie przez najbliższe stulecia.
Skrzydlaty stracił przytomność.
Kolejny już raz, a gwoli ścisłości, Gabe nie wiedział nawet który.
Przy dziewiątym stracił rachubę.
***
Pomimo powszechnej opinii, według której Sam miał się załamać i tępo gapić w ścianę przez resztę wieczności, Winchester postanowił działać.
Od razu po przebudzeniu, pomimo pulsującego bólu w skroniach i palącej potrzeby uzupełnienia płynów, postanowił, że znajdzie Gabriela.
Znajdzie, choćby miał okrążyć Ziemię na piechotę, albo przeszukać Saharę.
Co tu dużo gadać, Sam Winchester był osobnikiem bardzo upartym i z gatunku tych, którzy prędzej dadzą się poćwiartować niż odstąpią od postawionego sobie wyżej celu.
Dlatego właśnie, już od godziny jedenastej, w czasie, kiedy jego brat nadal przysypiał gdzieś na Castielu, a tamten nie miał odwagi ani chęci go budzić, Łoś analizował ogół faktów, które mogły mu się przydać, a potem skrupulatnie zapisywał wszystko na kartce wyrwanej z jakiegoś losowego zeszytu.
Jeśli miałby być ze sobą szczery, to nie był pewien czy do działania pchała go jakaś rosnąca z tyłu głowy paranoja, czy wypite jak do tej pory dwie wielkie kawy, nie miało to jednak jakiegoś bardzo istotnego znaczenia w stosunku do sytuacji, w której się znalazł.
Sam nadal nie wiedział, jak odnieść się do swoich własnych uczuć odnośnie Skrzydlatego, wolnymi kroczkami dochodził jednak do wniosku, że Archanioł chyba był dla niego kimś ważnym.
To nie był jeszcze ten etap, na którym młodszy z Winchesterów był w stanie powiedzieć, że go kochał, bo tego nie był pewny odnośnie nikogo w życiu oprócz Deana, którego to darzył braterską odmianą tego trudnego uczucia, dlatego ciężko było odnieść ich relację do sytuacji między nim, a Gabrielem.
Łoś był jednak pewny, że musi sprowadzić Archanioła z powrotem, chociażby, tylko dlatego, żeby sprecyzować swój stosunek do jego osoby.
Wiedział też, że mógłby nie znieść jego kolejnej śmierci.
Motywowany swoimi własnymi przemyśleniami, kofeiną i zagrożeniem życia Gabriela, Sam wdrożył wszystkie procesy myślowe, które mogły mu się przydać i szukał rozwiązania jeszcze intensywniej niż do tej pory.
***
Balthazar nie do końca wiedział co i jak się wokół niego dzieje, przez zamknięte powieki jedynie jaskrawe plamy czerwieni i żółci tańczyły oślepiający taniec, a nieznośny ból karku nie dawał logicznie myśleć. Zanim tylko Anioł zdążył do końca otworzyć oczy, usłyszał gdzieś z boku zmartwiony głos Castiela.
- Balthazar? Jak się czujesz? - Balth nie od razu odnalazł wzrokiem swojego brata, bo tamten przynajmniej do połowy był schowany pod starszym z Winchesterów, który powoli zaczynał wyrywać się z objęć Morfeusza.
- Jest super Cassie, nie widzisz?. - Sarknął Skrzydlaty, a Castiel nic nie odpowiadając, zmarszczył groźnie brwi.
Jasnowłosy Anioł nie powiedział już nic więcej i z trudem spróbował podnieść się na łokciach. Na całe szczęście, udało mu się za pierwszym podejściem, bo kolejnego upokorzenia tego typu w towarzystwie Winchesterów, Balthazar mógłby nie znieść.
Samo to, że dał się tak urządzić kilku demonom, z którymi próbował rozmawiać, a jak się okazało, one od początku miały w planach zaatakować samotnego Anioła.
Co za żałość.
Ostatnimi czasy, stronie Nieba nie wiodło się za dobrze i Skrzydlaty zaczynał poważnie martwić się o ich przyszłość. Jeżeli sprawy dalej miały w planach przybierać taki obrót jak teraz, szanse na zjednoczenie i pokonanie Pradawnego Zła, o którym opowiedział mu Gabriel, znikały szybciej niż odrzutowiec za horyzontem.
Nikt nie wiedział, jakie było zagrożenie, czym było i czemu miało powrócić, a fakt, że Bóg nadal był wielkim nieobecnym nieszczególnie pomagał.
Musieli szybko odzyskać Gabriela, bo bez niego, cała ta, i tak już krucha konstrukcja, mogła runąć przy każdym, nawet najmniejszym dotyku.
***
Kofeina w połączeniu z adrenaliną buzowała mu w żyłach, a młodszy Winchester nie zaprzestawał swoich mentalnych poszukiwań, przy okazji szukając w internecie jakichkolwiek oznak demonicznej aktywności. Sam uznał, że jeżeli nie dokopie się do niczego innego, co mogłoby pomóc, znajdzie jakiegoś demona i wyciśnie z gada wszystko, informacje albo flaki, zależnie od poziomu współpracy podjętego przez czarnookiego.
Nie znalazł jednak nic, co mogłoby naprowadzić go na demony.
Cholera.
To oznaczało, że Crowley trzyma swoje pieski na krótkiej smyczy i uważa, żeby żaden z nich nie wpadł w ich ręce.
Przynajmniej potwierdziły się anielskie przypuszczenia odnośnie porywacza Gabriela.
Sam nie wiedział tylko, czy powinien się cieszyć, czy wręcz odwrotnie.
Piekło Crowleya było jak zamknięta twierdza, nikt nie wchodził, ani nikt nie wychodził, bez wyraźnej zgody władcy.
Musieli znaleźć jakiś sposób, żeby dostać się do Otchłani, a w głowie Samanthy powoli kształtował się już zarys planu, jak dokonać prawie niemożliwego.
____
Z racji na ferie, czasu mam ostatnio sporo, dlatego też nadrabiam ostatnie braki.
Jeśli dobrze pójdzie, kolejny rozdział powinien pojawić się jutro, może pojutrze.
Cheers.
CZYTASZ
bloodflood || spn
FanfictionWinchesterowie... sami w sobie są jak magnes na wszelkiego rodzaju nadnaturalne problemy, a co jeśli dodać do tego poszukiwane anioły, króla piekła i całą zgraję potworów czekających tylko, aż któremuś z nich powinie się noga?