Sam miał wrażenie, że zaraz dostanie zawału i umrze.
Albo dostanie wylewu i krew zaleje mu całe pole widzenia.. i też umrze.
Albo że ból głowy rozsadzi mu czaszkę, a krwawo-mózgowa breja obleje ściany, a on, koniec końców, i tak umrze.
Generalnie wszystkie scenariusze, które aktualnie pojawiały się w jaźni Łosia, kończyły się tym, że umiera.
Winchester, od momentu, w którym dowiedział się, że Gabriel zaginął, miał wrażenie że cały spokój ducha, który ostatnio, cudem w sobie zbudował, rozpadł się jak domek z kart w towarzystwie małych dzieci.
Cholera jasna.
Przecież Archanioł dopiero co wrócił, nie mógł tak sobie od teraz zniknąć.
Nie mógł powtórzyć swojej Wielkiej Ucieczki sprzed tysiącleci.
Przecież nie wskakuje się dwa razy do tej samej rzeki.
Sam, którego ta świadomość czysto teoretycznie powinna uspokoić, czuł się jeszcze bardziej rozbity.
Jeśli Gabriel nie uciekł z własnej woli, coś musiało mu się stać.
Nie żeby Łoś jakoś specjalnie narzekał, ale to coś, czymkolwiek mogło być, nie brzmiało jak kolorowa perspektywa i wakacje na Karaibach.
Dlaczego zawsze musiało się coś spieprzyć?
Jak nie zniknięcie Castiela albo Apokalipsa, to anielski kidnapping.
C h o l e r a.
***
Crowley był, nie chwaląc się, dumny sam z siebie i swojego genialnego planu. Jeśli miał być szczery, nie spodziewał się, że wszystko potoczy się zupełnie gładko, Rowena będzie współpracować, a Archanioł wpadnie w sieć zupełnie jak jakaś bezmózga mucha w sidła pająka.
Pięknie.
Jedyny mankament zaistniałej sytuacji był taki, że pomimo upływu kilku dni, które Skrzydlaty spędził w lochu, nieustannie dręczony czarną magią, Gabriel nadal nie wykazywał jakiejkolwiek, nawet najmniejszej, chęci współpracy.
Król Piekła postanowił, że prędzej czy później złamie jego Boską Dumę i wyciągnie z niego wszystko, co mogłoby mu się przydać nawet w najmniejszym stopniu.
W końcu, wiedza to potęga.
A kto czasami nie chciałby podręczyć Archanioła?
***
Jakiś czas później, kiedy Sam bezwiednie gapił się na telewizor, w którym spikerka opowiadała o jakimś kluczowym, rozegranym w ostatnim czasie meczu koszykówki, Dean podgrzewał sobie burgera w mikrofali, a Castiel próbował znaleźć cokolwiek istotnego w stercie równo ułożonych przed sobą ksiąg, cała trójka usłyszała głośny huk, a kilka sekund później zobaczyli Balthazara na środku dywanu.
Skrzydlaty nie wyglądał najlepiej, miał podbite oko, a nad górną wargą było widać, już przyschniętą, stróżkę krwi ściekającą z nosa.
Zapewne przez tą ładną buźkę to wielkie wejście, pojawiło się w głowie Deana szybciej niż cokolwiek innego.
Wszyscy zgromadzeni, dopisując do listy Bobbyego, którego hałas wyciągnął z łóżka i przywlókł na dół, spodziewali się, że Balthazarowi trzeba będzie jakoś pomóc doprowadzić się do ładu i składu.
Nie mieli jednak racji, bo już chwilę później Skrzydlaty stał, (co prawda podpierając się o wezgłowie kanapy, ale lepiej tak, niż wcale) i powiedział coś, co automatycznie zwróciło uwagę do tej pory, jakby lekko zamroczonego Łosia, a w następstwie spowodowało utworzenie się wielkiej guli w samym centrum krtani Łowcy.
CZYTASZ
bloodflood || spn
FanfictionWinchesterowie... sami w sobie są jak magnes na wszelkiego rodzaju nadnaturalne problemy, a co jeśli dodać do tego poszukiwane anioły, króla piekła i całą zgraję potworów czekających tylko, aż któremuś z nich powinie się noga?