Rozdział 4. Odwiedziny w pałacu

4.8K 580 97
                                    

Dotarło do niej, że nie może tak stać i gapić się na krajobraz, bo w końcu ktoś ją zobaczy, a na pewno nie była mile widzianym gościem.

Gdyby król się dowiedział, kazałby obciąć nogi, które skalały jego świętą rezydencję — pomyślała bez cienia sarkazmu.

Obejrzała się za siebie, chociaż nie miała najmniejszej ochoty wracać. Przebywanie tutaj było dla niej groźne i obawiała się wykrycia, ale Morred zawsze jej powtarzał, że jest zbyt ciekawska.

Nigdy się nie mylisz, staruszku.

Skierowała się w prawo. Idąc, podziwiała Galendrę, widoczną przez wielkie okna. Miasto zawsze wydawało jej się zbyt szare, w porównaniu z zielenią lasów poza jego granicami. Teraz jednak, nawet gdy zapadał zmrok, dostrzegła jego piękno. Dachówki budynków, miały brudno zielony kolor, dzięki czemu dachy zlewały się z kolorem koron liściastych drzew. Miasto zdawało się współgrać w ten sposób z przyrodą, tworząc niecodzienny widok. Wszystko wydawało się niezwykle małe z jej perspektywy.

Skręciła w głąb pałacu. Tutaj korytarze nie prezentowały się tak okazale. Domyśliła się, że znalazła się w części dla służby. Obiecała sobie, że po kilku krokach zacznie wracać. Prawdopodobieństwo spotkania straży było coraz większe.

Nagle usłyszała głosy. Dobiegały zza uchylonych drzwi. Jeden męski i jeden damski. 

Wiedziona instynktem, przylgnęła do ściany. Poczuła dreszcz ekscytacji. Czuła się jak szpieg.

Zajrzała do środka. Najpierw ujrzała młodą dziewczynę. Poznała po stroju, że to kucharka. Niezbyt wysoka, brązowe włosy zaplecione w kok, szeroki uśmiech na twarz. Drugą postacią rozpoznałaby wszędzie. Ujrzała tą bezczelnie uśmiechniętą i przystojną twarz. Stał przed kuchareczką, wyciągając do niej dłoń. Trzymał w niej naszyjnik, a wisiorek z ptakiem w locie dyndał między nimi.

— Jeśli go chcesz, musisz mi go najpierw odebrać, słonko — drażnił się z dziewczyną. Kucharka spróbowała złapać błyskotkę, ale w ostatnim momencie, poderwał rękę do góry, poza jej zasięg.

— Lubię takie wyzwania — warknęła Kassidia, wychodząc z ukrycia.

Mina złodzieja była bezcenna. Opadła mu szczęka, a oczy zrobiły się wielkie jak spodki.

Bez zbędnych słów rzuciła się na niego. Prawie już go miała, gdy chłopak złapał za ramiona zdezorientowanej kucharki i popchnął ją na Kassidię.

Zderzyły się. Kucharka pisnęła, ale magiczka zachowała równowagę. Niezbyt delikatnie pomogła utrzymać pion nieznajomej. Chłopak wybiegł trzaskając drzwiami.

Pognała za nim, nawet nie oglądając się na dziewczynę. Skierował się w głąb pałacu. Nie myślała o ryzyku. Musiała go dorwać.

Chłopak obejrzał się za siebie. Był blady jak marmur na podłodze. Wpadł na ścianę, prawie przewracając popiersie jakiegoś władcy. 

Deptała mu po piętach. Zaczęli wbiegać na wyższe piętro, skacząc po dwa stopnie. Nienawidziła schodów. Zdyszana dotarła na szczyt, a złodziej już skręcił w prawo. Pobiegła za nim.

Nagle zderzyła się z czymś. Czymś co wręcz pachniało bogactwem i ubrane było w kosztowny strój. Szczególnie uważnie przyjrzała się wyszywanemu białemu tygrysowi na ramieniu, bo właśnie tam znalazła się jej twarz. Krzyknęła, tracąc równowagę. Nieznajomy, próbował ją złapać za ramiona. Świat zawirował. W końcu siła ciążenia zwyciężyła i runęła na podłogę, a na niej wylądował drugi ciężar.

Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Musiała uderzyć się w tył głowy, jednak jeszcze nie czuła bólu. Pojawił się dopiero gdy próbowała poderwać głowę. Syknęła przez zęby.

Czas Feniksa (TOM I) ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz