Rozdział 35. Ogień aż do gwiazd

3.2K 358 84
                                    

Równo o północy zaszły oba księżyce, a Aeron podniósł się na równe nogi.

Plac opustoszał, choć w bocznych uliczkach chowali się gapie. Bladi zbyt długo zawiesiła wzrok na ciekawskich dzieciach, zaglądających z bocznych uliczek.

— Głupcy nie uciekli. Ich wybór — wycedził generał, sprowadzając kobietę do porządku. — Chyba nie zamierzasz wycofać się, bo zobaczyłaś garstkę bachorów, pułkowniku?

Minęła dłuższa chwila nim wzrok kobiety stwardniał.

— Nie, generale.

Lampiony nad ich głowami poszybowały, rozświetlając niebo. Odczekali aż zniknęły na tle gwiazd.

— Zaczynamy — zarządził Aeron.

Niemal równocześnie rozległy się przyspieszone kroki ciężkich butów. Ktoś musiał powiadomić miejskich strażników. Teraz cała ich grupa wybiegła z bocznej uliczki.

— W samą porę. Mają idealne wyczucie czasu — skomentował wojownik, uśmiechając się cynicznie. Jego towarzysze nie mogli tego widzieć, jednak ruchu miecza nie dało się przegapić.

Gdyby w okolicy był jakiś mag, poczułby jak energia, w jednej chwili, została wyssana z powietrza.

Następnie wraz z mieczem została skierowana w kopułę. Klinga weszła w beton, niczym w masło.

Rebelianci zeskoczyli z podwyższenia zanim bruzdy pokryły całą budowlę. Każdy odbiegł w inną stronę. Aeron zostawił miecz i skoczył, chwilę przed tym jak konstrukcja się rozpadła.

Feniks poderwał się do lotu, utrzymując wojownika silnymi szponami.

Ściany zbiornika pękły, a fala wystrzeliła spod skruszonego betonu. Woda dotarła aż po granice placu.

Aeron wylądował po kolana w wodzie. Rozejrzał się za towarzyszami. Dwóch z nich miało po dwa miecze. Bladi już dostała swój, a Tadis właśnie zmierzał w jego stronę. Niespodziewanie między nimi pojawił się strażnik, wymachując jednoręcznym mieczem.

Aeron uchylił się przed ciosem, który mógł pozbawić go głowy. Nabrał mocy i uderzył nią w przeciwnika, zbijając go z nóg. Prawdopodobnie jedną z nich przy tym stracił. Generała niezbyt to obchodziło. Przeszedł nad wyjącym z bólu mężczyzną. Odebrał od Tadisa swój miecz.

On i jego wojownicy rozbiegli się na wszystkie kierunki świata. Nie używali często mieczy, bo nie mogli atakować cywilów. Taki był plan.

Aeron i tak już go zignorował. Nie zamierzał też po prostu wymijać tych, którzy sami pchali mu się pod ostrze. Znalazło się paru takich śmiałków. Nim Aeron doszedł do końca ulicy, z jego miecza kapała już krew.

To odstraszało  tych, którzy chcieliby w szale rzucić się na wojownika. Teraz umykali mu z drogi, a Feniks krążył nad ich głowami, sypiąc iskrami ze swoich piór.

Z odległych części miasta zaczęły dobiegać przerażone okrzyki. Zachodni wiatr przyniósł odór spalenizny.

Był to znak, iż smoki zaczęły swój atak. Niedługo ogień miał wznieść się nad miastem.

Obusieczny miecz tylko ciążył w dłoni chłopaka, prosząc się o to by go użyć. Niestety, rozkazy były jasne. Byli tu tylko po to by przekonać mieszkańców o tym, że wszystko jest winą ich złego wyboru. Powinni przyłączyć się do rebeliantów, wtedy nie spotkałaby ich krzywda.

Ojciec Aerona chciał upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Zagrozić królowi i pozyskać nowych zwolenników. Wymagało to subtelności, a cóż... akurat tego Aeronowi brakowało. Wolałby wyrąbywać sobie drogę przez miasto i patrzeć jak błagają o litość, jednak musiał ograniczyć się do siania postrachu w inny sposób.

Czas Feniksa (TOM I) ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz