Gabriel obudził się niewiele wcześniej (jeśli jako wyznacznik czasu przyjąć pojawienie się Winchesterów), pokonując przy okazji wszystkie niedogodności i zrządzenia losu, ostentacyjnie burzące się na jego niekorzyść.
Jako pierwszy niemal zaatakował go Balthazar, jak do tej pory ze zrezygnowaniem opierający głowę na dłoni, co przy okazji dawało do zrozumienia, że trwał w swojej pozycji już od wielu godzin. Skrzydlaty, kiedy tylko zobaczył uchylające się choć na milimetr powieki Gabriela, dosłownie rzucił się na niego z całą feerią pytań, zaczynając od tych prozaicznych, z gatunku ''jak się czujesz?'', a kończąc na tych mniej przyjemnych, takich jak ''czemu tak się podstawiłeś Crowleyowi, kretynie?''.
Potem w drzwiach pojawiła się dwójka Skrzydlatych, których Gabe miał pod swoją jurysdykcją, z zapytaniem o ogólny stan zdrowia Archanioła i oczekiwaniem na zadania, których jak do tej pory nie miał kto im przydzielić.
Gabriel odprawił ich z kwitkiem, nie mając głowy do takich rzeczy zaraz po powrocie z niewoli i stanu braku świadomości.
Przy okazji, zdał sobie też sprawę, że jakaś nieznana część jego umysłu była zawiedziona i jakby zasmucona pojawieniem się podkomendnych, a nie kogoś innego, kogo po chwili mentalnej batalii udało mu się zdefiniować jako Sam Winchester.
Niedługo po wizycie nieszczęsnej dwójki, Balthazar z nieszczęśliwą miną opuścił pokój Gabea, a ten nie zdążył nawet dobrze zatopić się w swoich własnych rozmyślaniach, bo drzwi znowu się rozwarły i pewnie Gabriel właśnie opieprzyłby kogoś, że to nie cyrk i powinien sobie darować, kiedy zobaczył na progu kolejno Deana i Castiela (których dłonie były niebezpiecznie blisko siebie i Archanioł podejrzewał, że jeszcze przed chwilą splatały się w panicznym uścisku), a na samym końcu, po krótkim odstępie czasu, Gabe w końcu zobaczył tego przerośniętego, durnego Łosia, któremu notabene miał ochotę rzucić się na szyję i puścić go dopiero wtedy, kiedy Ziemia przestanie się kręcić, albo kiedy Comedy Central przestanie emitować powtórki How I Met Your Mother .
Nie zrobił tego jednak, bo zanim zdążyły wybrzmieć ostatnie głoski wypowiedzianego przez niego ''Sammy'', wyżej wymieniony już siedział na brzegu jego łóżka, a potem nie zwracając najmniejszej uwagi na jego niezbyt dobry stan ogólny, prawie brutalnie podciągnął do góry i zamknął w swoich szerokich ramionach, tylko po to, żeby zaraz odsunąć od siebie Archanioła na odległość łokcia, spojrzeć w niemalże złote tęczówki, a potem znaleźć usta, za którymi tak bardzo tęsknił przez ostatnie tygodnie.
Sam jakby powoli odpływał, zatracając się w kojącej obecności Archanioła, kiedy cały zbudowany nastrój zburzyło aż nazbyt oczywiste chrząknięcie Deana. Młodszy z braci niechętnie oderwał się od Skrzydlatego, którego oczy wyrażały teraz ni mniej ni więcej, tylko silnie kryte rozbawienie, spowodowane najpewniej rumieńcem, który aktualnie próbował oblać policzki Deana swoim zdradzieckim szkarłatem. Winchester postanowił jednak, że musi jakoś wybrnąć z tej niezbyt komfortowej sytuacji (wiedzieć, że twój młodszy brat spiknął się z Archaniołem, a widzieć to na własne oczy z odległości półtora metra to dwie zupełnie inne rzecz), dlatego nie tracąc rezonu rzucił. niby od niechcenia.
- Jak się czujesz, Gabe?
- Generalnie rzecz ujmując to jakby przebiegło po mnie stado nosorożców, potem ktoś dla pewności przejechał mi każdą kość z osobna walcem drogowym, a jeszcze trochę potem sprawdzał rozciągliwość mięśni na każdy możliwy sposób, ale oprócz tego, szczerze mówiąc, świetnie. Dzięki, że pytasz, Dean-o.
Nie było powodu, dla którego ktoś miałby mu nie wierzyć. Pomimo ogólnego sponiewierania i słabości widocznej na pierwszy rzut oka, Archanioł zdawał się promienieć i emanować jakimś niezidentyfikowanym, wewnętrznym światłem, a przez już i tak złote oczy, prześwitywał nienaturalny blask, jakby wielka ucieczka z Crowleyowego więzienia dała mu jakąś nową, nieznaną siłę motywującą do działania i ratującą od negatywnego nastawienia, które mimo wszystko nagminnie atakowało Winchesterów i bliskich im Aniołów.
***
Kiedy kilka godzin, cztery urwane guziki od koszuli Sama i dwie osoby odprawione z pokoju później głowa Gabriela spoczywała na spokojnie unoszącej się i opadającej klatce piersiowej Sama, temu drugiemu nagle przypomniało się coś istotnego i nie zważając ani na to, że może zepsuć atmosferę albo zadać niewygodne pytanie, sformułował myśl i wypowiedział ją tak szybko, że normalny człowiek pewnie usłyszałby tylko niezbyt zrozumiały bełkot ze znakiem zapytania na końcu.
- Gabe, co to był za pierścień? - Archanioła momentalnie zmroziło i zwrócił wzrok prosto na twarz Winchestera.
- Jaki znowu pierścień? - Skrzydlaty postanowił nie pokazać swojego ogólnego poruszenia i rzucił odpowiedź obojętnym, prawie że kpiącym tonem, przy okazji przywracając na twarz swój klasyczny, kpiący półuśmiech.
- Nie udawaj idioty. - Sam odpowiedział mu przy tym swoją, ukochaną przez całe otoczenie, charakterystyczną, nie do podrobienia, suczą twarzą. - Bardzo dobrze wiesz który pierścień.
- Ale czy aby na pewno? - Nadal droczył się z Winchesterem, wiedząc, że i tak jest już przegrany w słownym starciu starciu z tym Łosiem Szpiegiem ds Ozdób i Starożytnych Pierścieni. Cholerny, ciekawski dzieciak. A to, że miał do niego niewysłowioną słabość, to już inna sprawa.
- Gabriel! - Sam zabrzmiał jak obruszona trzynastolatka. - Ten stary, złoty sygnet z żółtym brylantem, o którym Cas powiedział, że prawdopodobnie pochodzi od Boga, ale nigdy go nie widział. Coś ci świta, czy opowiadać dalej?
- No dobrze już, dobrze, nie emocjonuj się tak. - Archanioł ostatecznie się poddał i postanowił w końcu poważnie odpowiedzieć Winchesterowi. - Wiesz, kim są Archaniołowie, prawda? Nie jesteśmy ani najwyżsi, ani najważniejsi, to nam jednak Papa, w sensie Bóg, dał największą siłę i moc sprawczą. Szczerze mówiąc, nasza czwórka, i mam tu na myśli siebie, Michaela, Rafaela i oczywiście Lucyfera, nie jest jedyną Archanielską jednostką. Było, i zapewne nadal jest nas więcej. To nas jednak, Bóg dopuścił najbliżej siebie, nam powierzał sekrety i zwracał się o pomoc. - Gabriel z zadowoleniem zauważył, że Sam słucha go urzeczony zupełnie tak samo, jak mały chłopiec słucha opowieści o dzielnym rycerzu i walce ze smokiem. - Mam nadzieję, że pamiętasz na przykład Uriela, no właśnie, on też był Archaniołem, tylko przez lata degradacji spadł w oczach wszystkich do rangi zwykłego Anioła i tam już pozostał. Ale, chyba trochę za bardzo odbiegłem od tematu, wracając do pierścienia i moich trzech kochanych braci. Kiedyś, dawno, jeszcze zanim Lucyfer w ogóle pomyślał o buntowaniu się, a myśl ludzkiej kreacji była gdzieś daleko w sferze dywagacji, Ojciec stworzył cztery unikatowe pierścienie i dał po jednym każdemu z nas. Miały pomagać nam w komunikacji i umacniać we wspólnych działaniach. Jeśli mam być szczery, byłem pewien, że wszystkie zaginęły dawno temu, zaraz po buncie. Jak się jednak okazało, Papa miał inny plan, bo jak myślisz, Sammy, skąd nagle to się u mnie znalazło?
W odpowiedzi oczy Sama zaczęły niebezpiecznie błyszczeć, nie wiadomo czy bardziej z ekscytacji czy poddenerwowania, a do Gabriela dotarło, że przed nimi jeszcze długa rozmowa i sporo tłumaczenia się z jego własnej strony.
___
Wybaczcie mi tą ilość Sabriela, ale jestem absolutną fanką tego parringu i jakoś tak samo wyszło.
Jak zwykle mam nadzieję, że rozdział się spodoba i miło byłoby poznać jakąś szerszą opinię na ten temat.
Cheers.
CZYTASZ
bloodflood || spn
FanficWinchesterowie... sami w sobie są jak magnes na wszelkiego rodzaju nadnaturalne problemy, a co jeśli dodać do tego poszukiwane anioły, króla piekła i całą zgraję potworów czekających tylko, aż któremuś z nich powinie się noga?