Drzwi gospody otworzyły się gwałtownie. Z zatłoczonego, śmierdzącego potem pomieszczenia wytoczył się równie marnie wyglądający mężczyzna. Otarł twarz wierzchem dłoni i głęboko zaciągnął się rześkim, górskim powietrzem.
Przyjechał do Oviry dwa dni wcześniej. Zamierzał dokonać tu zakupu chociażby kilku kamieni szlachetnych, wydobywanych w tutejszych kopalniach, aby potem sprzedać to za niewyobrażalne sumy gdzieś na południu. Jednak stracił tylko czas, bo dostawy nie docierały tu od tygodnia, oraz pieniądze- wytracił je w tutejszej tawernie.
Zawiał mocniejszy wiatr i Keres musiał się podeprzeć ściany. Zdecydowanie, dziś przesadził.
Chciał uczcić ostatni dzień, który spędzał w tej zapomnianej, górskiej mieścinie. Wraz z nastaniem świtu już go tu nie będzie. Ruszy dalej szukać szczęścia. Może dostawy klejnotów utknęły w którejś z wiosek bardziej oddalonych na północ? Musiał to sprawdzić.
Odetchnął głęboko, tworząc obłoczki pary, i uniósł skołowaną głowę w kierunku nieba.
Niektórzy mówili, że Ovira to miasto blisko gwiazd. Umieszczona na górskiej przełęczy, była bliższa niebu niż inne miasta, nawet te na platformach. Nigdy nie brał tego na poważnie. Ale teraz gwiazdy wydawały mu się większe. W szczególności jedna, nad Wysokim Wierchem. Błyszczała dziwnie złoto.
Keres wytężył wzrok. Musiało mu się wydawać. Stanowczo zbyt dużo wypił.
Nagle światełko opadło w dół. Teraz jego tłem była góra, a nie czerń nieba. Rozległ się donośny dźwięk. Tak głośny i wysoki, że zmarłego by obudził. Odbił się kilkakrotnie od górskich zboczy.
Mężczyzna zakrył uszy. Nigdy nie słyszał czegoś podobnego, choć nie jedno miejsce odwiedzał.
W kilku mieszkaniach zapaliły się świece. Niektórzy wychylili się przez okna. Kupiec zapragnął znaleźć się w zamkniętym pomieszczeniu, jednak jakaś siła utrzymała go na miejscu. Patrzył jak płonąca złotym blaskiem gwiazda zniża lot. Zwierzę- bo niewątpliwie był to jakiś ptak- znikło na chwilę z zasięgu wzroku, ukrywając się za dachami. Przeciągły skrzek ponowił się i przybierał na sile. Nagle ognisty ptak przeszybował nad ulicą. Miał dziób, rozłożyste skrzydła i piękny, rozdwojony ogon. Jego ciało płonęło niczym pochodnia.
Keres zachwiał się. Dobrze znał legendy. Feniks był symbolem nowego początku. W Ovirze- mieścinie na krańcu świata, popadającej w coraz gorszą biedę, był to dobry znak. Ludzie zaczęli wychodzić na ulicę.
Feniks zakrzyknął po raz trzeci. W umyśle handlarza pojawiła się myśl o ucieczce. Patrzył na ufnych mieszkańców Oviry, wychodzących na ulice i miał coraz gorsze przeczucia.
Ognisty ptak pojawił się nad ulicą, za ich plecami. Wykonał przewrót w powietrzu, strzelając iskrami z ogona. Był niesamowicie zwinny. Złożył skrzydła i lekko pikując, leciał nad wpatrzonym zbiorowiskiem.
Nagle za nim, pojawiły się cztery cienie. Dwa po każdej stronie ulicy. Chwilę później ukazały się też cztery ogniste plamki, które szybko poszybowały w kierunku domów.
Płomień zajął się w dwóch miejscach za plecami Keresa. Mieszkańcy umilkli w jednej chwili.
Potem nastała panika. Ludzie z krzykiem rozbiegli się bezładnie na wszystkie strony, byle nie stać na środku ulicy, nad którą przeszybowały smocze sylwetki.
Po chwili ogień unosił się nad dachami domów z innych ulic. W mieście rozległy się krzyki i zawodzenia pełne przerażenia.
Keres został pod ścianą pustoszejącej karczmy. Serce biło mu jak szalone. Momentalnie wytrzeźwiał. Uniósł wzrok w kierunku widocznego dziś, jedynego księżyca i zaczął się modlić do bogini o wybawienie. Słowa zamarły mu na ustach, gdy na tle księżyca zamajaczyła jeszcze jedna sylwetka.
CZYTASZ
Czas Feniksa (TOM I) ✔
Fantasy❕ Poprawki w planach, więc jeśli czytacie to przed nimi, musicie przymknąć oko na niektóre błędy❕ Co wybrać, jeśli możliwością jest tylko większe lub mniejsze zło? Od lat władza Chantrii spoczywa w rękach despotycznego króla Gavenrisa. Dawne Rasy zo...