27. Black

735 82 2
                                    

Powód wydalenia Winchesterów z Nieba wbrew pozorom był dość prosty i gdyby przemyśleć to chwilę dłużej można nawet powiedzieć, że należał do tych  z gatunku oczywistych. Chodziło tylko i wyłącznie o to, że Anioły w zaistniałej sytuacji musiały przyjąć swoją naturalną postać. Ludzkie oko, jak wiadomo, nawet za zasłoną z najlepszych okularów z filtrem było niczym w porównaniu z blaskiem skrzydlatych, szczególnie wtedy, kiedy mieli oni wypełniać niemal całą przestrzeń w promieniu parunastu kilometrów.

Gabriel po tylu latach w swoim naczyniu, które traktował niemal jak własne ciało, czuł się co najmniej dziwnie jako rozświetlona i zdecydowanie pokaźniejszych rozmiarów istota. Fakt faktem, jeśli chodziło o twarze to on i jego naczynie byli niemal identyczni, Gabe specjalnie tak to rozegrał, bo zmiany wizerunku (o ile nie musiał się ukrywać), raczej nie należały do grona jego ulubionych zajęć ani nie leżało w kręgu zainteresowań. Wbrew pozorom Gabriel był bardzo przywiązany do swojej twarzy.

Archanioł z niepokojem patrzył na trzy pary niemal identycznych, gigantycznych skrzydeł, które teraz chcąc nie chcąc tachał ze sobą w ich widocznej formie. Pamiętał, jaki kiedyś był z nich dumny. Białe, przetykane jakby złotą nicią lotki i ich wykończenia, które sprawiały wrażenie pociągniętych tym samym kolorem. Tak, jego skrzydła zawsze były piękne i wzbudzały zachwyt. Gabe musiał przyznać, że to była jedna z tych niewielu rzeczy, które rzeczywiście się Ojcu udały.

Teraz jednak uroda jego skrzydeł nie miała nic do rzeczy, a jedynym co się liczyło, była obserwacja.

Razem z Lucyferem już którąś godzinę przemierzał granice światów w poszukiwaniu nasilonych anomalii takich jak ta ostatnia. Początkowo nie działo się nic, im dalej jednak zagłębiali się w teren, wszystko zdawało się stawać coraz bardziej niestabilne, tak, jakby świat ostatkiem sił trzymał destrukcyjną siłę poza swoimi  granicami. Archanioł i jego zbuntowany brat zaczynali mieć coraz gorsze przeczucia.

***

Sam zdecydowanie odchodził od zmysłów. Po co mu był związek z pieprzonym archaniołem? Tak jakby nie mógł sobie znaleźć jakiejś miłej dziewczyny i mieć świętego spokoju. No ale, oczywiście, Winchesterowie zdecydowanie rozmijali się  z normalnością i w tym przypadku nie mogło być inaczej.


Bracia już jakiś czas wcześniej dotarli do domu Singera, było jednak zdecydowanie zbyt późno, a oni oboje byli zbyt zmęczeni żeby rozpocząć swoją horrendalną wyprawę po niepewne informacje już w tym momencie.

Jak się okazało, z Bobbym do tej pory kontaktowało się kilku łowców, zgłaszając nietypowe zdarzenia. Zjawiska, które nawet w ich świecie nie miały racji bytu. Wszyscy jednak jednogłośnie twierdzili, że musi to być jakaś ingerencja Góry, bo na ziemi takie rzeczy nie dzieją się bez przyczyny.

Kiedy tylko Singer skończył opowiadać, Sam i Dean od razu skojarzyli sobie to wszystko ze swoją natychmiastową deportacją z Nieba, a gwoli ścisłości, im więcej informacji udawało im się wyłuskać, tym bardziej się martwili.


Dean, w akcje beznadziejnej desperacji postanowił, że to dobry moment na niemal stuprocentowe opróżnienie alkoholowych zapasów Singera i aktualnie ledwo stawiając kroki powlókł się do sypialni, która wydała mu się tak cholernie pusta i zimna jak chyba jeszcze nigdy wcześniej.

Sam udawał, że nie zauważył w oczach brata błysku łez bezsilności.

***

- Co o tym sądzicie? - Zmęczony głos Michaela przeszedł echem po pokoju, jakby omijając znajdujące się w nim postaci.

- Że mam przesrane. - Balthazar jak zawsze pozytywnie wtrącił się do rozmowy, tak, jakby ktokolwiek miał jeszcze siłę i ochotę na jego kąśliwe uwagi.

- Tyle, kochany bracie, wiem sam. - Michał wydawał się jakby nie reagować na ewidentną zaczepkę i bez cienia zawahania w głosie, kontynuował. - Świat się chwieje, energia buzuje, porządek burzy, nie przypomina wam to może czegoś? Nie? A może jednak?

- Czasy przed stworzeniem. Porządkowanie wszystkiego. Ostatnie dni przed początkiem. - Niespodziewanie odezwał się Lucyfer.

- Dokładnie tak, Luci. - Niezbyt radośnie przytaknął mu Michael. - Pamiętacie wszyscy, jak to wtedy wyglądało.

- Jeden wielki burdel. - Zwięźle podsumował Gabe. - Wszystko zmieszane, splątane, niespokojne jak zaszczute zwierzę. Ale udało nam się, prawda? Przecież zamknęliśmy chaos w cholerę.

- Tak. Zamknęliśmy. Nie wiemy jednak ani jak, ani gdzie, ani na jaki okres czasu. Nie sądzicie, że może coś się stało, jakieś małe potknięcie i chaos chce wrócić? Ale po prostu, granice przestają wytrzymywać? Sam nie wiem.

Wszyscy zebrani w sali wydawali się jakby zmaleć. Wypełniające większość przestrzeni skrzydła jakby przygasły, a ironiczny uśmiech spełzł nawet z ust Balthazara. Sytuacja była poważna, a do większości z nich ten fakt dotarł jakby dopiero w tym momencie. Fakt faktem, każdy z nich wiedział, że coś się dzieje, żaden jednak nie dopuszczał do siebie myśli o poważnym rozłamie świata, w którym na wolności mogła się znaleźć najbardziej destrukcyjna siła, która kiedykolwiek istniała.

- Wiecie co? Chyba jednak faktycznie mamy przesrane. - Gabe rezolutnie podsumował cała dyskusję.

Chwilę potem wszyscy zebrani żywo zaczęli dyskutować o planie, albo chociaż jakimś szeroko pojętym spektrum działania.

Jedyną osobą, która tylko czasem machinalnie skinęła głową albo niespiesznie przytaknęła, był Castiel. Anioł wydawał się być myślami bardzo, bardzo daleko, a Gabriel nie mógł go o to winić, ani tym bardziej robić wyrzutów. Sam miał problem ze skupieniem się na problemie, kiedy tych dwóch skretyniałych Winchesterów samotnie szlajało się gdzieś po ziemi i robiło cholera wie co.

Gabe w zgodzie z samym sobą postanowił, że jak najszybciej muszą zakończyć tą całą farsę z kolejnym końcem świata. Archanioł miał ochotę tylko na pizzę i oglądanie seriali z Samem pod kocem w różowe łosie, a nie powstrzymywanie światowej tragedii.

***

Dean obudził się rano bardzo zdeterminowany i pewny swoich racji. Pomimo, że gdzieś z tyłu głowy ciągle czuł echo wypitego wczoraj alkoholu, jedyne co postanowił w związku z tym, to to, że pozwoli Samowi prowadzić samochód.

Winchester najszybciej jak tylko mógł doprowadził się do stanu używalności pociągając za sobą przy okazji młodszego brata, którego jedynym porannym zapotrzebowaniem była spora kawa.

Nie dalej niż o 11 z kawałkiem, bracia wyruszyli pod podany im przez Bobbyego adres, a Deana niespecjalnie obchodziło, że prawdopodobnie nie dowiedzą się niczego. Bynajmniej, niczego nowego.

Miał jednak świadomość, że najgorszą opcją jaką może teraz wdrożyć w życie byłoby klapnięcie na tyłku i użalanie się nad sobą. O nie. Do tego nie mógł dopuścić.

Droga krajowa uciekała gdzieś za nimi, Sam spokojnie prowadził, a lecące gdzieś w eterze Start Me Up nieznacznie poprawiało braciom humory.

____

Oto i on, kolejny rozdział.

Może nie należy do wybitnych, ale fabuła trochę się posuwa, a cała akcja niechybnie zbliża ku końcowi.

Swoją drogą, coś mi strzeliło do łba i mimo wszystko zaczęłam kolejne ff, na które serdecznie zapraszam. #chamskareklama

No nic, nie rozgadując się, mam nadzieję, że moje wypociny się spodobają i że nowe ff przypadnie do gustu.

Do następnego.

bloodflood || spnOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz