Rozdział 29

894 88 26
                                    

*Jennifer*

Podniosłam się z zimnej ziemi, czułam jak kolejno odmrażałam sobie wszystkie palce.

Czułam się jakby coś mnie opentało. Zawładnął mną nagły przypływ złości, zaczęłam kolejno przewracać wszystkie kosze na śmieci, które stały przed domami. Oczywiście na samym końcu musiałam się wywalić, zdzierając przy tym odsłonięte kolana. Cicho syknęłam z bólu i zaczęłam płakać. Czemu? Nie wiem. Po prostu miałam już tego wszystkiego dosyć. Nienawidziłam mojego życia.

- Jeeeenifer... wiem, że tu jesteś. Czuję cię - usłyszałam ten psychiczny głos. Odwróciłam się i zaczęłam jeszcze rzewniej płakać. Miałam tego po dziurki w nosie. Ile razy jeszcze będę uciekac przed własną matką? Ile razy będzie próbowała mnie zabić? Kiedy to wszystko się skończy?!

- Tu jesteś - wyszła zza jednego z domów. - Nareszcie.

Widziałam, jak wyciąga pistolet. Nie zrobiło to na mnie większego wrażenia. Właściwie to nawet chciałam, żeby w końcu to zrobiła, żeby mnie zabiła, ukróciła te męki. W tym momencie śmierć wydawała się ostatnią deską ratunku.

- Nie męcz mnie więcej. Po prostu mnie zabij - powiedziałam przez łzy lecz pewnie.
Wiedziałam, czego chcę.
Na te słowa kobieta uśmiechnęła się chytrze i zahichotała.

- Jak sobie życzysz - powiedziała z ogromną lekkością mierząc we mnie. Widziałam, jak naciska na spust. Słyszałam odgłos strzału. Ogromny ból przeszył moją skórę. Myślałam, że to będzie koniec, upragniony koniec.

Myliłam się.

Kobieta chybiła, trafiła w moje lewe ramię. Czułam ogromny ból, rękaw mojej bluzy stawał się coraz bardziej mokry.
Zawiodłam się na niej. Nawet porządnie zabić nie umie.

- J-Jennifer? - usłyszałam - To ty??

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Jej twarz nie była pokryta już psychicznym obłędem. Była smutna, zmartwiona, zaczęła płakać.

- Przepraszam - wyszeptała. - Bardzo cię za to wszystko przepraszam.

Ja stałam jak wryta. Nie docierało to do mnie, kolejny raz czułam się jak we śnie. Widziałam jak unosi rękę, broń przykłada do tętnicy, trzyma palce na spuście.

- Przepraszam... - wyszeptała ostatni raz przez łzy.
Usłyszałam huk strzału. Kobieta padła na ziemię i zaczęła się wykrwawiać.

Cała ulica zaczęła wirować przed moim oczami, zrobiło mi się słabo. Słyszałam, jak ktoś krzyczy moje imię. Upadłam na ziemię. Zamknęłam oczy. Pragnęłam już się więcej nie obudzić.

*Charlie*

Błądziliśmy po przedmieściach. Na dobrą sprawę nie wiedzieliśmy, w którą stronę poszła i gdzie jej szukać.
A co było najgorsze?
Chloe i Leo chyba w ogóle nie zdawali sobie sprawy z powagi sytuacji. Gadali, śmiali się, łazili bez sensu - po prostu działali mi na nerwy.

- W takim tempie nigdy jej nie znajdziemy - powiedziałem w końcu.

- A co ty taki spięty? Przecież ona wcale nie musi być z matką - powiedział obojętnie.

- Co kurwa? Ty się słyszysz?! - stanąłem naprzeciwko niego - Ona może już nie żyć!!

- Za bardzo się przejmujesz, nie histeryzuj.

- Ja się za bardzo przejmuje? Gdybyś w busie nie olewał wszystkiego, jak zwykle zresztą, to by do tego nie doszło! A co robisz teraz? Opierdalasz się zamiast pomóc!!

- Ja się opierdalam?! - wkurzył się

- Tak, ty się opierdalasz! Powinniśmy się rozdzielić! - krzyczałem gotowy w każdej chwili dać mu w ryj

- Żeby nas wszystkich pozabijała, chuju?! - no teraz to już przegiął

Rzuciłem się na niego, byłem tak wkurzony jego bezmyślnością. Już miałem walnąć go w ryj, ale Chloe stanęła pomiędzy nami.

- Pojebało was?! - jednak to ja oberwałem w twarz... od mojej byłej... - Nie przyszliśmy się tu bić! Charlie ma rację, powinniśmy się rozdzielić!

- Ciesz się, że kobiet i plastików nie biję - mruknąłem pod nosem masując obolały polik. Odwróciłem się i... - Słyszycie??

- Nie?

Rozglądałem się dookoła, wyraźnie słyszałem strzał. Czułem, jak tysiące igieł wbijają się w moje serce. Jeżeli coś jej się stanie, to nie wybaczę sobie do końca życia.

Przyspieszyłem rozglądając się jak na przejściu dla pieszych, mijałem kilka domów, ale wszystkie wyglądały tak samo, ponuro i żałośnie. Jakby ktoś wyssał z tego miejsca całą pozytywną energię.

- Charlie...? - usłyszałem głos młodego

- Mieliśmy się rozdzielić! - krzyknąłem nie odwracając się

Brnąłem coraz bardziej w głąb uliczek. Po chwili znowu rozległ się huk, ale był już o wiele bliżej mnie. Przeszły mnie ciarki. To na bank jej matka. Jest uzbrojona, nas też może zabić. Jak ją obezwładnić?

Zatrzymałem się na skrzyżowaniu tych nędznych uliczek, zakryłem twarz dłońmi, nie miałem zielonego pojęcia co robić, gdzie szukać i jak to rozegrać.
Po chwili wyprostowałem się, ręce schowałem do kieszeni, spojrzałem przed siebie. Moje serce waliło teraz nienaturalnie szybko, niczym wykrywacz metalu, gdy jest blisko celu.
Leżała tam, na ziemi.

- Jennifer!! - krzyknąłem

Wyprułem do przodu, przeskoczyłem przez leżącą kobiete. Tak szczerze, to miałem ją w dupie.
Znalazłem się tuż przy niej, ogarnąłem włosy z jej twarzy, moje serce było już chyba na granicy wytrzymałości.

- Niczego nie dotykać, nie zostawiajcie odcisków palców! - usłyszałem za sobą głos Magdy. A ona nie miała wrócić się do auta?

Leo i Chloe zaraz do nas doszli, byli bardzo zmieszani, szczególnie młody, nie mogłem się powstrzymać.

- I co? Zadowolony? I że niby ja histeryzuję? - wygarnąłem mu w twarz, on tylko spuścił głowę

Zaraz przyjechała policja i pogotowie. Wszystko się wyjaśni...

Macie mnie, tamten rozdział był na prima aprilis ;)

He Just WantedOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz