Rozdział 24

1K 93 20
                                    

*Jennifer*

Po dwóch dniach wypuścili mnie ze szpitala. Właśnie zabierałam swoje rzeczy. Ciocia kilka mi przyniosła. Matka się do mnie ani razu nie fatygowała...

- Pomóc ci z czymś jeszcze? - usłyszałam głos za sobą

- Nie, dam radę, możecie już iść, zaraz was dogonię - uśmiechnelam się do Charlsa. On posłusznie wyszedł i ruszyl razem z Leo w kierunku wyjścia.

Tak naprawdę, to pod poduszką został mój pluszak, tylko nie chciałam się przyznać... To słodki, siedzący dalmatynczyk. Dostałam go od rodziców, gdy byłam mała. Wtedy jeszcze mnie chyba kochali...
Dzieciństwo. To były takie piękne czasy... Niczym się nie przejmujesz...

- Przepraszam, mógłbym zająć pani chwilkę?

W ekspresowym tempie schowałam pluszaka do torebki. Odwróciłam się. Przede mną stał lekarz, który się mną opiekował.

- Oczywiście - uśmiechnęłam się do niego.

- Chcę, aby pani wiedziała, że jest pani ogromną szczęściarą. Nie wiele osób po takim wypadku by przeżyło...

- Wiem o tym doskonale...

- Już mówię, do czego zmierzam - spojrzał na mnie poważnie - Widziałem pani ręce.

I w tym momencie nastała cisza... Tak, dobrze myślicie. Przed kolejną osobą było mi głupio...

- Chodzi o to - kontynuował - że dostałam pani drugą szansę. Przeszła pani przez śmierć kliniczną. Proszę nie marnować daru, którym jest życie.

- Oczywiście, dziękuję. Rany na moich rękach zostały zrobione może niecały tydzień temu. Wciągu tych dni wiele się zmieniło, wiele rzeczy zrozumiałam. Nawet panu powiem, że miałam wybór. Mogłam umrzeć. Ale w ostatniej chwili uświadomilam sobie, że tak naprawdę wcale tego nie chcę... - urwałam, bo poczułam łzy napływające do moich oczu.

- Cieszę się z tego. Życzę pani wielu sukcesów - uśmiechnął się, wstał i podał mi rękę.

Po chwili byłam już przy aucie Magdy. Chłopaki siedzieli z tyłu, a kobieta przed kierownicą lekko zniecierpliwiona.

- Już jestem - wsiadłam do auta.

- Najpierw podwozimy zespół - powiedziała dziarsko Magda. - Potem Ciebie wysadze pod moim domem i pojadę do pracy.

- Byłaby taka możliwość, aby Jenni została u nas? - usłyszałam Charlsa

- Przecież cztery dni nie było jej w domu!

- Negocjujemy? - zaśmiał się Leo - Okey, nie ma problemu: więc my wbijamy do niej!

- Stanowczo wam zabraniam - odezwała się poważnie kobieta. No tak...chodzi o moją matkę... Pewnie znowu się uchlała...

- Ale my...

- Dobrze, nie będziemy się wpraszać - wciął się Charlie.

Raszta podróży minęła w całkowitej ciszy... Szczerze mówiąc, to właśnie zaczęłam się zastanawiać, czemu nie chciałam umrzeć? Przecież za kilka dni wrócę do Polski i będzie tak jak dawniej... A nie, cofam to. Będzie jeszcze gorzej, bo matka alkoholiczka. Tego jeszcze nie grali.

- Do zobaczenia, księżniczko.
- Hmm? - ocknęłam się
- Do zobaczenia - zaśmiali się chłopcy i wysiedli.

***

Stałam przed domem. Biłam się z myślami. Wejść czy nie wejść? Wejść czy nie wejść??

Może wcale nie jest pijana? Albo jest bardziej niż zwykle...ughh..cholera.

He Just WantedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz